* * *
Szybko włożyłem na siebie koszulkę jaką podał mi Harry i przekręcając kluczyki w stacyjce ruszyłem z piskiem opon, zostawiając głęboki ślad opon w wilgotnym gruncie. Było mi wszystko jedno, czy ktoś nas zobaczy jak odjeżdżamy. Byłem gotowy pozbyć się roboty w tej zapchlonej dziurze i wrócić do baru, byle bym zastał Victorię całą i zdrową. Zależy mi na tym, żeby Troy w końcu zrozumiał, że jego przeszłość związana z Vickie minęła. Nie chcę żeby do niej wracał i krzywdził ją. A jeśli to zrobił, to gorzko tego pożałuje.
-Justin pospiesz się, 21:00 będzie dosłownie za chwilę a my jesteśmy ciągle za miastem! - Styles ciągle mnie ponaglał.
-Harry nic nie poradzę na to że połapaliśmy się dopiero teraz!
Z każdą chwilą czułem jak rośnie we mnie poziom adrenaliny. Wiedziałem że nie ma sensu teraz krzyczeć na Styles'a który denerwował się równie mocno jak ja. Patrzyłem w asfalt a w głowie układałem przerażający scenariusz. Bałem się że już dawno jest za późno. W mojej głowie rodziły się coraz bardziej przerażające scenariusze. A co najdziwniejsze? Nigdy nie martwiłem się o kogoś tak bardzo, jak teraz martwię się o dziewczyny. Wiem, jesteśmy trochę skłóceni i nie odzywaliśmy się do siebie, ale czuję się trochę odpowiedzialny za nią i za to co obecnie się z nią dzieje. Wiem, nie powinienem się wtrącać, ale mimo to, zrobię to. Przeszkodzę. Nie pozwolę aby Troy lub ten postrzelony James zrobili coś głupiego. Nie pozwolę im na to. Nawet jeśli miałbym to przypłacić złamanym nosem.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Victoria*
Czułam boleśnie zaciśnięte dłonie na mojej szyi. Dusiłam się. Dłonie Troy'a niemal wgniatały moją krtań do gardła. Wbijał mi w szyję swoje paznokcie wrzeszcząc że mam się uciszyć. Boże... po co ja wyszłam na dwór...? Leżałam nieruchomo, przyciśnięta ciężarem jego ciała do wilgotnych desek i nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Łzy cisnęły się do moich oczu zalewając mi policzki mokrymi strumieniami. Krzyczałam, prosiłam żeby tego nie robił. Ciągle jednak widziałam jego zmarszczone brwi i napinające się mięśnie. Jego ramiona boleśnie dociskały mnie do desek. Troy związał moje kostki i zawlókł mnie tu. Na molo. Na sam koniec molo. Nad jezioro. Nie wiem co się stało z Megan. Nie mam pojęcia...
-Troy... proszę, nie rób mi tego... - płakałam przez zęby usiłując chociaż odrobinę oderwać jego dłonie od mojego gardła. Ledwo byłam w stanie wypowiedzieć swoją prośbę. Nie słuchał mnie. Związał mi nadgarstki za plecami i położył mnie na brzuchu. Widziałam między deskami taflę jeziora. Czułam jak mocno wiąże moje nadgarstki i ramiona za plecami. Bałam się. Krzyczałam resztką sił, z nadzieją że ktoś mnie usłyszy. Ale na nic...
-zamknij ryj suko! - Troy szarpnął za moje włosy ciągnąc je w tył - jeśli nie będziesz posłuszna to wsadzę Ci ten twój pierdolony łeb pod wodę i będę dusił tak długo aż tam zdechniesz! A potem zgwałcę i wrzucę do wody! Chcesz tego dziwko ?!
-Troy... proszę, nie... - płakałam. Bałam się że on na prawdę to zrobi...
Poczułam jak rozrywa moje legginsy na pupie. Zaczęłam płakać jeszcze głośniej. Tak cholernie nie chciałam żeby mi to zrobił. Jednak kiedy usiłowałam wydusić z siebie jeszcze jeden krzyk poczułam jak jego dłonie szarpią mnie za włosy a potem... zakrztusiłam się wodą która boleśnie wdarła się do mojego gardła. Krztusiłam się, dusiłam wodą. Troy podtrzymywał mnie za włosy pod taflą wody. Nie miałam siły podnieść się do góry. Trzymał mnie za mocno.
Mimo iż byłam pod wodą, ciągle czułam w sobie wewnętrzny płacz. Troy szarpnął mną do góry wyciągając moją twarz spod tafli wody. Krztusiłam się leżąc na plecach i nie mogąc wypluć wody zalegającej mi w płucach. Ale słyszałam szarpaninę i krzyk. Rozpoznałam ten krzyk...
Wrzeszczeli na siebie nawzajem bijąc się na molo które trzęsło się pod wpływem uderzeń jakie sobie zadawali. Troy i Justin... boże, Justin... skąd on się tu wziął? Skąd wiedział? Boże...
-ty pierdolony śmieciu jakim prawem ty jej w ogóle dotknąłeś ?! - krzyczał Justin
-spierdalaj! - zobaczyłam jak Troy uderzył Justina w twarz - ty jesteś pierdolonym gównem, nie powinno cię tu być ty zasrany fiucie!
Zobaczyłam jak Justin wymierza w stronę Troy'a cios, wrzucając go do wody. Plusk jeziora niósł się daleko po tafli, a już po chwili zobaczyłam jak Troy daje za wygraną i odpływa. Ja jednak ciągle nie mogłam złapać powietrza. Justin podbiegł klękając przy mnie. Podniósł mnie do góry i cała woda wypłynęła mi z ust. Nie mogłam złapać powietrza ciągle płacząc. Bałam się że on tu wróci...
-spokojnie, już dobrze, nic Ci nie grozi - Justin gładził mnie po włosach otulając ramionami. Moje ręce boleśnie wyginały się w tył. Chłopak rozciął taśmę nożem który wyjął z kieszeni. W końcu rozluźniłam ramiona. Spojrzałam na Justina który trzymał mnie za barki. - Vickie, spokojnie, wszystko będzie dobrze.
Opadłam bezsilnie płacząc na obojczyki chłopaka otulając go. Tak bardzo brakowało mi jego ciepła. Byłam szczęśliwa że przyszedł. Choć nie wiem skąd się dowiedział. Byłam jednak zbyt przerażona tym co się stało, żeby myśleć nad innymi sprawami. Pozwoliłam aby Justin podniósł mnie z molo. Był taki ciepły. A mnie? Trzęsły się dłonie. Bałam się. Kiedy zobaczyłam że chłopak niesie mnie w stronę domu, niemal zamarłam...
-Justin? Gdzie jest Megan?
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Megan*
Nie wiem co mi odbiło, żeby tu przyjść. Weszłam o tej porze w las. Jak jakaś idiotka. Ale szukałam Vickie. Wyszła z domu pół godziny temu. Nie wróciła. Zaczęłam się martwić. Sądziłam że jest tutaj. Ale obeszłąm całą okolicę i nigdzie jej nie znalazłam... za to znalazłam co innego....
Szłam w stronę domu, zrezygnowana. Bałam się o Victorię i zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że ktoś szedł za mną. Dopiero kiedy jego dłonie mnie zatrzymały zrozumiałam że ktoś za mną stoi. I tym kimś nie była Victoria...
Szybko odwrócił mnie w inną stronę oddalając mój wzrok od domu, który momentalnie znikł mi z pola widzenia. Ktoś przylgnął do moich pleców. Zaczynałam mieć niemiłe wrażenie, że wiem, kto za mną stoi... Chwycił mnie za łokcie wyginając mi je za plecy. Zniecierpliwiona ciągłą nieświadomością tego kto za mną stoi, zaczęłam się szarpać. Ale na nic. Ten ktoś docisnął moją klatkę piersiową do drzewa. Ustawiłam się w pechowej pozycji, bo niefortunnie wypięłam pupę. Nagle poczułam czyjeś ciało przy moich pośladkach. Ale oprócz ciała poczułam też... spore wybrzuszenie. Wiedziałam że ktoś dociska kroczem do mojej pupy. Czułam spore wybrzuszenie. A po chwili przy moim uchu odezwał się szept...
-czujesz? Czujesz co ze mną robisz? - docisnął swoje krocze do mnie jeszcze mocniej - jesteś zwykłą szmatą, a mimo to cholernie mnie podniecasz! Jesteś cholernie podniecająca. Zawsze. Tyle lat marzyłem o tej chwili ty mała suko. Odkąd pamiętam. Odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem miałem ochotę rozerwać twoją szparkę na milion kawałków!
-James ty pierdolony zdrajco! Nie masz prawa mi tego zrobić! - zaczęłam wrzeszczeć i się rzucać. Zaowocowało to bolesnym dociśnięciem do pnia drzewa które nieco zdarło mi skórę na obojczykach. James kręcił swoimi biodrami ocierając się o mnie a ja miałam ochotę mu jebnąć w ten jego krzywy ryj!
-zamknij się, bo nie będę cię bił po ryju! Twoje malinowe usteczka mam zamiar wykorzystać do czego innego! - zmiękły mi kolana... usłyszałam jak jedną ręką rozpina swój pasek od spodni. W moich oczach powoli zaczynała się zbierać mgła. Czułam jak gdzieś blisko moich oczu krążą drobne łzy. - zastanawiam się tylko, czy najpierw cię zgwałcić a potem zabić, czy najpierw zabić a potem zgwałcić? - moje emocje zaczynały brać upust. Łzy wylazły z moich oczu zostawiając dwa mokre ślady na moich policzkach. Zaczęłam krzyczeć i się szarpać. Chciałam uciec. Wyrwałam mu się i zaczęłam uciekać.
Jednak już po chwili mnie dogonił. Chwycił za moje włosy i zaczął obijać moją twarz o pień drzewa. Rzucił moją twarzą w stronę drzewa rozcinając mi wargę. Poczułam ból na wardze a potem nosie z którego po chwili pociekła krew. Nie chciałam żeby mi to robił. Nie James... nie on...
Ponownie mnie odwrócił dociskając do drzewa. Jedną ręką ściskał moje ramiona za plecami i trzymał moje włosy a drugą ściskał moje pośladki. Tak cholernie nienawidziłam jego dotyku na sobie! Zaczął mnie dotykać. Jego palce wymacały przez cienki materiał legginsów moją kobiecość. Pisnęłam kiedy jego wielkie palce zaczęły ją ściskać. Tak cholernie się bałam, że on to zrobi. Jeśli jednak miałby to zrobić...
-James, zabij mnie!
-po co? - szepnął wciskając swój palec przez materiał w moją szparkę. Zacisnęłam na chwilę wargi.
-wolę umrzeć i nie czuć tego co będziesz mi robić! - krzyczałam przez łzy
-nie. Trup nie zrobi mi loda. - powiedział związując mi czymś ramiona. Po chwili odwrócił mnie twarzą do niego i powalił na kolana tuż przed nim - a teraz bądź grzeczną dziewczynką i zrób dobrze wujkowi.
-nigdy! - wymierzyłam z rozmachu w jego stronę cios. Głową uderzyłam w jego krok. Odsunął się na chwilę ode mnie wrzeszcząc i łapiąc się za krok. Chciałam wstać i uciec, mimo iż miałam związane ramiona.
-ty suko! - James pozbierał się i zanim zdążyłam się połapać co on robi wymierzył mi z rozmachu uderzenie butem. Boleśnie oberwałam butem w brzuch. Zaczynałam bać się że on mnie zabije ciosami. Tak bardzo się tego bałam... przewróciłam się na trawę nie mogąc złapać oddechu i krztusząc się własnymi łzami. Coś za moimi plecami się poluzowało i wyjęłam ramiona otulając nimi brzuch. Niemiłosiernie mnie to bolało...
-James ty skurwielu !!! - usłyszałam głos Harry'ego... nie miałam pojęcia skąd on się tu wziął ale dziękowałam Bogu za to że on się tu jakimś cudem znalazł...
-Harry, miałeś być na nocnym patrolu! Po chuja tu przyszedłeś!
-nie waż się jej dotknąć! - widziałam jak Harry wymierza w stronę Jamesa serię ciosów, które Black za każdym razem mu oddawał. Bili się po twarzy, klatce piersiowej a ja krztusiłam się powietrzem którego nijak nie mogłam złapać... W końcu jednak James poddał się odbiegając z obolałym brzuchem.
-Megan! - dłonie Harry'ego podniosły mnie do góry. Podniosłam ramiona otulając nimi szyję chłopaka. Nie obchodziło mnie to, co mówiłam wcześniej. Chciałam jego towarzystwa. Tu i teraz. Bałam się... - Megan, czy on się do ciebie dobrał? - oplótł moją twarz dłońmi.
-nie...
-nie bój się, będzie dobrze, obiecuję ci. - pocałował mnie w czoło. Płakałam, bo bałam się James nie odpuści, że wróci, że w końcu mnie dopadnie a potem zabije.
Jednak kiedy poczułam silne ramiona Harry'ego, zrozumiałam że przy nim jestem bezpieczna. Morderca czy nie. Kochałam jego dotyk. To, że był dla mnie delikatny. Nie zamieniłabym jego dotyku na żaden inny...
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Harry*
-śpijcie dziewczyny, będziemy pilnować - powiedziałem gładząc po włosach Megan która wtulona leżała na mojej piersi. Przykryłem ją kocem i jeszcze raz pocałowałem w czubek głowy.
-ale... znowu nie będziecie spać... - Victoria powiedziała nieco przysypiając na piersi Bieber'a.
-śpij, nie martw się o mnie. - powiedział Justin smyrając ją żartobliwie po nosie
Oderwałem od nich wzrok i skupiłem na Megan która podniosła twarz w górę. Mogłem popatrzyć w jej oczy.
-dziękuję Harry, nie musiałeś.
-musiałem. - pocałowałem jej czoło. - śpij.
-a co z James'em?
-nie myśl o nim. On już ci nie grozi. - zgasiłem światło jeszcze raz, szczelnie otulając ją kocem.
poniedziałek, 10 lutego 2014
sobota, 8 lutego 2014
Rozdział 24.
Siedziałam na brzegu łóżka z załamanymi rękami. Gapiłam się przez
dłuższą chwilę w bliżej nieokreślony punkt a podłodze. W mojej głowie,
myśli robiły z moim mózgiem co im się tylko chciało, a ja byłam za słaba
w psychice, żeby nad tym zapanować. Czułam się słaba psychicznie jak
nigdy dotąd. I czułam się z tym cholernie źle. Wolałabym być dziewczyną o
nieziemsko stalowych nerwach z niezłamanym charakterem. Wiem jednak, że
to nie tak proste. Być kimś innym, niż tym, na jakiego kreuje cię
życie. Ja jednak chciałabym zmienić samą siebie. Może Victorii by to nie
odpowiadało, ale dałabym wiele, żeby móc się zmienić. Żeby być
dziewczyną, jakiej nie można dokuczać, którą trzeba szanować, dziewczyną
na którą chłopcy by patrzeli z pożądaniem. Wiem że to nie łatwe, ale
wykonalne. Musiałabym bardzo tego chcieć i mieć czas na tą zmianę. A na
razie, mam tylko jedno: marzenie o zmianie samej siebie. A czego mi
brakuje? Czasu.
-Megan, może byś w końcu zeszła na dół? - usłyszałam głos Vickie.
-tak, już idę. - wyrwała mnie z przemyśleń i nie myśląc nad tym co jej odkrzyknęłam, podniosłam się z łóżka i zbiegłam po schodach na dół.
Stała przy kuchence, robiąc jajecznicę. Standardowe śniadanie w wykonaniu Victorii. Uśmiechnęłam się, czując przyjemny zapach. Usiadłam na przeciwko niej smarując kromki chleba masłem. Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, do momentu w którym Vickie odłożyła patelnię do zmywarki i zabrała się do jedzenia jajecznicy, którą zgarnęła sobie na talerz.
-powiedz, Meg. Czy ty się obecnie czegoś boisz? Tylko... nie chodzi mi o... no wiesz. James'a. - myślałam jeszcze chwilę nad tym co jej powiedzieć. Nie było innej rzeczy która dzisiaj by mnie niepokoiła. James był jedynym powodem, dla którego zbrzydła mi sobota.
-nie. - odpowiedziałam biorąc łyka herbaty. - a ty?
-cóż... - przewróciła widelcem między palcami - boję się, że się mylę i robię w tym momencie z siebie totalną idiotkę.
-dlaczego? Nie rozumiem...
-co jeśli my sobie tylko to wszystko wymyśliłyśmy? Co jeśli to w ogóle nie miałoby się nigdy stać? Megan, boję się, że my niepotrzebnie się przejmujemy.
-sugerujesz że ta cała sytuacja która nas spotkała w parku miałaby być wymysłem naszych wyobraźni?
-nie do końca... Wydaje mi się, że dzisiaj w cale nie musi się stać nic szczególnego. Przecież nikt na siłę nas nie zmusi do wyjścia z domu, prawda?
-no, tak.
-a skoro nie wyjdziemy z domu, to nie mają szansy na to żeby nas dopaść. Proste, nieprawdaż?
-... zamurowałaś mnie...
Ona w pewnym sensie miała rację. Przecież nikt nie będzie w stanie się do mnie dobrać, dopóki ja nie otworzę mu drzwi w naszym domu. Bez tego, nawet mnie nie dotknie. Boże... a ja tak panikowałam...
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Justin*
Do godziny 14:30 zostało dosłownie pół godziny, a ja nadal nie umiem zrozumieć, po co James kazał nam przyjechać na ten nocny patrol. Przecież nie ma nikogo kto zagrażałby siedzibie, a nawet jeśli, to my dwaj nic na to nie poradzimy. Nie rozumiem po co to wszystko. Poza tym, nigdy nas nie wysyłano na patrol, więc jest to dla mnie trochę dziwne zjawisko...
- Justin, pospiesz się, nie zamierzam wylecieć za durne spóźnienie...
Harry cały czas mnie ponaglał. Ja jednak czułem że coś tu nie gra. Nie pasowało mi tu absolutnie nic.
* * *
-Harry, czy wedle ciebie wszystko tu jest w porządku? - zapytałem go nie odrwyając oczu od drogi i kierownicy którą trzymałem mocno w uścisku.
-tak, jest pare rzeczy które mi nie pasują.
-jakie?
-po pierwsze: James nigdy nam nie zlecał roboty trzy dni pod rząd. Po drugie: nie rozumiem, po co dojebał się do naszej przyczepy. Po trzecie: wedle mnie, ten kolo coś kręci. Po czwarte: niepokoi mnie ostatnie zachowanie Dirk'a, Troy'a i Jake'a. To wszystko.
-jakbyś mówił moim językiem...
-myślałeś o tym samym?
-dokładnie!
Patrzyłem na swoje lekko obdarte kostki w rękach. Niezbyt cieszyłem się na myśl siedzenia niemal 12 godzin w nudnej siedzibie. Chodzenie w kółko i ciągle powtarzanie: ''teren czysty'', niezbyt mnie cieszy. To nudne zajęcie które będzie jedynym naszym zajęciem przez najbliższe godziny, chociaż za cholerę nie wiem po co to wszystko jest potrzebne?
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<< 6 godzin później <<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Justin*
Siedziałem na tarasie z którego miałem idealny widok na okolicę, bramę wjazdową i wielki plac na którym to zwykle dochodziło do potyczek między James'em a potencjalną ofiarą którą ktoś do niego tu ściągał. Nudziło mi się tutaj, lekko zaczynały mi się oczy kleić. Mimo, iż 20.30 to wczesna godzina. Oparty o zimną ścianę, przewracałem w palcach telefonem. Siedziałem i gapiłem się na ludzi przechodzących mi przed oczami, kiedy nagle zauważyłem że w moją stronę biegnie Harry. Zdyszany Harry...
-co się stało? - zapytałem nie podnosząc się z miejsca
-James... i Troy... zniknęli... - dyszał. Najwidoczniej biegł dość szybko.
-i co z tego?
-to fałszywe skurwiele! - ciągle dyszał
-z czego to tak nagle wywnioskowałeś?
-chodziłem po budynku i z czystej ciekawości wszedłem do pokoju gdzie obraduje James z Troy'em. Bo wiesz, on go mianował na zastępcę.
-no?
-człowieku! Ja tam wchodzę, patrzę, a tam wszędzie kurwa porozwieszane zdjęcie Megan i Victorii! Wszędzie ich zdjęcia! Jak idą ulicą, jak są w domu, w szkole, wszędzie ich zdjęcia!
-że kurwa co?! - jak do tej pory siedziałem, tak teraz zerwałem się na równe nogi. Serce podskoczyło mi do gardła.
* * *
-skąd oni mają te zdjęcia?! - chwyciłem się za głowę patrząc na te wszystkie zdjęcia dziewczyn porozwieszane dosłownie wszędzie. Tam były nawet ich prywatne zdjęcia!
-Justin, chodź, powinieneś zobaczyć - Harry zawołał w moją stronę wskazując palcem na kartkę z napisem:
Victoria ---> Troy
Megan ---> James
12.09. 21:00
[usunąć : Justin, Harry]
Gapiłem się na małą kartkę i czułem jak rośnie mi tętno. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Teraz już na 100% byłem pewny że to całe zajście to brudny podstęp!
-ja pierdolę, przecież 12 września, to dzisiaj!
-Justin, im coś grozi, ja to czuję - Styles zaczął krążyć w kółko po pokoju
-no to na co czekamy?! Do auta i jedziemy!
-nie wiemy gdzie, poza tym zabrali nam samochód!
-jeden stoi trochę głębiej w lesie.
-a klucze?
-powinny być gdzieś tutaj - rozejrzałem się w kółko szukając pęczka kluczy z niebieską doczepką. - o, są.
-dobra, rozdzielmy się. Nikt nie może wiedzieć że tu grzebaliśmy. Spotkamy się za bramą.
-dobra.
W jednej chwili wszystko straciło na wartości. Jedyną istotną rzeczą jaka w tedy się dla mnie liczyła, było jak najszybsze znalezienie dziewczyn i sprawdzenie : gdzie jest James z Troyem. Jeśli się okaże że ten chuj jej dotknął, to przysięgam: urwę mu jaja!
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Harry*
Czekałem na Bieber'a po drugiej stronie płotu. Wiedziałem że zapewne gdzieś tu jest. Zacząłem krążyć wokół siatki, z nadzieją że jest gdzie przy niej. Szybkim krokiem dotarłem do miejsca przy którym stał Justin usiłując otworzyć bramkę tak, by jeden z innych pilnujących tego nie zauważył.
-mogę wiedzieć co zrobiłeś z koszulką? - zapytałem patrząc na Justina bez koszuli
-ehh, musiałem zakryć jedną kamerę.
-w samochodzie jest jedna moja, pożyczę ci.
-umiesz to otworzyć? - zapytał wskazując na zawiasy w bramce.
-no jasne, najprostsze zawiasy jakie widziałem.
Wyrwałem palcami dwie śrubki umożliwiając mu wyjście poza teren siedziby. Trzymając w palcach klucze do ukrytego za siedzibą samochodu, zaczynałem mieć bardzo nieprzyjemne myśli. Jeśli się okaże, że James lub Troy dotknęli tych dwóch dziewczyn, to przysięgam - będę tak samo chamski, brutalny i bezczelny jaki byłem do tej pory. Jak dorwę James'a to mu ten jego krzywy ryj o ścianę rozpierdolę! Jeśli tylko jej dotknie lub nawet spróbuje. Rozjebie go na milion kawałeczków. Fiut pierdolony.
-Megan, może byś w końcu zeszła na dół? - usłyszałam głos Vickie.
-tak, już idę. - wyrwała mnie z przemyśleń i nie myśląc nad tym co jej odkrzyknęłam, podniosłam się z łóżka i zbiegłam po schodach na dół.
Stała przy kuchence, robiąc jajecznicę. Standardowe śniadanie w wykonaniu Victorii. Uśmiechnęłam się, czując przyjemny zapach. Usiadłam na przeciwko niej smarując kromki chleba masłem. Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, do momentu w którym Vickie odłożyła patelnię do zmywarki i zabrała się do jedzenia jajecznicy, którą zgarnęła sobie na talerz.
-powiedz, Meg. Czy ty się obecnie czegoś boisz? Tylko... nie chodzi mi o... no wiesz. James'a. - myślałam jeszcze chwilę nad tym co jej powiedzieć. Nie było innej rzeczy która dzisiaj by mnie niepokoiła. James był jedynym powodem, dla którego zbrzydła mi sobota.
-nie. - odpowiedziałam biorąc łyka herbaty. - a ty?
-cóż... - przewróciła widelcem między palcami - boję się, że się mylę i robię w tym momencie z siebie totalną idiotkę.
-dlaczego? Nie rozumiem...
-co jeśli my sobie tylko to wszystko wymyśliłyśmy? Co jeśli to w ogóle nie miałoby się nigdy stać? Megan, boję się, że my niepotrzebnie się przejmujemy.
-sugerujesz że ta cała sytuacja która nas spotkała w parku miałaby być wymysłem naszych wyobraźni?
-nie do końca... Wydaje mi się, że dzisiaj w cale nie musi się stać nic szczególnego. Przecież nikt na siłę nas nie zmusi do wyjścia z domu, prawda?
-no, tak.
-a skoro nie wyjdziemy z domu, to nie mają szansy na to żeby nas dopaść. Proste, nieprawdaż?
-... zamurowałaś mnie...
Ona w pewnym sensie miała rację. Przecież nikt nie będzie w stanie się do mnie dobrać, dopóki ja nie otworzę mu drzwi w naszym domu. Bez tego, nawet mnie nie dotknie. Boże... a ja tak panikowałam...
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Justin*
Do godziny 14:30 zostało dosłownie pół godziny, a ja nadal nie umiem zrozumieć, po co James kazał nam przyjechać na ten nocny patrol. Przecież nie ma nikogo kto zagrażałby siedzibie, a nawet jeśli, to my dwaj nic na to nie poradzimy. Nie rozumiem po co to wszystko. Poza tym, nigdy nas nie wysyłano na patrol, więc jest to dla mnie trochę dziwne zjawisko...
- Justin, pospiesz się, nie zamierzam wylecieć za durne spóźnienie...
Harry cały czas mnie ponaglał. Ja jednak czułem że coś tu nie gra. Nie pasowało mi tu absolutnie nic.
* * *
-Harry, czy wedle ciebie wszystko tu jest w porządku? - zapytałem go nie odrwyając oczu od drogi i kierownicy którą trzymałem mocno w uścisku.
-tak, jest pare rzeczy które mi nie pasują.
-jakie?
-po pierwsze: James nigdy nam nie zlecał roboty trzy dni pod rząd. Po drugie: nie rozumiem, po co dojebał się do naszej przyczepy. Po trzecie: wedle mnie, ten kolo coś kręci. Po czwarte: niepokoi mnie ostatnie zachowanie Dirk'a, Troy'a i Jake'a. To wszystko.
-jakbyś mówił moim językiem...
-myślałeś o tym samym?
-dokładnie!
Patrzyłem na swoje lekko obdarte kostki w rękach. Niezbyt cieszyłem się na myśl siedzenia niemal 12 godzin w nudnej siedzibie. Chodzenie w kółko i ciągle powtarzanie: ''teren czysty'', niezbyt mnie cieszy. To nudne zajęcie które będzie jedynym naszym zajęciem przez najbliższe godziny, chociaż za cholerę nie wiem po co to wszystko jest potrzebne?
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<< 6 godzin później <<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Justin*
Siedziałem na tarasie z którego miałem idealny widok na okolicę, bramę wjazdową i wielki plac na którym to zwykle dochodziło do potyczek między James'em a potencjalną ofiarą którą ktoś do niego tu ściągał. Nudziło mi się tutaj, lekko zaczynały mi się oczy kleić. Mimo, iż 20.30 to wczesna godzina. Oparty o zimną ścianę, przewracałem w palcach telefonem. Siedziałem i gapiłem się na ludzi przechodzących mi przed oczami, kiedy nagle zauważyłem że w moją stronę biegnie Harry. Zdyszany Harry...
-co się stało? - zapytałem nie podnosząc się z miejsca
-James... i Troy... zniknęli... - dyszał. Najwidoczniej biegł dość szybko.
-i co z tego?
-to fałszywe skurwiele! - ciągle dyszał
-z czego to tak nagle wywnioskowałeś?
-chodziłem po budynku i z czystej ciekawości wszedłem do pokoju gdzie obraduje James z Troy'em. Bo wiesz, on go mianował na zastępcę.
-no?
-człowieku! Ja tam wchodzę, patrzę, a tam wszędzie kurwa porozwieszane zdjęcie Megan i Victorii! Wszędzie ich zdjęcia! Jak idą ulicą, jak są w domu, w szkole, wszędzie ich zdjęcia!
-że kurwa co?! - jak do tej pory siedziałem, tak teraz zerwałem się na równe nogi. Serce podskoczyło mi do gardła.
* * *
-skąd oni mają te zdjęcia?! - chwyciłem się za głowę patrząc na te wszystkie zdjęcia dziewczyn porozwieszane dosłownie wszędzie. Tam były nawet ich prywatne zdjęcia!
-Justin, chodź, powinieneś zobaczyć - Harry zawołał w moją stronę wskazując palcem na kartkę z napisem:
Victoria ---> Troy
Megan ---> James
12.09. 21:00
[usunąć : Justin, Harry]
Gapiłem się na małą kartkę i czułem jak rośnie mi tętno. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Teraz już na 100% byłem pewny że to całe zajście to brudny podstęp!
-ja pierdolę, przecież 12 września, to dzisiaj!
-Justin, im coś grozi, ja to czuję - Styles zaczął krążyć w kółko po pokoju
-no to na co czekamy?! Do auta i jedziemy!
-nie wiemy gdzie, poza tym zabrali nam samochód!
-jeden stoi trochę głębiej w lesie.
-a klucze?
-powinny być gdzieś tutaj - rozejrzałem się w kółko szukając pęczka kluczy z niebieską doczepką. - o, są.
-dobra, rozdzielmy się. Nikt nie może wiedzieć że tu grzebaliśmy. Spotkamy się za bramą.
-dobra.
W jednej chwili wszystko straciło na wartości. Jedyną istotną rzeczą jaka w tedy się dla mnie liczyła, było jak najszybsze znalezienie dziewczyn i sprawdzenie : gdzie jest James z Troyem. Jeśli się okaże że ten chuj jej dotknął, to przysięgam: urwę mu jaja!
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Harry*
Czekałem na Bieber'a po drugiej stronie płotu. Wiedziałem że zapewne gdzieś tu jest. Zacząłem krążyć wokół siatki, z nadzieją że jest gdzie przy niej. Szybkim krokiem dotarłem do miejsca przy którym stał Justin usiłując otworzyć bramkę tak, by jeden z innych pilnujących tego nie zauważył.
-mogę wiedzieć co zrobiłeś z koszulką? - zapytałem patrząc na Justina bez koszuli
-ehh, musiałem zakryć jedną kamerę.
-w samochodzie jest jedna moja, pożyczę ci.
-umiesz to otworzyć? - zapytał wskazując na zawiasy w bramce.
-no jasne, najprostsze zawiasy jakie widziałem.
Wyrwałem palcami dwie śrubki umożliwiając mu wyjście poza teren siedziby. Trzymając w palcach klucze do ukrytego za siedzibą samochodu, zaczynałem mieć bardzo nieprzyjemne myśli. Jeśli się okaże, że James lub Troy dotknęli tych dwóch dziewczyn, to przysięgam - będę tak samo chamski, brutalny i bezczelny jaki byłem do tej pory. Jak dorwę James'a to mu ten jego krzywy ryj o ścianę rozpierdolę! Jeśli tylko jej dotknie lub nawet spróbuje. Rozjebie go na milion kawałeczków. Fiut pierdolony.
środa, 5 lutego 2014
Rozdział 23.
Patrzyłem w oślepiający ekran telefonu i czułem jak coś mną szarpie od środka. Dobrze wiedziałem że nie będzie łatwo sprowadzić tego gościa do samochodu, ale też nie chciałem stracić przyczepy. To był mój dom. Jedyne, własne 4 ściany. Nie mogłem pozwolić na to żeby James nam go odebrał.
-co chcesz teraz zrobić? - zapytałem patrząc się na Stylesa.
-a co mogę zrobić? No musimy tam iść i go tu ściągnąć. - zrobił przerwę podpierając się o własne kolana - Nie mamy innego wyjścia.
-jak niby mamy tu go ściągnąć?
-nie wiem, kurwa, jest mi to obojętne! Byle James nie dobrał się do przyczepy.
Czułem że jego, wręcz drażnią moje bezsensowne pytania dlatego wcisnąłem telefon w kieszeń i wypuszczając z siebie resztkę powietrza otworzyłem drzwi i wysiadłem z samochodu. Harry wyszedł chwilę po mnie. Domknąłem auto i z każdym kolejnym krokiem zbliżającym mnie do bramy, czułem jak stres ściska mój żołądek. Nie lubię tego uczucia. Nie miałem bladego pojęcia, jak mamy tą przerośniętą kupę mięsa obezwładnić a potem wsadzić do samochodu. Mowa tu o tym gościu. Jestem zły i czuję że to będą długie 3 godziny...
* * *
-powiedziałem wam że nie chcę was tu widzieć, tak ?! - czułem że nie jestem w stanie tak po prostu zawładnąć jego ciałem tak jak robiliśmy to z Harry'm dotychczas. Lekkie uderzenie w głowę, taśma, związywaliśmy tego kogoś i do auta. A teraz? Czułem że nie mamy z nim najmniejszych szans, a mimo to, chciałem zachować swoją postawę. Musiałem zachować zimną krew, co w cale nie było takie łatwe...
-jesteś winny James'owi kasę za ostatnią dostawę kokainy, nie sądzisz że wypadałoby za nią zapłacić? - zapytał Harry, starając się utrzymać ten sam, surowy ton głosu, z jakim zawsze mówił do ,,ofiar''.
-nie sądzę. To nie była kokaina tylko proszek do pieczenia. Za takie gówno, ja płacił nie będę. Nie rozumiem, czemu Black przysyła was, zamiast sam tu przyjechać?
-to nasza robota, bądź tak miły i oddaj przynależne pieniądze. - ciągnął Harry.
-chyba cię synku pojebało. Powiedziałem że nie będę za to płacił.
-w takim razie zapraszamy do samochodu - powiedziałem zakładając ramiona na wysokości piersi. - zawieziemy cię w odpowiednie miejsce i wtedy będziesz mógł osobiście powiedzieć James'owi co sądzisz o zapłacie.
Popatrzył na nas jakby nie mógł do wierzyć temu co widzi. Owszem, ja na jego miejscu też bym był zdziwiony. Przez chwilę rzucał wzrokiem po nas obu, do momentu w którym Harry wskazał mu ręką drogę do samochodu, usiłując go tam ,,zaprosić''. W tedy uśmiechnął się dość tajemniczo i zapytał zawadiacko:
-a może to wy wejdziecie do środka? Z chęcią was UGOSZCZĘ. - niesamowicie zaakcentował słowo ''ugoszczę''. Miałem ochotę wyjąć pistolet i po prostu strzelić mu na przykład w nogę, żeby nie przedłużać już tej durnej rozmowy. Ale tymczasowo powstrzymał mnie od tego czynu Harry.
-weź się gościu nie wydurniaj bo na serio nie chce nam się tu stać i z tobą pierdolić o tym, co ci się podobało w dostawie a co nie. Wsiadaj do samochodu, zawieziemy cie, pogadasz z James'em a potem odwieziemy cię z powrotem, czy to kurwa, takie ciężkie dla ciebie do zrobienia ?! - Harry'ego zaczęło nudzić ciągłe czekanie na jego ruch.
-słuchaj mnie młody - nachylił się nad Styles'em który stał nieruchomo w jednej pozycji i nie ruszał się ani przez chwilę - to ode mnie zależy co będę chciał zrobić, a czego zrobić nie będę chciał. Ty możesz sobie te swoje krzyki do dupy wsadzić! Nigdzie z wami nie pojadę.
-pojedziesz.
-niby jak mnie do tego zmusisz szczeniaku? - zaczął zgrywać ważniaka, a mnie zaczynało to grać na nerwach.
-wystarczy że odstrzelę Ci jaja, a ty się nawet z podłogi nie podniesiesz. W tedy będziesz bardzo łatwym łupem. - Harry zaśmiał się gardłowo.
Wysoki mężczyzna zdenerwował się na słowa Harolda, rzucając się na niego. Chwycił go za bluzę i cisnął nim w ścianę. Styles odbił się głową od muru, i jęknął chwytając się za tył głowy. Po chwili chwycił za jego bluzę jeszcze raz i prawdopodobnie, rzuciłby nim o ścianę jeszcze raz, gdyby nie fakt, że się w kurwiłem.
Zanim zdążył ponownie rzucić jego ciałem o ścianę, wyjąłem pistolet strzelając w jego łydkę. Krew odprysnęła w moją stronę plamiąc mi końcówki butów. Widziałem jak zgina się i chwyta wielką dłonią za ranę. To była dla mnie szansa. Wyjąłem z kieszeni taśmę, wyginając jego nadgarstki w tył, okleiłem je naokoło. Jego nogi pozostawiłem na luzie, by doszedł do samochodu. Nie miałem zamiaru go nieść...
* * *
-ja pierdole, musiałeś mną rzucić aż tak mocno ?! - Harry masował obolałe miejsce między włosami. Pewnie ma teraz guza. Ja patrzyłem w drogę. Tom nie odpowiedział nic. Odwróciłem się, by upewnić się, że on żyje. Siedział naburmuszony i nic nie mówił. Trudno, nie chce nic mówić, to nie.
* * *
Byliśmy u kresu ''wycieczki''. Przed nami, ktoś otworzył bramę umożliwiając nam wjazd na teren siedziby. Szybko zaparkowałem i czekałem aż James pozwoli nam w spokoju odjechać... Szkoda że jedynie Harry widział moje zdziwienie na twarzy, kiedy James oznajmił:
-jutro, przyjeżdżacie tu obaj. Zostajecie na nocnej zmianie. Będziecie pilnować od 14:30 przez całą noc. Jeśli któryś z was się tu nie zjawi, wylecicie stąd. Żegnam.
Kazał nam odjechać. Moja warga opadła najniżej jak tylko się dało. On chce nas tu przytrzymać jutro na noc... Jak do tej pory, nigdy tego nie robił...
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Megan*
Rano, obudziłam się o wiele bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek dotychczas... Świadomość, że usłyszałam o tym, co ktoś ma zamiar ze mną zrobić, przerażała mnie. Bałam się jak cholera. Bałam się nawet zejść na dół, w obawie że ktoś tam będzie...
-Megan, chodź, musimy się czymś zająć - powiedziała Vickie posyłając mi udawany uśmiech.
-boli mnie brzuch... czuję stres, chociaż wiem że to głupie...
Uśmiechnęła się jednym kątem ust, chcąc mnie zapewnić że ,,będzie dobrze''. Mimo to, wiedziałam, że tak nie będzie. Czułam to. Czułam za razem coś innego. Byłam pusta w środku... czułam niesamowicie bolesną pustkę. Brakowało mi go... tak... właśnie jego. Idiotycznego Pana Styles'a. Chciałabym żeby był właśnie teraz przy mnie, ale przecież... on w cale nie jest kimś bezpiecznym. Uh, wiem tylko jedno. Jeśli miałam się stać jego ofiarą, to pewnie już dawno się nią stałam. Nie jestem w stanie tego zmienić...
-co chcesz teraz zrobić? - zapytałem patrząc się na Stylesa.
-a co mogę zrobić? No musimy tam iść i go tu ściągnąć. - zrobił przerwę podpierając się o własne kolana - Nie mamy innego wyjścia.
-jak niby mamy tu go ściągnąć?
-nie wiem, kurwa, jest mi to obojętne! Byle James nie dobrał się do przyczepy.
Czułem że jego, wręcz drażnią moje bezsensowne pytania dlatego wcisnąłem telefon w kieszeń i wypuszczając z siebie resztkę powietrza otworzyłem drzwi i wysiadłem z samochodu. Harry wyszedł chwilę po mnie. Domknąłem auto i z każdym kolejnym krokiem zbliżającym mnie do bramy, czułem jak stres ściska mój żołądek. Nie lubię tego uczucia. Nie miałem bladego pojęcia, jak mamy tą przerośniętą kupę mięsa obezwładnić a potem wsadzić do samochodu. Mowa tu o tym gościu. Jestem zły i czuję że to będą długie 3 godziny...
* * *
-powiedziałem wam że nie chcę was tu widzieć, tak ?! - czułem że nie jestem w stanie tak po prostu zawładnąć jego ciałem tak jak robiliśmy to z Harry'm dotychczas. Lekkie uderzenie w głowę, taśma, związywaliśmy tego kogoś i do auta. A teraz? Czułem że nie mamy z nim najmniejszych szans, a mimo to, chciałem zachować swoją postawę. Musiałem zachować zimną krew, co w cale nie było takie łatwe...
-jesteś winny James'owi kasę za ostatnią dostawę kokainy, nie sądzisz że wypadałoby za nią zapłacić? - zapytał Harry, starając się utrzymać ten sam, surowy ton głosu, z jakim zawsze mówił do ,,ofiar''.
-nie sądzę. To nie była kokaina tylko proszek do pieczenia. Za takie gówno, ja płacił nie będę. Nie rozumiem, czemu Black przysyła was, zamiast sam tu przyjechać?
-to nasza robota, bądź tak miły i oddaj przynależne pieniądze. - ciągnął Harry.
-chyba cię synku pojebało. Powiedziałem że nie będę za to płacił.
-w takim razie zapraszamy do samochodu - powiedziałem zakładając ramiona na wysokości piersi. - zawieziemy cię w odpowiednie miejsce i wtedy będziesz mógł osobiście powiedzieć James'owi co sądzisz o zapłacie.
Popatrzył na nas jakby nie mógł do wierzyć temu co widzi. Owszem, ja na jego miejscu też bym był zdziwiony. Przez chwilę rzucał wzrokiem po nas obu, do momentu w którym Harry wskazał mu ręką drogę do samochodu, usiłując go tam ,,zaprosić''. W tedy uśmiechnął się dość tajemniczo i zapytał zawadiacko:
-a może to wy wejdziecie do środka? Z chęcią was UGOSZCZĘ. - niesamowicie zaakcentował słowo ''ugoszczę''. Miałem ochotę wyjąć pistolet i po prostu strzelić mu na przykład w nogę, żeby nie przedłużać już tej durnej rozmowy. Ale tymczasowo powstrzymał mnie od tego czynu Harry.
-weź się gościu nie wydurniaj bo na serio nie chce nam się tu stać i z tobą pierdolić o tym, co ci się podobało w dostawie a co nie. Wsiadaj do samochodu, zawieziemy cie, pogadasz z James'em a potem odwieziemy cię z powrotem, czy to kurwa, takie ciężkie dla ciebie do zrobienia ?! - Harry'ego zaczęło nudzić ciągłe czekanie na jego ruch.
-słuchaj mnie młody - nachylił się nad Styles'em który stał nieruchomo w jednej pozycji i nie ruszał się ani przez chwilę - to ode mnie zależy co będę chciał zrobić, a czego zrobić nie będę chciał. Ty możesz sobie te swoje krzyki do dupy wsadzić! Nigdzie z wami nie pojadę.
-pojedziesz.
-niby jak mnie do tego zmusisz szczeniaku? - zaczął zgrywać ważniaka, a mnie zaczynało to grać na nerwach.
-wystarczy że odstrzelę Ci jaja, a ty się nawet z podłogi nie podniesiesz. W tedy będziesz bardzo łatwym łupem. - Harry zaśmiał się gardłowo.
Wysoki mężczyzna zdenerwował się na słowa Harolda, rzucając się na niego. Chwycił go za bluzę i cisnął nim w ścianę. Styles odbił się głową od muru, i jęknął chwytając się za tył głowy. Po chwili chwycił za jego bluzę jeszcze raz i prawdopodobnie, rzuciłby nim o ścianę jeszcze raz, gdyby nie fakt, że się w kurwiłem.
Zanim zdążył ponownie rzucić jego ciałem o ścianę, wyjąłem pistolet strzelając w jego łydkę. Krew odprysnęła w moją stronę plamiąc mi końcówki butów. Widziałem jak zgina się i chwyta wielką dłonią za ranę. To była dla mnie szansa. Wyjąłem z kieszeni taśmę, wyginając jego nadgarstki w tył, okleiłem je naokoło. Jego nogi pozostawiłem na luzie, by doszedł do samochodu. Nie miałem zamiaru go nieść...
* * *
-ja pierdole, musiałeś mną rzucić aż tak mocno ?! - Harry masował obolałe miejsce między włosami. Pewnie ma teraz guza. Ja patrzyłem w drogę. Tom nie odpowiedział nic. Odwróciłem się, by upewnić się, że on żyje. Siedział naburmuszony i nic nie mówił. Trudno, nie chce nic mówić, to nie.
* * *
Byliśmy u kresu ''wycieczki''. Przed nami, ktoś otworzył bramę umożliwiając nam wjazd na teren siedziby. Szybko zaparkowałem i czekałem aż James pozwoli nam w spokoju odjechać... Szkoda że jedynie Harry widział moje zdziwienie na twarzy, kiedy James oznajmił:
-jutro, przyjeżdżacie tu obaj. Zostajecie na nocnej zmianie. Będziecie pilnować od 14:30 przez całą noc. Jeśli któryś z was się tu nie zjawi, wylecicie stąd. Żegnam.
Kazał nam odjechać. Moja warga opadła najniżej jak tylko się dało. On chce nas tu przytrzymać jutro na noc... Jak do tej pory, nigdy tego nie robił...
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Megan*
Rano, obudziłam się o wiele bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek dotychczas... Świadomość, że usłyszałam o tym, co ktoś ma zamiar ze mną zrobić, przerażała mnie. Bałam się jak cholera. Bałam się nawet zejść na dół, w obawie że ktoś tam będzie...
-Megan, chodź, musimy się czymś zająć - powiedziała Vickie posyłając mi udawany uśmiech.
-boli mnie brzuch... czuję stres, chociaż wiem że to głupie...
Uśmiechnęła się jednym kątem ust, chcąc mnie zapewnić że ,,będzie dobrze''. Mimo to, wiedziałam, że tak nie będzie. Czułam to. Czułam za razem coś innego. Byłam pusta w środku... czułam niesamowicie bolesną pustkę. Brakowało mi go... tak... właśnie jego. Idiotycznego Pana Styles'a. Chciałabym żeby był właśnie teraz przy mnie, ale przecież... on w cale nie jest kimś bezpiecznym. Uh, wiem tylko jedno. Jeśli miałam się stać jego ofiarą, to pewnie już dawno się nią stałam. Nie jestem w stanie tego zmienić...
poniedziałek, 3 lutego 2014
Rozdział 22.
Leżałam z osłabioną psychiką która odbijała się echem w mojej głowie. Miałam ochotę oderwać się od morderczo wyczerpujących myśli. Uznałam że najlepszym sposobem na pozbycie się z głowy jadu jakim był: James, będzie pójście na imprezę lub po prostu przejście się na daleki spacer. Nie myśląc o tym, czy kogoś spotkam po drodze, czy też nie.
-Vickie, śpisz? - szturchnęłam rozwaloną szatynkę w bark, na co ona zamruczała niezadowolona.
-nie śpię...
-uhm... poszłabyś ze mną na imprezę? - zapytałam gryząc się w wargę. Wiedziałam że ten pomysł MOŻE się jej ani trochę NIE spodobać. I tak też było...
-sorrka Meg, rano dałam się wyciągnąć na spacer i obecnie uważam że to był zły pomysł. Tak więc teraz, jedyną rzeczą jaka mnie interesuje, jest leżenie na łóżku.
-jasne... - runęłam na łóżko, które od ciągłego leżenia zaczęło gnieść mnie w plecy - ty sobie leż, a ja tu będę zdychać... boże, łeb mi zaraz pęknie...
-zrób sobie herbaty.
-sądzisz że ten sposób wypędzi mi myśli z głowy? - zaśmiałam się gardłowo na ten sarkazm
-przestań... już prawie udało mi się zapomnieć a ty musiałaś mi przypomnieć... serio?
-sorry, myślałam że skoro podchodzisz do wszystkiego z takim luzem, to już wyrzuciłaś myśli z pamięci?
-uwierz, jestem zbyt leniwa żeby teraz wstać i gdzieś iść, ale wiem że bez tego moje myśli się nawzajem pozabijają... potrzebuję jakiegoś relaksu... ale cholernie nie chce mi się wstać.
-jak chcesz mogę cię poturlać.
-spadaj... - rzuciła we mnie poduszką i trafiła tak celnie, że oberwałam guzikiem prosto w oko... bravo Vick.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Harry*
Nudziłem się. Cholernie się nudziłem. Niemal leżąc w starym fotelu z nogami na łóżku, kończyłem pić już trzecie piwo. Płyn mi zaczynał brzydnąć i smakować z każdym łykiem coraz gorzej. W końcu odstawiłem butelkę na podłogę. Przetarłem włosy zupełnie potargane i w nieładzie. Nie chciało mi się ich ponownie układać, ale znając życie Justin nie wypuści mnie z przyczepy, do puki ich nie doprowadzę do ładu. Powie że wyglądam jak żul. I obecnie chyba nawet tak się czuję...
Mijały długie sekundy, minuty a nawet godziny, a ja wciąż gniłem rozłożony w fotelu. Boże, nienawidzę swojej roboty... i tego jak obecnie muszę żyć. Co ja bym dał, żebyśmy mogli zamieszkać w domu? Obecnie skończyło się lato, i ciągle w dzień jest ciepło, chociaż zaczyna być coraz zimniej. Noce są najgorsze. Nienawidzę tutejszego klimatu. Jest absolutnie paskudny.
-chodź stary, musimy się zbierać - usłyszałem niezadowolony głos Justina, leżącego z nogami opartymi o... ścianę?
-boże, jak mi się nie chce... - przetarłem twarz - gdzie tym razem?
-gdzieś, niedaleko za miastem.
-rozumiem że James ciągle robi nam wycieczki krajoznawcze?
-daj spokój, byliśmy tam nie raz.
-chciałbym pojechać na wakacje... tak teraz... na jakieś wyspy.
-tak? I co ty byś tam robił?
-leżał w basenie i miał wszystko w dupie...
-tss... najpierw uzbieraj na to kasę.
-uhh... właśnie to jest najgorsze.
Niechętnie wstałem, prostując nogi. Podszedłem do lustra i doszedłem do wniosku że wyglądam gorzej, niż gdyby przeszło koło mnie tornado.
* * *
-daleko jeszcze? - marudziłem Justinowi, jak małe dziecko. Nudziło mi się i chciałem w końcu wysiąść i coś robić. Byłem w stanie robić wszystko. Byleby nie było to nudne zajęcie.
-nie daleko, jesteśmy na miejscu.
Ucieszony słowami ''na miejscu'' zacząłem bacznie przyglądać się okolicy w której się znajdowaliśmy. Sięgając w głąb mojej pamięci, usiłowałem znaleźć coś, co mogłoby mi się z tym miejscem kojarzyć ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć...
-jesteś pewien że już kiedyś tu byliśmy?
-no... tak mi się wydawało.
Bacznie przyglądałem każdemu szczegółowi tamtejszego miejsca. Była to ciemna okolica która wręcz odpychała gdzieniegdzie swoim wyglądem. Na ulicy tarzali się pijacy, po kątach bili a pod latarnią dwa razy natrafiliśmy na Panie Lekkich obyczajów, oferujące nam ich ''oferty''. Byliśmy jednak zmuszeni odmówić i odjechać. Niezbyt mnie do nich ciągnęło...
Celem naszego dzisiejszego przyjazdu, okazał się być niewielki w rozmiarach, ale dość solidnie wyglądający budynek. Znając życie to tam, właśnie teraz znajduje się Tom - gość którego musimy dowieść Black 'owi. I jakby tego było mało : żywego i bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu. Trzeba było wysłać do tej roboty kogoś z większym doświadczeniem w byciu ,,bardziej delikatnym'' ale nie nas...
Justin wyłączył silnik i postawił samochód przy bramie wjazdowej. Załadowałem pistolet, chowając woreczki z niedawno zagrabioną kokainą do szafki, na wypadek gdybyśmy natrafili na Policję. A ja, wolałbym uniknąć tej ''przyjemności'' jaką jest moment w którym kładą cię na maskę samochodu, zakuwają ręce a potem przeszukują samochód i syczą na temat : skąd masz te narkotyki ?! A na cholerę mi narkotyki. One nie są moje i nie są dla mnie.
Schowałem pistolet za pasek od spodni wkładając go pod koszulkę i bluzę. Zamaskowaną broń należy trzymać blisko siebie ale tak, żeby w razie potrzeby móc ją szybko wyjąć.
*Justin*
Harry szperał jeszcze przez chwilę w szafce chowając woreczki z białym proszkiem. Kiedy skończył, wysiadł a ja domknąłem drzwi kluczykiem. Nigdy nie zakładaliśmy kominiarek, bo cały czas żyliśmy w świętym przekonaniu że są one nam nie potrzebne. I jak do tej pory, nie użyliśmy ich ani razu. Mimo iż zawsze wozimy je przy sobie.
Spojrzałem na budynek. Masywny, choć w niezbyt dużym rozmiarze dom, otoczony murem i bramą w pierwszej chwili wydał mi się celem niemal nie do zdobycia. Z drugiej strony, martwiła mnie ''ucieczka''. Co zrobić jeśli zamkną ci bramę? Przez mur nie da rady. Nie przeskoczę go. A na pewno nie ja.
Jednak kiedy spojrzałem na rozwalone włosy Harolda, przeszły mi obawy i zacząłem się śmiać. Jak... no jak idiota.
-co cię tak bawi? - zapytał zdziwiony
-twoje kudły.
-coś z nimi nie tak?
-masz rozwaloną fryzurę.
-kurwa... - zaklął pod nosem poprawiając ręką włosy.
Nacisnąłem guzik, pozwalający nam na przejście przez bramę. O dziwo, otwarła się. Nie sądziłem że tak szybko uda nam się wejść... Wślizgnąłem się na podwórko, i w momencie kiedy przekroczyłem mur, doszedłem do wniosku że nie będzie tak gładko jak zawsze. Mur zasłaniał podwórze. A teraz kiedy go przekroczyliśmy, jestem nieco... zszokowany. To miejsce jest nafaszerowane kamerami. Są dosłownie wszędzie.... Zaczyna mnie to nieco martwić.
* * *
-Czego? - usłyszałem szorstki głos mężczyzny którego sylwetka wyłoniła się w drzwiach. Co gorsza, facet który nas ''przywitał'' w drzwiach, był facetem którego mieliśmy zgarnąć. Problem jednak nie polegał na tym. Na zdjęciu jakie Black nam wręczył widniała jedynie jego twarz. Nie mieliśmy bladego pojęcia, że owy Tom Kellison którego mieliśmy ''dowieść'' ''żywego'' to wielki, muskularny facet który przewyższał Harry'ego o głowę... nieco osłabły mi kolana kiedy facet przeszył nas szyderczym wzrokiem i rzucił podle:
-powiedzcie Black' owi, że może sobie w dupę wsadzić zapłatę. Nie oddam mu kasy za to gówno jakie mi przysłał. A jeśli chce ze mną negocjować niech przyśle tu kogoś kto jest w stanie mi dorównać a nie dwóch młodych gówniarzy.
I zatrzasnął nam drzwi przed nosem. Czy ja mam kurwa wypisane na czole : czego od niego chcę? Bo chyba czegoś tutaj nie rozumiem...
Harry przetarł twarz i nakazał, żebyśmy wrócili do samochodu. Niechętnie poczłapałem za nim, zawiedziony tym, że tak łatwo dałem się zbić z tropu. Po raz pierwszy czułem jak moja potencjalna ofiara nade mną guruje. Chociażby wzrostem i sposobem mówienia. Kurwa... nas było dwóch, a on jeden. Mogliśmy go śmiało zgarnąć! Ale... coś nas powstrzymało...
* * *
-Black, nie da rady, ten gościu nas zmiecie z powierzchni ziemi! Poza tym powiedział że nie zapłaci za to gówno co mu przysłałeś. Nie chce z nami gadać.
-nie obchodzi mnie to! - w słuchawce rozległ się nieprzyjemny dla ucha wrzask. - macie go tu sprowadzić i kurwa koniec!
-jak mamy to do jasnej cholery zrobić?!
-jeżeli, nie dostanę go do siedziby w przeciągu 3 godzin, będziecie mogli się pożegnać z waszą pierdoloną przyczepą raz na zawsze! I gówno będzie mnie obchodziło czy będziecie bezdomni czy nie!
-Black, nie waż się podejść do przyczepy!
-albo przyczepa albo Tom w siedzibie. Daje wam 3 godziny.
Rozłączył się a mnie się zaczęły trząść ręce z nerwów. Black chce nam odebrać przyczepę. Jedyny dach nad głową. Kurwa... co my do jasnej cholery mamy zrobić?!
-Vickie, śpisz? - szturchnęłam rozwaloną szatynkę w bark, na co ona zamruczała niezadowolona.
-nie śpię...
-uhm... poszłabyś ze mną na imprezę? - zapytałam gryząc się w wargę. Wiedziałam że ten pomysł MOŻE się jej ani trochę NIE spodobać. I tak też było...
-sorrka Meg, rano dałam się wyciągnąć na spacer i obecnie uważam że to był zły pomysł. Tak więc teraz, jedyną rzeczą jaka mnie interesuje, jest leżenie na łóżku.
-jasne... - runęłam na łóżko, które od ciągłego leżenia zaczęło gnieść mnie w plecy - ty sobie leż, a ja tu będę zdychać... boże, łeb mi zaraz pęknie...
-zrób sobie herbaty.
-sądzisz że ten sposób wypędzi mi myśli z głowy? - zaśmiałam się gardłowo na ten sarkazm
-przestań... już prawie udało mi się zapomnieć a ty musiałaś mi przypomnieć... serio?
-sorry, myślałam że skoro podchodzisz do wszystkiego z takim luzem, to już wyrzuciłaś myśli z pamięci?
-uwierz, jestem zbyt leniwa żeby teraz wstać i gdzieś iść, ale wiem że bez tego moje myśli się nawzajem pozabijają... potrzebuję jakiegoś relaksu... ale cholernie nie chce mi się wstać.
-jak chcesz mogę cię poturlać.
-spadaj... - rzuciła we mnie poduszką i trafiła tak celnie, że oberwałam guzikiem prosto w oko... bravo Vick.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Harry*
Nudziłem się. Cholernie się nudziłem. Niemal leżąc w starym fotelu z nogami na łóżku, kończyłem pić już trzecie piwo. Płyn mi zaczynał brzydnąć i smakować z każdym łykiem coraz gorzej. W końcu odstawiłem butelkę na podłogę. Przetarłem włosy zupełnie potargane i w nieładzie. Nie chciało mi się ich ponownie układać, ale znając życie Justin nie wypuści mnie z przyczepy, do puki ich nie doprowadzę do ładu. Powie że wyglądam jak żul. I obecnie chyba nawet tak się czuję...
Mijały długie sekundy, minuty a nawet godziny, a ja wciąż gniłem rozłożony w fotelu. Boże, nienawidzę swojej roboty... i tego jak obecnie muszę żyć. Co ja bym dał, żebyśmy mogli zamieszkać w domu? Obecnie skończyło się lato, i ciągle w dzień jest ciepło, chociaż zaczyna być coraz zimniej. Noce są najgorsze. Nienawidzę tutejszego klimatu. Jest absolutnie paskudny.
-chodź stary, musimy się zbierać - usłyszałem niezadowolony głos Justina, leżącego z nogami opartymi o... ścianę?
-boże, jak mi się nie chce... - przetarłem twarz - gdzie tym razem?
-gdzieś, niedaleko za miastem.
-rozumiem że James ciągle robi nam wycieczki krajoznawcze?
-daj spokój, byliśmy tam nie raz.
-chciałbym pojechać na wakacje... tak teraz... na jakieś wyspy.
-tak? I co ty byś tam robił?
-leżał w basenie i miał wszystko w dupie...
-tss... najpierw uzbieraj na to kasę.
-uhh... właśnie to jest najgorsze.
Niechętnie wstałem, prostując nogi. Podszedłem do lustra i doszedłem do wniosku że wyglądam gorzej, niż gdyby przeszło koło mnie tornado.
* * *
-daleko jeszcze? - marudziłem Justinowi, jak małe dziecko. Nudziło mi się i chciałem w końcu wysiąść i coś robić. Byłem w stanie robić wszystko. Byleby nie było to nudne zajęcie.
-nie daleko, jesteśmy na miejscu.
Ucieszony słowami ''na miejscu'' zacząłem bacznie przyglądać się okolicy w której się znajdowaliśmy. Sięgając w głąb mojej pamięci, usiłowałem znaleźć coś, co mogłoby mi się z tym miejscem kojarzyć ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć...
-jesteś pewien że już kiedyś tu byliśmy?
-no... tak mi się wydawało.
Bacznie przyglądałem każdemu szczegółowi tamtejszego miejsca. Była to ciemna okolica która wręcz odpychała gdzieniegdzie swoim wyglądem. Na ulicy tarzali się pijacy, po kątach bili a pod latarnią dwa razy natrafiliśmy na Panie Lekkich obyczajów, oferujące nam ich ''oferty''. Byliśmy jednak zmuszeni odmówić i odjechać. Niezbyt mnie do nich ciągnęło...
Celem naszego dzisiejszego przyjazdu, okazał się być niewielki w rozmiarach, ale dość solidnie wyglądający budynek. Znając życie to tam, właśnie teraz znajduje się Tom - gość którego musimy dowieść Black 'owi. I jakby tego było mało : żywego i bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu. Trzeba było wysłać do tej roboty kogoś z większym doświadczeniem w byciu ,,bardziej delikatnym'' ale nie nas...
Justin wyłączył silnik i postawił samochód przy bramie wjazdowej. Załadowałem pistolet, chowając woreczki z niedawno zagrabioną kokainą do szafki, na wypadek gdybyśmy natrafili na Policję. A ja, wolałbym uniknąć tej ''przyjemności'' jaką jest moment w którym kładą cię na maskę samochodu, zakuwają ręce a potem przeszukują samochód i syczą na temat : skąd masz te narkotyki ?! A na cholerę mi narkotyki. One nie są moje i nie są dla mnie.
Schowałem pistolet za pasek od spodni wkładając go pod koszulkę i bluzę. Zamaskowaną broń należy trzymać blisko siebie ale tak, żeby w razie potrzeby móc ją szybko wyjąć.
*Justin*
Harry szperał jeszcze przez chwilę w szafce chowając woreczki z białym proszkiem. Kiedy skończył, wysiadł a ja domknąłem drzwi kluczykiem. Nigdy nie zakładaliśmy kominiarek, bo cały czas żyliśmy w świętym przekonaniu że są one nam nie potrzebne. I jak do tej pory, nie użyliśmy ich ani razu. Mimo iż zawsze wozimy je przy sobie.
Spojrzałem na budynek. Masywny, choć w niezbyt dużym rozmiarze dom, otoczony murem i bramą w pierwszej chwili wydał mi się celem niemal nie do zdobycia. Z drugiej strony, martwiła mnie ''ucieczka''. Co zrobić jeśli zamkną ci bramę? Przez mur nie da rady. Nie przeskoczę go. A na pewno nie ja.
Jednak kiedy spojrzałem na rozwalone włosy Harolda, przeszły mi obawy i zacząłem się śmiać. Jak... no jak idiota.
-co cię tak bawi? - zapytał zdziwiony
-twoje kudły.
-coś z nimi nie tak?
-masz rozwaloną fryzurę.
-kurwa... - zaklął pod nosem poprawiając ręką włosy.
Nacisnąłem guzik, pozwalający nam na przejście przez bramę. O dziwo, otwarła się. Nie sądziłem że tak szybko uda nam się wejść... Wślizgnąłem się na podwórko, i w momencie kiedy przekroczyłem mur, doszedłem do wniosku że nie będzie tak gładko jak zawsze. Mur zasłaniał podwórze. A teraz kiedy go przekroczyliśmy, jestem nieco... zszokowany. To miejsce jest nafaszerowane kamerami. Są dosłownie wszędzie.... Zaczyna mnie to nieco martwić.
* * *
-Czego? - usłyszałem szorstki głos mężczyzny którego sylwetka wyłoniła się w drzwiach. Co gorsza, facet który nas ''przywitał'' w drzwiach, był facetem którego mieliśmy zgarnąć. Problem jednak nie polegał na tym. Na zdjęciu jakie Black nam wręczył widniała jedynie jego twarz. Nie mieliśmy bladego pojęcia, że owy Tom Kellison którego mieliśmy ''dowieść'' ''żywego'' to wielki, muskularny facet który przewyższał Harry'ego o głowę... nieco osłabły mi kolana kiedy facet przeszył nas szyderczym wzrokiem i rzucił podle:
-powiedzcie Black' owi, że może sobie w dupę wsadzić zapłatę. Nie oddam mu kasy za to gówno jakie mi przysłał. A jeśli chce ze mną negocjować niech przyśle tu kogoś kto jest w stanie mi dorównać a nie dwóch młodych gówniarzy.
I zatrzasnął nam drzwi przed nosem. Czy ja mam kurwa wypisane na czole : czego od niego chcę? Bo chyba czegoś tutaj nie rozumiem...
Harry przetarł twarz i nakazał, żebyśmy wrócili do samochodu. Niechętnie poczłapałem za nim, zawiedziony tym, że tak łatwo dałem się zbić z tropu. Po raz pierwszy czułem jak moja potencjalna ofiara nade mną guruje. Chociażby wzrostem i sposobem mówienia. Kurwa... nas było dwóch, a on jeden. Mogliśmy go śmiało zgarnąć! Ale... coś nas powstrzymało...
* * *
-Black, nie da rady, ten gościu nas zmiecie z powierzchni ziemi! Poza tym powiedział że nie zapłaci za to gówno co mu przysłałeś. Nie chce z nami gadać.
-nie obchodzi mnie to! - w słuchawce rozległ się nieprzyjemny dla ucha wrzask. - macie go tu sprowadzić i kurwa koniec!
-jak mamy to do jasnej cholery zrobić?!
-jeżeli, nie dostanę go do siedziby w przeciągu 3 godzin, będziecie mogli się pożegnać z waszą pierdoloną przyczepą raz na zawsze! I gówno będzie mnie obchodziło czy będziecie bezdomni czy nie!
-Black, nie waż się podejść do przyczepy!
-albo przyczepa albo Tom w siedzibie. Daje wam 3 godziny.
Rozłączył się a mnie się zaczęły trząść ręce z nerwów. Black chce nam odebrać przyczepę. Jedyny dach nad głową. Kurwa... co my do jasnej cholery mamy zrobić?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)