sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 24.

Siedziałam na brzegu łóżka z załamanymi rękami. Gapiłam się przez dłuższą chwilę w bliżej nieokreślony punkt a podłodze. W mojej głowie, myśli robiły z moim mózgiem co im się tylko chciało, a ja byłam za słaba w psychice, żeby nad tym zapanować. Czułam się słaba psychicznie jak nigdy dotąd. I czułam się z tym cholernie źle. Wolałabym być dziewczyną o nieziemsko stalowych nerwach z niezłamanym charakterem. Wiem jednak, że to nie tak proste. Być kimś innym, niż tym, na jakiego kreuje cię życie. Ja jednak chciałabym zmienić samą siebie. Może Victorii by to nie odpowiadało, ale dałabym wiele, żeby móc się zmienić. Żeby być dziewczyną, jakiej nie można dokuczać, którą trzeba szanować, dziewczyną na którą chłopcy by patrzeli z pożądaniem. Wiem że to nie łatwe, ale wykonalne. Musiałabym bardzo tego chcieć i mieć czas na tą zmianę. A na razie, mam tylko jedno: marzenie o zmianie samej siebie. A czego mi brakuje? Czasu.

-Megan, może byś w końcu zeszła na dół? - usłyszałam głos Vickie.
-tak, już idę. - wyrwała mnie z przemyśleń i nie myśląc nad tym co jej odkrzyknęłam, podniosłam się z łóżka i zbiegłam po schodach na dół.

Stała przy kuchence, robiąc jajecznicę. Standardowe śniadanie w wykonaniu Victorii. Uśmiechnęłam się, czując przyjemny zapach. Usiadłam na przeciwko niej smarując kromki chleba masłem. Żadna z nas nie odezwała się ani słowem, do momentu w którym Vickie odłożyła patelnię do zmywarki i zabrała się do jedzenia jajecznicy, którą zgarnęła sobie na talerz.

-powiedz, Meg. Czy ty się obecnie czegoś boisz? Tylko... nie chodzi mi o... no wiesz. James'a. - myślałam jeszcze chwilę nad tym co jej powiedzieć. Nie było innej rzeczy która dzisiaj by mnie niepokoiła. James był jedynym powodem, dla którego zbrzydła mi sobota.
-nie. - odpowiedziałam biorąc łyka herbaty. - a ty?
-cóż... - przewróciła widelcem między palcami - boję się, że się mylę i robię w tym momencie z siebie totalną idiotkę.
-dlaczego? Nie rozumiem...
-co jeśli my sobie tylko to wszystko wymyśliłyśmy? Co jeśli to w ogóle nie miałoby się nigdy stać? Megan, boję się, że my niepotrzebnie się przejmujemy.
-sugerujesz że ta cała sytuacja która nas spotkała w parku miałaby być wymysłem naszych wyobraźni?
-nie do końca... Wydaje mi się, że dzisiaj w cale nie musi się stać nic szczególnego. Przecież nikt na siłę nas nie zmusi do wyjścia z domu, prawda?
-no, tak.
-a skoro nie wyjdziemy z domu, to nie mają szansy na to żeby nas dopaść. Proste, nieprawdaż?
-... zamurowałaś mnie...

Ona w pewnym sensie miała rację. Przecież nikt nie będzie w stanie się do mnie dobrać, dopóki ja nie otworzę mu drzwi w naszym domu. Bez tego, nawet mnie nie dotknie. Boże... a ja tak panikowałam...

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Justin*

Do godziny 14:30 zostało dosłownie pół godziny, a ja nadal nie umiem zrozumieć, po co James kazał nam przyjechać na ten nocny patrol. Przecież nie ma nikogo kto zagrażałby siedzibie, a nawet jeśli, to my dwaj nic na to nie poradzimy. Nie rozumiem po co to wszystko. Poza tym, nigdy nas nie wysyłano na patrol, więc jest to dla mnie trochę dziwne zjawisko...

- Justin, pospiesz się, nie zamierzam wylecieć za durne spóźnienie...

Harry cały czas mnie ponaglał. Ja jednak czułem że coś tu nie gra. Nie pasowało mi tu absolutnie nic.

*   *   *

-Harry, czy wedle ciebie wszystko tu jest w porządku? - zapytałem go nie odrwyając oczu od drogi i kierownicy którą trzymałem mocno w uścisku.
-tak, jest pare rzeczy które mi nie pasują.
-jakie?
-po pierwsze: James nigdy nam nie zlecał roboty trzy dni pod rząd. Po drugie: nie rozumiem, po co dojebał się do naszej przyczepy. Po trzecie: wedle mnie, ten kolo coś kręci. Po czwarte: niepokoi mnie ostatnie zachowanie Dirk'a, Troy'a i Jake'a. To wszystko.
-jakbyś mówił moim językiem...
-myślałeś o tym samym?
-dokładnie!

Patrzyłem na swoje lekko obdarte kostki w rękach. Niezbyt cieszyłem się na myśl siedzenia niemal 12 godzin w nudnej siedzibie. Chodzenie w kółko i ciągle powtarzanie: ''teren czysty'', niezbyt mnie cieszy. To nudne zajęcie które będzie jedynym naszym zajęciem przez najbliższe godziny, chociaż za cholerę nie wiem po co to wszystko jest potrzebne?

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<< 6 godzin później <<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Justin*

Siedziałem na tarasie z którego miałem idealny widok na okolicę, bramę wjazdową i wielki plac na którym to zwykle dochodziło do potyczek między James'em a potencjalną ofiarą którą ktoś do niego tu ściągał. Nudziło mi się tutaj, lekko zaczynały mi się oczy kleić. Mimo, iż 20.30 to wczesna godzina. Oparty o zimną ścianę, przewracałem w palcach telefonem. Siedziałem i gapiłem się na ludzi przechodzących mi przed oczami, kiedy nagle zauważyłem że w moją stronę biegnie Harry. Zdyszany Harry...

-co się stało? - zapytałem nie podnosząc się z miejsca
-James... i Troy... zniknęli... - dyszał. Najwidoczniej biegł dość szybko.
-i co z tego?
-to fałszywe skurwiele! - ciągle dyszał
-z czego to tak nagle wywnioskowałeś?
-chodziłem po budynku i z czystej ciekawości wszedłem do pokoju gdzie obraduje James z Troy'em. Bo wiesz, on go mianował na zastępcę.
-no?
-człowieku! Ja tam wchodzę, patrzę, a tam wszędzie kurwa porozwieszane zdjęcie Megan i Victorii! Wszędzie ich zdjęcia! Jak idą ulicą, jak są w domu, w szkole, wszędzie ich zdjęcia!
-że kurwa co?! - jak do tej pory siedziałem, tak teraz zerwałem się na równe nogi. Serce podskoczyło mi do gardła.

*   *   *

-skąd oni mają te zdjęcia?! - chwyciłem się za głowę patrząc na te wszystkie zdjęcia dziewczyn porozwieszane dosłownie wszędzie. Tam były nawet ich prywatne zdjęcia!
-Justin, chodź, powinieneś zobaczyć - Harry zawołał w moją stronę wskazując palcem na kartkę z napisem:

Victoria ---> Troy
Megan  ---> James
12.09.  21:00
[usunąć : Justin, Harry]

Gapiłem się na małą kartkę i czułem jak rośnie mi tętno. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Teraz już na 100% byłem pewny że to całe zajście to brudny podstęp!

-ja pierdolę, przecież 12 września, to dzisiaj! 
-Justin, im coś grozi, ja to czuję - Styles zaczął krążyć w kółko po pokoju
-no to na co czekamy?! Do auta i jedziemy!
-nie wiemy gdzie, poza tym zabrali nam samochód!
-jeden stoi trochę głębiej w lesie.
-a klucze?
-powinny być gdzieś tutaj - rozejrzałem się w kółko szukając pęczka kluczy z niebieską doczepką. - o, są.
-dobra, rozdzielmy się. Nikt nie może wiedzieć że tu grzebaliśmy. Spotkamy się za bramą.
-dobra.

W jednej chwili wszystko straciło na wartości. Jedyną istotną rzeczą jaka w tedy się dla mnie liczyła, było jak najszybsze znalezienie dziewczyn i sprawdzenie : gdzie jest James z Troyem. Jeśli się okaże że ten chuj jej dotknął, to przysięgam: urwę mu jaja!

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Harry*

Czekałem na Bieber'a po drugiej stronie płotu. Wiedziałem że zapewne gdzieś tu jest. Zacząłem krążyć wokół siatki, z nadzieją że jest gdzie przy niej. Szybkim krokiem dotarłem do miejsca przy którym stał Justin usiłując otworzyć bramkę tak, by jeden z innych pilnujących tego nie zauważył.



-mogę wiedzieć co zrobiłeś z koszulką? - zapytałem patrząc na Justina bez koszuli
-ehh, musiałem zakryć jedną kamerę.
-w samochodzie jest jedna moja, pożyczę ci.
-umiesz to otworzyć? - zapytał wskazując na zawiasy w bramce.
-no jasne, najprostsze zawiasy jakie widziałem.

Wyrwałem palcami dwie śrubki umożliwiając mu wyjście poza teren siedziby. Trzymając w palcach klucze do ukrytego za siedzibą samochodu, zaczynałem mieć bardzo nieprzyjemne myśli. Jeśli się okaże, że James lub Troy dotknęli tych dwóch dziewczyn, to przysięgam - będę tak samo chamski, brutalny i bezczelny jaki byłem do tej pory. Jak dorwę James'a to mu ten jego krzywy ryj o ścianę rozpierdolę! Jeśli tylko jej dotknie lub nawet spróbuje. Rozjebie go na milion kawałeczków. Fiut pierdolony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz