poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 22.

Leżałam z osłabioną psychiką która odbijała się echem w mojej głowie. Miałam ochotę oderwać się od morderczo wyczerpujących myśli. Uznałam że najlepszym sposobem na pozbycie się z głowy jadu jakim był: James, będzie pójście na imprezę lub po prostu przejście się na daleki spacer. Nie myśląc o tym, czy kogoś spotkam po drodze, czy też nie.

-Vickie, śpisz? - szturchnęłam rozwaloną szatynkę w bark, na co ona zamruczała niezadowolona.
-nie śpię...
-uhm... poszłabyś ze mną na imprezę? - zapytałam gryząc się w wargę. Wiedziałam że ten pomysł MOŻE się jej ani trochę NIE spodobać. I tak też było...
-sorrka Meg, rano dałam się wyciągnąć na spacer i obecnie uważam że to był zły pomysł. Tak więc teraz, jedyną rzeczą jaka mnie interesuje, jest leżenie na łóżku.
-jasne... - runęłam na łóżko, które od ciągłego leżenia zaczęło gnieść mnie w plecy - ty sobie leż, a ja tu będę zdychać... boże, łeb mi zaraz pęknie...
-zrób sobie herbaty.
-sądzisz że ten sposób wypędzi mi myśli z głowy? - zaśmiałam się gardłowo na ten sarkazm
-przestań... już prawie udało mi się zapomnieć a ty musiałaś mi przypomnieć... serio?
-sorry, myślałam że skoro podchodzisz do wszystkiego z takim luzem, to już wyrzuciłaś myśli z pamięci?
-uwierz, jestem zbyt leniwa żeby teraz wstać i gdzieś iść, ale wiem że bez tego moje myśli się nawzajem pozabijają... potrzebuję jakiegoś relaksu... ale cholernie nie chce mi się wstać.
-jak chcesz mogę cię poturlać.
-spadaj... - rzuciła we mnie poduszką i trafiła tak celnie, że oberwałam guzikiem prosto w oko... bravo Vick.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Harry*

Nudziłem się. Cholernie się nudziłem. Niemal leżąc w starym fotelu z nogami na łóżku, kończyłem pić już trzecie piwo. Płyn mi zaczynał brzydnąć i smakować z każdym łykiem coraz gorzej. W końcu odstawiłem butelkę na podłogę. Przetarłem włosy zupełnie potargane i w nieładzie. Nie chciało mi się ich ponownie układać, ale znając życie Justin nie wypuści mnie z przyczepy, do puki ich nie doprowadzę do ładu. Powie że wyglądam jak żul. I obecnie chyba nawet tak się czuję...

Mijały długie sekundy, minuty a nawet godziny, a ja wciąż gniłem rozłożony w fotelu. Boże, nienawidzę swojej roboty... i tego jak obecnie muszę żyć. Co ja bym dał, żebyśmy mogli zamieszkać w domu? Obecnie skończyło się lato, i ciągle w dzień jest ciepło, chociaż zaczyna być coraz zimniej. Noce są najgorsze. Nienawidzę tutejszego klimatu. Jest absolutnie paskudny.

-chodź stary, musimy się zbierać - usłyszałem niezadowolony głos Justina, leżącego z nogami opartymi o... ścianę?
-boże, jak mi się nie chce... - przetarłem twarz - gdzie tym razem?
-gdzieś, niedaleko za miastem.
-rozumiem że James ciągle robi nam wycieczki krajoznawcze?
-daj spokój, byliśmy tam nie raz.
-chciałbym pojechać na wakacje... tak teraz... na jakieś wyspy.
-tak? I co ty byś tam robił?
-leżał w basenie i miał wszystko w dupie...
-tss... najpierw uzbieraj na to kasę.
-uhh... właśnie to jest najgorsze.

Niechętnie wstałem, prostując nogi. Podszedłem do lustra i doszedłem do wniosku że wyglądam gorzej, niż gdyby przeszło koło mnie tornado.

*   *   *

-daleko jeszcze? - marudziłem Justinowi, jak małe dziecko. Nudziło mi się i chciałem w końcu wysiąść i coś robić. Byłem w stanie robić wszystko. Byleby nie było to nudne zajęcie.
-nie daleko, jesteśmy na miejscu.

Ucieszony słowami ''na miejscu'' zacząłem bacznie przyglądać się okolicy w której się znajdowaliśmy. Sięgając w głąb mojej pamięci, usiłowałem znaleźć coś, co mogłoby mi się z tym miejscem kojarzyć ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć...

-jesteś pewien że już kiedyś tu byliśmy?
-no... tak mi się wydawało.

Bacznie przyglądałem każdemu szczegółowi tamtejszego miejsca. Była to ciemna okolica która wręcz odpychała gdzieniegdzie swoim wyglądem. Na ulicy tarzali się pijacy, po kątach bili a pod latarnią dwa razy natrafiliśmy na Panie Lekkich obyczajów, oferujące nam ich ''oferty''. Byliśmy jednak zmuszeni odmówić i odjechać. Niezbyt mnie do nich ciągnęło...

Celem naszego dzisiejszego przyjazdu, okazał się być niewielki w rozmiarach, ale dość solidnie wyglądający budynek. Znając życie to tam, właśnie teraz znajduje się Tom - gość którego musimy dowieść Black 'owi. I jakby tego było mało : żywego i bez szczególnych uszczerbków na zdrowiu. Trzeba było wysłać do tej roboty kogoś z większym doświadczeniem w byciu ,,bardziej delikatnym'' ale nie nas...

Justin wyłączył silnik i postawił samochód przy bramie wjazdowej. Załadowałem pistolet, chowając woreczki z niedawno zagrabioną kokainą do szafki, na wypadek gdybyśmy natrafili na Policję. A ja, wolałbym uniknąć tej ''przyjemności'' jaką jest moment w którym kładą cię na maskę samochodu, zakuwają ręce a potem przeszukują samochód i syczą na temat : skąd masz te narkotyki ?! A na cholerę mi narkotyki. One nie są moje i nie są dla mnie.

Schowałem pistolet za pasek od spodni wkładając go pod koszulkę i bluzę. Zamaskowaną broń należy trzymać blisko siebie ale tak, żeby w razie potrzeby móc ją szybko wyjąć.

*Justin*

Harry szperał jeszcze przez chwilę w szafce chowając woreczki z białym proszkiem. Kiedy skończył, wysiadł a ja domknąłem drzwi kluczykiem. Nigdy nie zakładaliśmy kominiarek, bo cały czas żyliśmy w świętym przekonaniu że są one nam nie potrzebne. I jak do tej pory, nie użyliśmy ich ani razu. Mimo iż zawsze wozimy je przy sobie.

Spojrzałem na budynek. Masywny, choć w niezbyt dużym rozmiarze dom, otoczony murem i bramą w pierwszej chwili wydał mi się celem niemal nie do zdobycia. Z drugiej strony, martwiła mnie ''ucieczka''. Co zrobić jeśli zamkną ci bramę? Przez mur nie da rady. Nie przeskoczę go. A na pewno nie ja.

Jednak kiedy spojrzałem na rozwalone włosy Harolda, przeszły mi obawy i zacząłem się śmiać. Jak... no jak idiota.
-co cię tak bawi? - zapytał zdziwiony
-twoje kudły.
-coś z nimi nie tak?
-masz rozwaloną fryzurę.
-kurwa... - zaklął pod nosem poprawiając ręką włosy.

Nacisnąłem guzik, pozwalający nam na przejście przez bramę. O dziwo, otwarła się. Nie sądziłem że tak szybko uda nam się wejść... Wślizgnąłem się na podwórko, i w momencie kiedy przekroczyłem mur, doszedłem do wniosku że nie będzie tak gładko jak zawsze. Mur zasłaniał podwórze. A teraz kiedy go przekroczyliśmy, jestem nieco... zszokowany. To miejsce jest nafaszerowane kamerami. Są dosłownie wszędzie.... Zaczyna mnie to nieco martwić.

*   *   *

-Czego? - usłyszałem szorstki głos mężczyzny którego sylwetka wyłoniła się w drzwiach. Co gorsza, facet który nas ''przywitał'' w drzwiach, był facetem którego mieliśmy zgarnąć. Problem jednak nie polegał na tym. Na zdjęciu jakie Black nam wręczył widniała jedynie jego twarz. Nie mieliśmy bladego pojęcia, że owy Tom Kellison którego mieliśmy ''dowieść'' ''żywego'' to wielki, muskularny facet który przewyższał Harry'ego o głowę... nieco osłabły mi kolana kiedy facet przeszył nas szyderczym wzrokiem i rzucił podle:

-powiedzcie Black' owi, że może sobie w dupę wsadzić zapłatę. Nie oddam mu kasy za to gówno jakie mi przysłał. A jeśli chce ze mną negocjować niech przyśle tu kogoś kto jest w stanie mi dorównać a nie dwóch młodych gówniarzy.

I zatrzasnął nam drzwi przed nosem. Czy ja mam kurwa wypisane na czole : czego od niego chcę? Bo chyba czegoś tutaj nie rozumiem...

Harry przetarł twarz i nakazał, żebyśmy wrócili do samochodu. Niechętnie poczłapałem za nim, zawiedziony tym, że tak łatwo dałem się zbić z tropu. Po raz pierwszy czułem jak moja potencjalna ofiara nade mną guruje. Chociażby wzrostem i sposobem mówienia. Kurwa... nas było dwóch, a on jeden. Mogliśmy go śmiało zgarnąć! Ale... coś nas powstrzymało...

*   *   *

-Black, nie da rady, ten gościu nas zmiecie z powierzchni ziemi! Poza tym powiedział że nie zapłaci za to gówno co mu przysłałeś. Nie chce z nami gadać.
-nie obchodzi mnie to! - w słuchawce rozległ się nieprzyjemny dla ucha wrzask. - macie go tu sprowadzić i kurwa koniec!
-jak mamy to do jasnej cholery zrobić?!
-jeżeli, nie dostanę go do siedziby w przeciągu 3 godzin, będziecie mogli się pożegnać z waszą pierdoloną przyczepą raz na zawsze! I gówno będzie mnie obchodziło czy będziecie bezdomni czy nie!
-Black, nie waż się podejść do przyczepy!
-albo przyczepa albo Tom w siedzibie. Daje wam 3 godziny.

Rozłączył się a mnie się zaczęły trząść ręce z nerwów. Black chce nam odebrać przyczepę. Jedyny dach nad głową. Kurwa... co my do jasnej cholery mamy zrobić?!

1 komentarz:

  1. świetny rozdził, bardzo mi sie podoba. juz czekam na nastepny ♥

    OdpowiedzUsuń