środa, 5 lutego 2014

Rozdział 23.

Patrzyłem w oślepiający ekran telefonu i czułem jak coś mną szarpie od środka. Dobrze wiedziałem że nie będzie łatwo sprowadzić tego gościa do samochodu, ale też nie chciałem stracić przyczepy. To był mój dom. Jedyne, własne 4 ściany. Nie mogłem pozwolić na to żeby James nam go odebrał.

-co chcesz teraz zrobić? - zapytałem patrząc się na Stylesa.
-a co mogę zrobić? No musimy tam iść i go tu ściągnąć. - zrobił przerwę podpierając się o własne kolana - Nie mamy innego wyjścia.
-jak niby mamy tu go ściągnąć?
-nie wiem, kurwa, jest mi to obojętne! Byle James nie dobrał się do przyczepy.

Czułem że jego, wręcz drażnią moje bezsensowne pytania dlatego wcisnąłem telefon w kieszeń i wypuszczając z siebie resztkę powietrza otworzyłem drzwi i wysiadłem z samochodu. Harry wyszedł chwilę po mnie. Domknąłem auto i z każdym kolejnym krokiem zbliżającym mnie do bramy, czułem jak stres ściska mój żołądek. Nie lubię tego uczucia. Nie miałem bladego pojęcia, jak mamy tą przerośniętą kupę mięsa obezwładnić a potem wsadzić do samochodu. Mowa tu o tym gościu. Jestem zły i czuję że to będą długie 3 godziny...

*   *   *

-powiedziałem wam że nie chcę was tu widzieć, tak ?! - czułem że nie jestem w stanie tak po prostu zawładnąć jego ciałem tak jak robiliśmy to z Harry'm dotychczas. Lekkie uderzenie w głowę, taśma, związywaliśmy tego kogoś i do auta. A teraz? Czułem że nie mamy z nim najmniejszych szans, a mimo to, chciałem zachować swoją postawę. Musiałem zachować zimną krew, co w cale nie było takie łatwe...
-jesteś winny James'owi kasę za ostatnią dostawę kokainy, nie sądzisz że wypadałoby za nią zapłacić? - zapytał Harry, starając się utrzymać ten sam, surowy ton głosu, z jakim zawsze mówił do ,,ofiar''.
-nie sądzę. To nie była kokaina tylko proszek do pieczenia. Za takie gówno, ja płacił nie będę. Nie rozumiem, czemu Black przysyła was, zamiast sam tu przyjechać?
-to nasza robota, bądź tak miły i oddaj przynależne pieniądze. - ciągnął Harry.
-chyba cię synku pojebało. Powiedziałem że nie będę za to płacił.
-w takim razie zapraszamy do samochodu - powiedziałem zakładając ramiona na wysokości piersi. - zawieziemy cię w odpowiednie miejsce i wtedy będziesz mógł osobiście powiedzieć James'owi co sądzisz o zapłacie.

Popatrzył na nas jakby nie mógł do wierzyć temu co widzi. Owszem, ja na jego miejscu też bym był zdziwiony. Przez chwilę rzucał wzrokiem po nas obu, do momentu w którym Harry wskazał mu ręką drogę do samochodu, usiłując go tam ,,zaprosić''. W tedy uśmiechnął się dość tajemniczo i zapytał zawadiacko:

-a może to wy wejdziecie do środka? Z chęcią was UGOSZCZĘ. - niesamowicie zaakcentował słowo ''ugoszczę''. Miałem ochotę wyjąć pistolet i po prostu strzelić mu na przykład w nogę, żeby nie przedłużać już tej durnej rozmowy. Ale tymczasowo powstrzymał mnie od tego czynu Harry.
-weź się gościu nie wydurniaj bo na serio nie chce nam się tu stać i z tobą pierdolić o tym, co ci się podobało w dostawie a co nie. Wsiadaj do samochodu, zawieziemy cie, pogadasz z James'em a potem odwieziemy cię z powrotem, czy to kurwa, takie ciężkie dla ciebie do zrobienia ?! - Harry'ego zaczęło nudzić ciągłe czekanie na jego ruch.
-słuchaj mnie młody - nachylił się nad Styles'em który stał nieruchomo w jednej pozycji i nie ruszał się ani przez chwilę - to ode mnie zależy co będę chciał zrobić, a czego zrobić nie będę chciał. Ty możesz sobie te swoje krzyki do dupy wsadzić! Nigdzie z wami nie pojadę.
-pojedziesz.
-niby jak mnie do tego zmusisz szczeniaku? - zaczął zgrywać ważniaka, a mnie zaczynało to grać na nerwach.
-wystarczy że odstrzelę Ci jaja, a ty się nawet z podłogi nie podniesiesz. W tedy będziesz bardzo łatwym łupem. - Harry zaśmiał się gardłowo.

Wysoki mężczyzna zdenerwował się na słowa Harolda, rzucając się na niego. Chwycił go za bluzę i cisnął nim w ścianę. Styles odbił się głową od muru, i jęknął chwytając się za tył głowy. Po chwili chwycił za jego bluzę jeszcze raz i prawdopodobnie, rzuciłby nim o ścianę jeszcze raz, gdyby nie fakt, że się w kurwiłem.

Zanim zdążył ponownie rzucić jego ciałem o ścianę, wyjąłem pistolet strzelając w jego łydkę. Krew odprysnęła w moją stronę plamiąc mi końcówki butów. Widziałem jak zgina się i chwyta wielką dłonią za ranę. To była dla mnie szansa. Wyjąłem z kieszeni taśmę, wyginając jego nadgarstki w tył, okleiłem je naokoło. Jego nogi pozostawiłem na luzie, by doszedł do samochodu. Nie miałem zamiaru go nieść...

*   *   *

-ja pierdole, musiałeś mną rzucić aż tak mocno ?! - Harry masował obolałe miejsce między włosami. Pewnie ma teraz guza. Ja patrzyłem w drogę. Tom nie odpowiedział nic. Odwróciłem się, by upewnić się, że on żyje. Siedział naburmuszony i nic nie mówił. Trudno, nie chce nic mówić, to nie.

*   *   *

Byliśmy u kresu ''wycieczki''. Przed nami, ktoś otworzył bramę umożliwiając nam wjazd na teren siedziby. Szybko zaparkowałem i czekałem aż James pozwoli nam w spokoju odjechać... Szkoda że jedynie Harry widział moje zdziwienie na twarzy, kiedy James oznajmił:

-jutro, przyjeżdżacie tu obaj. Zostajecie na nocnej zmianie. Będziecie pilnować od 14:30 przez całą noc. Jeśli któryś z was się tu nie zjawi, wylecicie stąd. Żegnam.

Kazał nam odjechać. Moja warga opadła najniżej jak tylko się dało. On chce nas tu przytrzymać jutro na noc... Jak do tej pory, nigdy tego nie robił...

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Megan*

Rano, obudziłam się o wiele bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek dotychczas... Świadomość, że usłyszałam o tym, co ktoś ma zamiar ze mną zrobić, przerażała mnie. Bałam się jak cholera. Bałam się nawet zejść na dół, w obawie że ktoś tam będzie...

-Megan, chodź, musimy się czymś zająć - powiedziała Vickie posyłając mi udawany uśmiech.
-boli mnie brzuch... czuję stres, chociaż wiem że to głupie...

Uśmiechnęła się jednym kątem ust, chcąc mnie zapewnić że ,,będzie dobrze''. Mimo to, wiedziałam, że tak nie będzie. Czułam to. Czułam za razem coś innego. Byłam pusta w środku... czułam niesamowicie bolesną pustkę. Brakowało mi go... tak... właśnie jego. Idiotycznego Pana Styles'a. Chciałabym żeby był właśnie teraz przy mnie, ale przecież... on w cale nie jest kimś bezpiecznym. Uh, wiem tylko jedno. Jeśli miałam się stać jego ofiarą, to pewnie już dawno się nią stałam. Nie jestem w stanie tego zmienić...

1 komentarz: