środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 21

*   *   *

-Vickie, na śmierć zapomniałam! - krzyknęłam, momentalnie zatrzymując i łapiąc się za głowę.
-co się stało?
-idź do domu. Ja muszę jeszcze odebrać z poczty tą bluzę co zamawiałam ostatnio przez internet, pamiętasz?
-no, doszła ci?
-muszę iść ją odebrać, bo za kuriera nie będę płacić.
-dobrze, idź, tylko się pospiesz! Ja zrobię w domu coś na obiad.

Rozdzieliłyśmy się niemal na drodze prowadzącej do naszego domu. Tak więc nieco musiałam się wrócić i przejść przez alejkę. Poczta, znajdowała się niemal zaraz za alejką, więc dużo drogi mi nie zostało. Ale po usłyszeniu tego, co ktoś ma zamiar ze mną zrobić, wolałabym zostać w domu. Tak, wolałabym zaszyć się w czterech ścianach i nigdy z nich nie wychodzić.

*   *   *

-Megan! - usłyszałam za plecami znajomy, zachrypnięty głos. Przycisnęłam papierową torbę do piersi i nie wiedziałam co z sobą zrobić. Obiecałam sobie, że jeśli go spotkam, to po prostu go ominę. Ale teraz, ciągle byłam przesiąknięta świadomością tego, jakie Black ma wobec mnie zamiary. Wiedziałam że Harry byłby w stanie mi pomóc, ale w końcu postanowiłam się go pozbyć ze swojego życia. Kiedy był już niemal przy mnie, odwróciłam się i szybkim krokiem usiłowałam odejść. Chwycił mnie za ramię i odwrócił, trzymając za ramiona.
-Harry, proszę puść mnie. Ja... ja muszę iść do domu.
-co ci się stało? - patrzył mi prosto w oczy a ja czułam że zaraz mu się wygadam. Nie chciałam tego zrobić, mimo iż poczułabym się lżej na duchu. Lekko się wyrwałam.
-nic, proszę odejdź, ja muszę wracać.
-poczekaj!
-Harry, proszę zostaw mnie...
-Megan, poczekaj, nie musisz się mnie bać! - zatrzymałam się i spojrzałam na niego. On o niczym nie wiedział. Myślał że się go boję. A to nie o to chodziło...
-nie boję się ciebie.
-więc dlaczego przede mną uciekasz?
-muszę szybko wracać do domu, na prawdę nie mogę teraz z tobą rozmawiać.
-chcesz się mnie teraz pozbyć, prawda?
-Harry, narobiłam sobie kłopotów, proszę zrozum, że chcę wrócić do domu... - czułam jak oczy mi zachodzą lekką mgłą. Tuliłam paczuszkę i usiłowałam się cofnąć w tył, ale on mnie zatrzymał.
-co się stało? Powiedz, pomogę Ci.
-ale ja nie mogę Ci powiedzieć... - tak bardzo chciałam rzucić paczką o ziemię i wtulić się w niego, ale czułam że nie wolno mi tego zrobić. Wyrwałam się i szepcząc - przepraszam Cię... - uciekłam.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Harry*

Patrzyłem jak jakiś idiota, na Megan która zniknęła gdzieś za rogiem. Boże, jaki jestem głupi! Mogłem za nią pobiec! Ale nie! Ja musiałem tu stać i się gapić. Ja pierdole... Powinienem był ją zatrzymać i dowiedzieć się : co się stało? Ona była wystraszona. Czegoś się bała. Mówiła o jakichś kłopotach, ale o jakich, to dokładnie nie wiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogła mi o tym powiedzieć?

*   *   *

-one wpadły w jakieś bagno, ja ci to mówię - powiedział Justin, ubierając świeży podkoszulek. - skoro Megan sama przyznała że narobiła sobie kłopotów, to coś musiało się stać. A skoro ona wpadła w kłopoty, to Victoria pewnie też.
-co teraz?
-nie wiem. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to fakt że znowu gdzieś w okolicy mogą kręcić się Dirk z Troy'em, no i Jake. Ale niczego poza tym, nie mogę wymyśleć.
-dzisiaj kolejne zlecenie?
-taa... mam już tego szczerze dosyć.
-Ja też.
-wiesz coś o tym co dzisiaj będziemy robić?
-nie mam bladego pojęcia. Wiem tylko tyle że James ostatnimi czasy coś kręci.
-widzę że ty też to zauważyłeś...
-zrobił się doprawdy DZIWNY... i o wiele bardziej wredny niż dotychczas.
-czemu mnie to nie dziwi?

*   *   *

-Macie czas do 23.30. Jeśli tym razem nie dostanę go żywego, możecie zapomnieć o wypłacie pieniężnej, bo otrzymacie taką NAGRODĘ na jaką sobie zasłużycie. - rzucił oschle James wręczając nam kartkę z adresem. Spojrzałem na nią i uznałem że to miejsce jest niedaleko stąd.
-co niby chcesz zrobić jeśli nam się nie uda? - zapytałem patrząc kątem oka na Justina
-lepiej - przerwał patrząc się zimnym wzrokiem w dal - żeby się wam udało. Chyba że na prawdę chcecie się przekonać do czego jesteśmy zdolni.
-weź kurwa mów konkretnie.
-jeśli dacie plamę, i zabierzecie mi możliwość odzyskania kasy, to zabiorę wam możliwość posiadania ''swoich 4 ścian''
-czego mamy się spodziewać?
-jeśli dacie plamę, to wszystkiego się dowiecie. Choć, wątpię że tego chcecie.

Gapiłem się na niego jak na ducha. O czym on cały czas pierdoli? Nie rozumiałem z jego gadania nic. zgadali na jakąś wspólną robotę, przeciwko nam. Ale o co chodziło? Nie mam pojęcia.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Megan*

Siedziałam niezadowolona z samej siebie na łóżku. Czułam w sobie dotkliwą pustkę której nijak nie umiałam w sobie zapełnić. Brakowało mi czegoś. Uh... albo prędzej KOGOŚ. Tak, kogoś. Czułam się źle. Chciałam wstać, iść, przeprosić za moje zachowanie w nocy i pogodzić się z faktem że jest słaba i nie umiem być fair względem własnych postanowień. Miałam się go pozbyć z życia, przestać o nim myśleć, a obecnie siedzę i czuję się tak jakby mi go brakowało. Chociaż w cale tak nie jest.

-co ci jest? - Victoria podniosła głowę z poduszki na której jeszcze chwilę temu spała
-sama nie wiem.
-strach? złość?
-nie, nic tych rzeczy.
-tęsknisz za kimś?
-uh... - przetarłam oczy - chyba tak.
-czy tym kimś jest Harry? - popatrzyłam na nią delikatnym wzrokiem po czym runęłam bezwładnie na łóżko, jęcząc do poduszki. - czyli miałam rację.

wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 20.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
*Megan*

Obudziłam się po niecałej godzinie snu. Odkąd chłopcy wyszli, moja głowa była polem bitwy, tak więc spanie nie chciało mi zbyt szybko przyjść. Czułam nawet lekki ból spowodowany NIE przespaniem większej części nocy. Czułam się jak ZOMBIE bo na dodatek ścierpła mi lewa noga. Boże, co za paskudny poranek. Jakby tego było mało, schodząc po schodach na dół, przybiłam małym palcem u nogi w róg ściany. Po prostu super...

-wyspałaś się czy raczej wolałabyś darować sobie wspomnienia z tej nocy? - zapytała Victoria czekająca na mnie przed schodami z kubkiem kawy zrobionym specjalnie dla mnie.
-nie wyspałam się. Ani trochę. A jeśli chodzi o to, co się działo w nocy, to... jakoś niezbyt umiem wyrzucić pewne myśli z głowy. Jestem trochę zła.
-zauważyłam.
-Vick, powiedz mi, czego ja do jasnej cholery oczekiwałam od kryminalisty? - przestała sączyć kawę i spojrzała na mnie, patrząc przez chwilę w moje oczy a potem zagapiła się w jakiś bliżej nieokreślony punkt.

Ale gdyby teraz logicznie pomyśleć. Owszem, sądziłam że on jest w stanie dotrzymać obietnicy, ale z drugiej strony: czego ja mogę oczekiwać od kogoś takiego jak on? Ja nie mam prawa robić mu wymówek o to że wylał na siebie cudzą krew. Tak samo jak nie mam prawa go prosić o coś, co nigdy by nie mogło się spełnić. Byłam głupia sądząc że dotrzyma słowa. Nie chcę być w stosunku do samej siebie zbyt szczera, ale wydaje mi się że powinniśmy o sobie zapomnieć. WSZYSCY.

-Vickie, powinnyśmy o nich całkowicie zapomnieć.
-Megan, dobrze wiesz że to jest absolutnie niemożliwe.
-chcę dawnego życia. Tej głupiej, beztroskiej sielanki. Było mi dobrze. Chcę zacząć to od początku. Mogę go znać i tolerować, ale już nigdy więcej nie położę w nim żadnej nadziei. Nie chcę kontynuować tej znajomości, nie chcę żeby tu przychodził, nie chcę żeby mnie dotykał, nie chcę słyszeć jego głosu, ale też nie chcę by był moim wrogiem. Po prostu... chcę dawnego życia. Tego które znikło pare dni temu.
-co niby chcesz zrobić?
-zapomnieć. Tak szybko jak tylko się da, i na tak długo, jak to tylko możliwe.
-a jeśli go spotkasz na ulicy?
-ominę go.

Muszę skreślić go ze swojego życia, albo w przeciwnym razie, będę zaliczać kolejne rozczarowania wraz z upływem czasu.

*   *   *

-idziemy do szkoły?
-chyba cię głowa boli, ja się dzisiaj nigdzie z domu nie ruszam. - jęknęła Victoria rozwalając się na kanapie.
-w sumie, masz rację. To, skoro nie idziemy do szkoły, to chociaż przejdziemy się gdzieś?
-mówiłam że nigdzie się z domu nie ruszam...
-no weź, nie bądź zgred, rusz tyłek z kanapy! Zbijesz trochę kalorii.
-uh... - położyła palce w kącikach oczu
-proszę... - uśmiechnęłam się czekając aż ta się zgodzi.
-gdzie chcesz iść?
-może... spacerek wzdłuż rzeki?
-żebyśmy znowu wlazły w alejkę i trafiły na trupa? Nie, dzięki, zostaję w domu.
-Victoria!

Rzuciłam w nią poduszką, zmuszając, aby wstała. Męczyłam ją długo, aż w końcu zgodziła się ze mną wyjść. Musiałam błyskawicznie doprowadzić włosy do ładu.  Na szczęście wystarczyło je jedynie przeczesać.

*   *   *

-długo masz zamiar ukrywać przede mną, te gumy co chowasz w torebce? - zapytała złośliwe Vickie szturchając mnie w żebro

Litując się nad nią, dałam jej te ,,ukrywane'' gumy i pociągnęłam w przód. Szłyśmy spokojnie wzdłuż rzeki, znowu po chodniku dla rowerzystów. Leniwie oglądałam to wszystko co się tam znajdowało. Nic szczególnego tam nie znalazłam. Zupełnie nic szczególnego. Woda, trawa, woda, trawa, kosz na śmieci, woda, ptaki, woda, woda, asfalt, trawa, puste niebo, trawa, dużo petów po papierosach i my dwie na chodniku. To wszystko. No, może nie do końca. Ale prawie wszystko.

-zawracamy czy idziemy zobaczyć czy już sprzątnęli tego trupa z alejki? - spojrzałam na nią jak na jakąś ofiarę.
-Vickie, czy ty się dobrze czujesz?
-oj no weź! Skoro już mnie wyciągnęłaś z domu to teraz jesteś zmuszona do chodzenia wszędzie tam gdzie cię zaprowadzę!
-ale...
-chodź, nie marudź!

Pozwoliłam się ciągnąć za rękę w stronę alejki mimo iż nieco zaczynały mnie obcierać buty. Nie miałam szpilek, ale buty mnie trochę obcierały. Szłam jak małe dziecko, skacząc z jednej nogi na drugą. Przy okazji, miętoliłam w ustach gumę. Słodka, truskawkowa.

Weszłyśmy w alejkę. Drzewo za drzewem. Co chwilę jakaś ławka. Okolica wydawała się być spokojna. Tam gdzie znalazłyśmy kiedyś tego chłopaka, teraz nie było nikogo. Stał tam jedynie mały znicz. Pewnie ktoś z jego rodziny go tam postawił. Albo po prostu ktoś bliski.

Człapałam stawiając nogi jedna za drugą. Jak modelka na wybiegu. Chociaż w cale nie czułam się jak modelka. Po prostu miałam w sobie pozytywną energię i zachowywałam się z lekka jak dziecko.  Victoria szła, robiąc balony z gumy i patrząc w ekran telefonu, a ja beztrosko gapiłam się na wszechobecny, zielony kolor.

Niby wszystko było OKAY, aż do momentu kiedy obie doszłyśmy do bardzo starej budki z pamiątkami, która od dawna już nie funkcjonuje. Wyglądało to jak duże pudło obite blachami. Zardzewiały zabytek. No, może nie zabytek, ale na pewno coś, co ma dużo lat.

Stałyśmy, i patrzyłyśmy na nią wspominając ,,jak kiedyś to wyglądało''. Dzieliło nas może 5 metrów. Stojąc w bezruchu, od czasu do czasu coś zagłuszało ciszę, ale teraz nieco zaniepokoił nas fakt, że do naszych uszu doszła dość niebezpiecznie brzmiąca rozmowa.

Dlaczego uważam że brzmiała niebezpiecznie? Otóż słowa wypowiadane na wiatr, pochodziły od Dirk'a, Troy'a i Jake'a. Momentalnie mnie cofnęło kiedy rozpoznałam ich głosy, ale podświadomość, kazała mi podejść, kiedy usłyszałam swoje imię. Przeszły mnie dreszcze, bo moje ostanie spotkanie z tymi ,,PANAMI'' niezbyt dobrze wspominam.

Słyszałam jak rozmawiali o planach na sobotę. Czyli na pojutrze. I szczerze mówiąc już wtedy żałowałam, że kiedykolwiek poznałam tych typów...

-to jak stary, co chcesz z nią zrobić? - Jake zadał pytanie
-z kim?
-Victorią?
-a co mam zrobić? Taśma, sznurek, dupa w górę, majtki w dół i jazda! - usłyszałam głos Troy'a... spojrzałam w stronę Victorii. Zakryła usta nadgarstkiem chwytając mój łokieć.
-wiesz że ona jest dziewicą?
-i co z tego? Megan też jest?
-zamknij się - Dirk wysyczał a mnie zmiękły kolana...
-bo co? Jesteś zazdrosny?
-nibo o co?
-o to że to nie ty ją rozdziewiczysz! - znowu mi zmiękły kolana...
-że co? Miałbym być zazdrosny o to że, to nie ja ją będę ją pieprzył? Żarty sobie ze mnie robisz.
-no jak na razie to siedzisz obrażony.
-a daj mi spokój, dobra?
-ej, Troy! - Jake rzucił szybkim tonem
-co?
-skoro ty pozbędziesz się cnoty i Victorii to kto niby zrobi to z Megan?
-James się nią zajmie. - w mojej głowie zadrżało i czułam jak robi mi się duszno. Victoria podtrzymywała mnie pod ramię. ,,JAMES SIĘ NIĄ ZAJMIE'' ...
-a co z tymi dwoma ciotami?
-Bieber ze Styles'em?
-no a kto?
-Black powiedział że Harry nie będzie sprawiał kłopotów.
-zamknie go?
-możliwe.
-a druga ciota?
-a bo ja wiem?! Skąd ja mam wiedzieć co Black'owi przyjdzie do łba?!

Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Chwyciłam ramię Victorii i biegnąc, ciągnęłam ją za sobą żeby jak najszybciej oddalić się z tamtego miejsca. Chciało mi się płakać jak małemu dziecku. Chciałam być jak najszybciej w domu.

-co to kurwa, miało być? - zapytała zdyszana Vickie kiedy odbiegłyśmy spory kawałek od tamtego miejsca.
-nie wiem, ale czuję że mam ochotę położyć się na drodze i zacząć płakać.
-ja niby mam mu się oddać?! - złapała się za głowę
-lepiej pomyśl o tym co mnie MOŻE spotkać.
-chcę, wracać do domu, szybko.

Wyprostowałam się i szybkim krokiem zaczęłam przemierzać drogę. To, co usłyszałam w parku, mnie wystraszyło. Nie lubię James'a za to co kiedyś chciał mi zrobić. Nie chcę żeby to się powtórzyło, i żeby kiedykolwiek miało to negatywne skutki. Jeśli mam stracić dziewictwo, to z kimś kogo kocham... a nie z nim...

<><><><><><><><><><><><><><><>><><>><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

NOTKA OD AUTORKI

Przepraszam was wszystkich, że w tym miesiącu było mało postów. Powodem było moje fatalne samopoczucie, pobyt w szpitalu i choroba która mnie solidnie wyczerpała. Proszę zrozumcie mnie. Obecnie znowu jestem chora, ale postaram się dodawać częściej posty. Ja... ja się boję że się na mnie obraziliście. Proszę, nie gniewajcie się na mnie. Pamiętajcie że każdy wasz ślad zostawiony po sobie pod rozdziałem niezwykle podnosi mnie na duchu. Jeśli czytacie moje opowiadanie a nie macie konta w Google, to możecie śmiało pisać komentarze Anonimowo. Jeszcze raz bardzo was proszę : wybaczcie mi że rzadko dodawałam posty. Obiecuję dodawać częściej. Życzę wszystkim wszystkiego najlepszego ;**** ~ Madeleine

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 19.

Kiedy w końcu zawlokłem swój tyłek do samochodu i niezdarnie klapnąłem na fotel, wysyczałem z zamkniętymi oczami:

-Justin, powiedz że jestem żałosny... - otworzyłem oczy i widziałem jak Justin patrzy na mnie z opadniętą wargą. - czuję się jak jakiś skończony idiota.
-bo... James' owi się coś nie podoba? Czy dlatego że krąży ci pogłowie pewna dziewczyna? - przekręcił kluczyki w stacyjce i samochód ruszył. Siedziałem jeszcze chwilę i myślałem nad odpowiedzią.
-bo... chyba jedno i drugie.
-czujesz się tak ze względu na James' a , bo?
-bo powinienem był bardziej uważać. Jeśli James nam nie zapłaci będziemy musieli wrócić do baru. A jakoś niezbyt lubię tam chodzić.
-a czemu ze względu na ... chyba, Megan?
-bo złamałem obietnicę. Ja nawet się nie starałem dotrzymać obietnicy. To podłe, prawda?
-trochę.
-zresztą kilka chwil temu pozwoliłem na to żeby ktoś mi sprał tyłek. Czuję się okropnie...
-co poradzisz? Taka nasza praca.

Nie chciałem kontynuować tej rozmowy bo nie lubię gadać o mojej pracy. Co mi z tego że płacą mi za to co robię, jeśli ja nie czuję z tego satysfakcji. Bycie tym kim jestem nie jest wygodne, jeśli musisz wiecznie żyć pod ciągłą presją. My nigdy nie wiemy jak będzie wyglądał nasz kolejny dzień. Teraz jesteśmy w aucie, ale za pare godzin równie dobrze możemy siedzieć na komisariacie zakłóci w kajdanki. Ostatnim razem o mały włos nie wpakowaliśmy się do więzienia za zabicie tego gościa w parku. Jak, człowiek taki jak ja czy Justin, ma być szczęśliwy?

Wszystko mnie bolało. Dosłownie wszystko. Nie umiałem spokojnie siedzieć. Ciągle chodził mi po głowie moment w którym dziewczyny zobaczą nasze twarze. No, nawet idiota się domyśli że się z kimś biliśmy. Nie chcę nikogo okłamywać. Chcę żeby każdy widział mnie tylko z jednej strony. Nie chcę żeby ktoś wiedział co czuję w środku mimo iż świadomość tego, że muszę ukrywać uczucia przed samym sobą, mnie wewnętrznie rozrywa. Chciałbym być kimś innym, ale nie mogę. Życie wykreowało mnie na takiego, jaki obecnie jestem. Muszę się pogodzić z tą świadomością.

-gdzie chcesz jechać, do przyczepy czy do dziewczyn? - zapytał Justin zatrzymując na chwilę samochód. Nie chcę wracać do przyczepy ale też boję się spokania z dziewczynami. Ale chyba jednak wolę to drugie...
-jedź... do dziewczyn. Wolę mieć za sobą to spotkanie.
-uhh... - ciężko westchnął wprawiając samochód w ruch. Zaczynał mnie nieco boleć brzuch. Nie lubię tego uczucia...

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Megan*

W środku nocy coś mnie wybudziło. A tym czymś był dzwonek do drzwi. Victoria podniosła się szybko, tak jakby już wcześniej nie spała. Ja również nieco uniosłam się w górę.
-kto normalny dzwoni komuś do drzwi o tej godzinie?
-nie wiem, ale wypadałoby sprawdzić...
-Vickie, pójdziesz zobaczyć? Ty masz więcej energii do życia niż ja...
-no dobra, ale następnym razem ty idziesz.
-okay, nie ma problemu.

I ponownie runęłam na poduszkę wtulając twarz w jej miękką poszewkę. Słuchałam jak Victoria wstaje i schodzi po schodach na dół, włącza pstryczkiem światło, przekręca klucze w drzwiach i zapewne je otwiera. Ale dalej nie chciało mi się analizować tego co ona robi. Po prostu domknęłam oczy i leżałam spokojnie czekając aż ona zamknie drzwi i tu wróci. Jednak stało się coś innego...

-Megan, złaź na dół ! - usłyszałam jej krzyk. Otworzyłam oczy które boleśnie spotkały się ze światłem na schodach. Niechętnie zwlokłam tyłek z łóżka człapając boso po dywanie.

Schodząc powoli po schodach na dół, zauważyłam postać Victorii stojącą z założonymi ramionami. Jej postawa mówiła sama za siebie. Coś jej się nie podobało. A konkretniej to ,,coś'' lub ,,ktoś'' stał w drzwiach. Zeszłam całkiem ze schodów i zatoczyłam półkole kierując swoją twarz w stronę drzwi. Ledwo zdążyłam się odwrócić, ręce opadły mi wzdłuż ciała... W drzwiach stali chłopcy którzy wyglądali jakby byli bo solidnej szarpaninie. I... i krew...

-co wy zrobiliście ... ? - zapytałam z niedowierzaniem patrząc na ich obite twarze.
-no, doszło do małej bijatyki... - powiedział Justin patrząc się w podłogę. Zaczynałam być zła.
-małej? czy wy do jasnej cholery widzieliście się w lustrze ?! - Victorii zaczynało brakować cierpliwości.
-wy wyglądacie jak by was napadł jakiś stu osobowy gang! - spojrzałam na dłoń Harry' ego który właśnie wyjął ją z kieszeni że się podrapać. Była we krwi... - Harry, czyją ty masz krew na rękach?

Speszony schował ją z powrotem do kieszeni.
-pokażcie ręce, obaj. - powiedziałam patrząc na Harry' ego który, jakby mógł, to by zapewne zapadł się pod ziemię. - no ruchy kurde, nie mamy całej nocy tylko na to żebyśmy czekały aż wy łaskawie pokażecie ręce!

Harry wyjął z kieszeni obie dłonie i przyłożył wzdłuż ciała. Justin splótł palce. Zdenerwowało mnie już czekanie na ich konkretne ruchy dlatego Victoria podniosła jego ręce w górę rozchylając jego dłonie. Mnie zabrakło cierpliwości i wyszarpnęłam jego ręce i podstawiłam pod światło. Całe, we krwi. Styles, coś ty narobił ?

-czyja to krew? - zapytałam, patrząc na Stylesa który gapił się jak idiota w czubek swoich butów.
-cudza.

Nie chciałam patrzyć na tego zdrajcę który nie potrafił dotrzymać obietnicy. Miał się POSTARAĆ. A nawet tego nie zrobił. Nie musiałam słuchać jego wyjaśnień. Po prostu wiem że się nie starał. Puściłam z odrazą jego ręce splamione cudzą krwią i odchodząc kilka kroków w tył rozkazałam:
-wynoś się stąd. Wy obaj. Nie chcemy was tutaj. Jeżeli nie potrafiliście dotrzymać tak banalnej obietnicy.
-Megan, posłuchaj, ja nie chciałem tego... - przerwałam mu wskazując palcem na drzwi
-wyjdź.
-ale...
-powiedziałam WYJDŹ !

Patrzyłam jak ze spuszczonymi głowami wychodzą bez słowa. Ja pierdole co to kurwa ma być ?! Zero skruchy, zero jakichkolwiek prób wyjaśnienia tego co się stało ! Gdyby mi przerwał i zmusił, żebym wysłuchała jego wyjaśnień, uwierzyłabym, że się starał. Ale oni obaj, milczeli. Milczenie jest przyznaniem się do winy. Jak tak można? Jego ręcę były we krwi. Cudzej krwi. Zabił kogoś. Nie wiem tego, ale przeczuwam. Boże, na kogo ja liczyłam? Na idiotę w loczkach, który jest tak na prawdę draniem. Znając życie, on teraz nawet nie żałuje tego co zrobił. Zimnokrwista bestia. Ja pierdole...

-Megan, w co my się wpakowałyśmy, powiedz mi?
-Vickie, ja sama nie wiem. Czuję się jak skończona idiotka. A czemu? A temu że zaufałam temu idiocie. Zasrany Pan Dupek. Boże...
-Meg, chcę wrócić do przeszłości. Gdyby nie ta pierdolona impreza pewnie nigdy byśmy nie musiały się przejmować tymi idiotami...
-było, minęło. Czasu nie wrócimy. Boże, co ja bym oddała, żeby móc mu solidnie przypierdolić i żeby on nie mógł się przede mną bronić. Może wtedy by mu coś dotarło do łba.
-powiedz, czemu my przejmujemy się kimś, kto tak na prawdę nie odgrywa ważnej roli w naszym życiu? - zamurowało mnie na chwilę. Z jednej strony, ona miała całkowitą rację, ale zdrugiej już nie. Czułam, że Pan Dupek, to ktoś więcej niż tylko zwykły chłopak siejący wokół siebie zamęt. Przecież już kilka razy sama prosiłam go o pomoc. A teraz? Jest mi z tym źle.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Harry*

-Czy da się czuć jeszcze gorzej niż teraz? - zapytałem Justina przewracając się na lewy bok, i przykrywając zimnym kocem. Byliśmy już dawno w przyczepie. Leżąc na zimnym materacu, czułem że to nie zimno mi doskwiera. Ale brak ciepła które dawała mi Megan, leżąc jeszcze wczoraj na mojej piersi. Gdyby ona tutaj była, mógłbym leżeć nago, i byłoby mi ciepło. Brakuje mi czyjegoś ciepła płynącego z serca. To głupie, ale czuję się cholernie samotny.

-daj spokój, to jeden z najgorszych dni mojego życia. Jak to możliwe, że ktoś kto tak na prawdę jest w porównaniu do mnie nikim, sprawił mi taki doskwierający ból... wyjaśnisz mi to?
-nie zmienimy tego, kim jesteśmy.
-Harry, cholernie bym chciał być kimś innym ale nie mogę. Ja... - zrobił przerwę. Leżałem zwrócony twarzą w jego stronę, i widziałem że podsuwa koc pod san noc, zamyka oczy i niemal szepcze... - brakuje mi jej.

Uh. Bycie gangsterem nie zawsze jest usłane różami. Czasem trzeba w pokorze znosić nie jedną porażkę. Dzisiaj tą porażką byłem ja sam. Przegrałem z własnym sumieniem, tylko dlatego, że w moim życiu, po raz pierwszy pojawiła się kobieta do której coś czuję. Kobieta, której coś obiecałem. I nie dotrzymałem słowa. Nie chcę być tym kim jestem. Położyłem się na plecach. Zaczynało widnieć. Budzik na naszej małej szafce zabrzęczał dając o sobie znać.

Bolało mnie sumienie. Mimo iż wszystkim w koło wydaje się że jestem silny, to tak nie jest. Ukrywam się. Nawet głowę chowam w kapturze, lub czapce. Boję się ukazać światu pewnego tatuażu którego ojciec wydziarał mi we włosach, jeszcze jako małemu chłopcu. Był pijany. A ja, mimo iż wiem że moje loki go zasłaniają, to i tak wstydzę się pokazać tył swojej głowy.

Leżałem męcząc się ze swoimi myślami. Przypominałem sobie, wczorajszy poranek spędzony z Megan. Ja ciągle czuję jej dotyk na sobie. Czuję ją i widzę kiedy zamykam oczy. Ale kiedy je otwieram widzę szarą rzeczywistość...
-chciałbym położyć się spać i nigdy nie obudzić...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 18.

*Megan*

Kiedy tylko domknęłam za nimi drzwi, zobaczyłam że Vickie stoi i patrzy na mnie w bardzo dziwny sposób. Ona już pewnie wiedziała, że coś mnie gryzie na sumieniu więc bez obijania się, chwyciła mnie za nadgarstki i posadziła na kanapie.

-co Ci jest? - zapytała patrząc na mnie jak jakiś psycholog
-wiesz, mam wrażenie że matka natura obdarowała mnie zbyt długim językiem.
-czemu tak sądzisz?
-wygadałam się Harry'emu z pewnego elementu mojej przeszłości i teraz nie wiem, czy powinnam była mu to mówić.
-o czym mu opowiedziałaś?
-aaa... długa historia.
-mów, ja mam czas - podwinęła nogi siadając ,,po turecku''.
-uhh... no bo szliśmy ulicą i gadaliśmy, no i... on mi opowiedział jego przeszłość, wspomniał o tym co się kiedyś stało że on jest teraz taki, no... opowiedział mi to wszystko, czego ja się nie spodziewałam...
-czyli co się z nim stało?
-jak był mały to tata go nieustanie bił i wyzywał. No wiesz, przemoc domowa. Uh, całe dzieciństwo.
-ale... mam wrażenie że nie to ci leży na sumieniu?
-to też, ale masz rację, jest jeszcze coś. - opuściłam bezradnie ręce
-powiedz mi.
-no, jak skończył mówić, no to uznał samego siebie za głupiego mordercę bez serca... a... potem zaczął płakać... no, przytuliłam go, i chwyciłam za rękę.
-to nic złego...
-ale potem musiał się wpierdolić James.
-że kurwa co?!

Victoria wypuściła z ręki komórkę, otworzyła usta a jej oczy rozszerzyły się na samo słowo : James.

-jak to, James? - zapytała dalej zdziwiona
-tak, on. A wiesz co jest najciekawsze? James jest szefem gangu i to on wydaje im rozkazy. Czujesz?
-,,IM'' ?
-chłopakom.
-a Dirk i reszta?
-z tego co wiem, to chyba też...
-ale... o co tobie chodziło?
-o to że ja mu uciekłam do alejki, a kiedy mnie znalazł to zaczął pytać czemu uciekłam. No i...
-i wtedy mu powiedziałaś?
-tak... wygadałam się... powiedziałam mu że to mój wujek i że chciał mnie zgwałcić... Vick, zrobiłam błąd, prawda?

Podniosła się i mnie przytuliła. Victoria była jedyną osobą poza moimi rodzicami, która o czymś takim wiedziała. Miałam wrażenie że nie powinnam była mówić tego Styles'owi. Tak, to był chyba błąd...

*   *   *

Po kolacji, stojąc w łazience przed lustrem, uznałam że muszę w jakikolwiek sposób odpocząć i przestać myśleć tak negatywnie. Zawsze miałam się za wieczną optymistkę. Teraz widzę, że z czasem mój optymizm, nieco wygasa. Nie licząc tego że Victoria musi się martwić w wielu sprawach za mnie... Jestem zmęczona.

-nad czym myślisz? - zapytała mnie, kiedy wychodząc z łazienki zobaczyła że jestem nieco rozkojarzona
-a wiesz... muszę trochę odpocząć. Chociaż, nie wiem co mnie tak zmęczyło...?
-idź, się wyśpij.

*   *   *

-Megan, śpisz? - usłyszałam głos Victorii który rozchodził się po ciemnym pokoju.
-nie śpię, a co?
-jak myślisz, co teraz robią Justin z Harry'm?
-nie wiem. Wolałabym ich nigdy nie spotkać.
-czemu?
-bo wszystko się zmieniło... moje życie uległo całkowitej zmianie. Wszystko się odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni... nie widzisz tego?
-ja to czuję...
-czyli sama zauważyłaś. Eh... ci chłopcy zupełnie do nas nie pasują.
-co sugerujesz?
-miałaś kiedyś cudzą krew na dłoniach? Albo okazję zażycia narkotyków?
-no, nie...
-no właśnie. Te dwie rzeczy nas różnią.

Zapanowała cisza. Nie lubię myśleć o takich rzeczach ale no cóż. Od czasu do czasu trzeba pomęczyć się z poukładaniem niewygodnych myśli.

Potem Victoria nie odezwała się ani razu. Ja usnęłam z nadzieją, że Harry dotrzyma obietnicy i chociaż postara się, nikomu nie zrobić krzywdy. Tak, usnęłam z właśnie tą świadomością.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

*Harry*

Justin prowadził samochód. Cholernie bolała mnie szczęka. Czułem jak smuga krwi cieknie pod moim nosem. Owy mężczyzna którego James zażyczył sobie żywego, za mocno się rzucał i na dodatek okazało się że oprócz niego było paru innych kolesi z którymi MUSIELIŚMY się rozprawić. Obaj solidnie oberwaliśmy. Jednak nie obeszło się bez rewanżu. Związani goście których mieliśmy dostawić do siedziby gangu siedzieli na tyłach samochodu. Justin co chwilę wkładał palce między włosy masując skórę na głowie w którą solidnie oberwał. Ja nie chciałbym teraz widzieć swojej twarzy w lustrze. Zapewne wyglądam okropnie... Ból na szczęce, wardze, nosie i klatce piersiowej solidnie dają mi się we znaki ale co mam zrobić?

Po chwili, kiedy chciałem przetrzeć dłonie, jedna o drugą, poczułem lepką maź na swoich rękach. Spojrzałem na swoją skórę. Była umazana ciepłą, klejącą, cudzą krwią. Patrzyłem na swoje dłonie jak idiota, i wtedy przypomniała mi się Megan.

Złamałem obietnicę... bo, bo ja się nawet nie starałem... wiem, prosiła żebym chociaż się postarał nikogo nie krzywdzić. A ja rzuciłem się im od razu do twarzy. Eh, jestem wrednym typem... mam ją teraz okłamać, że wszystko było okay?

-Justin, złamałem obietnicę...
-wiem...Ja też.
-co?
-mnie Victoria też prosiła żebym nie plamił rąk cudzą krwią. Nie udało się...
-okłamiesz ją?
-że?
-że nic się nie stało?
-nie... nie wiem. Nie pytaj mnie teraz o to bo mnie łeb boli i nie chce mi się myśleć. - zasyczał ponownie kładąc rękę na głowie.

Siedziałem nieruchomo na fotelu i patrzyłem na drogę. Musieliśmy jechać drogami budowanymi w lesie. W końcu co powiedziałaby policja, gdyby jakiś policjant zobaczył jak my wyglądamy, gdyby znaleźli u nas zakrwawiony nóż, dwa pistolety, szarą taśmę, no i tamtych na tyle? Poszlibyśmy siedzieć za kratki. A do tego mi się nie spieszy. A gdyby jeszcze ich pies wywęszył u nas kokainę albo amfetaminę, to już byłoby dopełnienie całości...
Mamy w samochodzie krew, broń, jeńców, i narkotyki. Czego kurwa więcej potrzeba żeby dostać się za kratki?

Gapiłem się w światło reflektora, które oświetlało niemy kolor asfaltu pokryty świeżymi kałużami. Kiedy na horyzoncie zobaczyłem bramę wielkiego gmachu ukrytego wiele kilometrów w głąb lasu. Tylko ci, którzy należeli do gangu znali to miejsce. Ktoś zobaczył nasz migający reflektor i otworzył bramę.

Wjechaliśmy na plac, gdzie już czekał James i paru kolesi z gangu. Popatrzyłem na Justina. Trzymał nieruchomo kierownicę i chyba nie miał zamiaru wysiadać. Ja jednak jako pierwszy otwarłem drzwi. Potem on. Wysiedliśmy ukazując w świetle lamp na placu, swoje poobijane twarze. No i ręce...

-gdzie on jest? - zapytał szorstko James odpalając kolejnego papierosa.
-ich jest więcej, byli z nim jacyś kolesie to ich zgarnęliśmy, są w bagażniku. - powiedział Justin.
-na cholerę braliście ich wszystkich, co my mamy z nimi tutaj niby zrobić?! Zabić?! Spoko, tylko kto będzie ukrywał trupy? - syczał dość niezadowolony James.

Stałem zły, sam na siebie, za to że pozwoliłem kiedykolwiek się w to wciągnąć. Czułem jak krew pulsuje w mojej wardze. Starałem się nie opuszczać głowy w dół. Patrzyłem na ramię jednego z nich, a ręce puściłem luźno wzdłuż ciała. Mike, czyli po prostu jeden z tych kolesi, i jego kompan którego imienia nie znam, zabrali się do otwierania bagażnika. A James kazał nam do niego podejść.

Staliśmy tak blisko siebie że niemal ,,oko w oko''. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi od bagażnika i szelest. Nie słyszałem jednak niczyjego głosu, to mnie mocno zmartwiło.

-szefie, nic tego, on jest martwy - wskazał na trupa, który leżał plackiem w bagażniku. Jego koledzy również wyzionęli ducha. No to kurwa super... Nie dość że kogoś skrzywdziłem, to jeszcze zabiłem... zajebiście!

James, spojrzał na mnie wzrokiem mordercy. Starałem się, zachować zimną krew i patrzyłem mu prosto w oczy. Silnie zbudowany facet uniósł się:

-on do jasnej cholery miał być żywy!!! Czy wy tego kurwa, nie zrozumieliście?!!!
-szefie, to nie nasza wina że oni umarli po drodze! -rzuciłem oburzony. On nie może się unosić za to, że sam nas wyszkolił na krwawe bestie a teraz chce z nas zrobić potulne maskotki.
-nie wasza? - James podszedł do mnie i zmierzył Justina wzrokiem po czym spojrzał na mnie - skoro nie wasza, to kurwa czyja?

Stałem nieco sparaliżowany tonem głosu, jakim do mnie mówił. Nie odpowiedziałem nic. Mimowolnie spuśćiłem głowę na dół i splotłem dłonie za plecami. Justin nazywa to pozycją ,,Proszę Nie Bij'' . Ale teraz byłem zły na siebie i niego. Byłem wręcz wściekły. Ale nie mogłem nijak okazać swojej wyższości wobec napakowanego mężczyzny i jego kolegów.

-no odpowiedz mi do jasnej cholery! - James wymierzył w moją stronę siarczystego kopniaka w moje krocze. Poczułem niesamowicie przeszywający ból w dołku. Zgięło mnie w pół...
-zostaw go w spokoju Black! - Justin chyba chciał rzucić mu się do twarzy ale jeden z jego kolegów potraktował go tak samo, jak James potraktował mnie. Czułem że mnie ściska. Nienawidzę tego bólu.

Mike przewrócił Justina na ziemię i pozwolił by ten zwijał się z bólu na ziemi, dociskając jego głowę do ziemi butem. Mnie ktoś powalił na kolana. Czułem się najbardziej żałośnie poniżony jak się tylko da... klęczałem przed Jamesem, kryjąc dłońmi krocze, a Black wbił paznokcie w moje policzki sycząc nade mną:
-jesteście tylko gównem - wysyczał James po czym splunął na mój policzek, chłostając dwa razy dłonią lewą stronę mojej twarzy. Sądziłem że już zdążył wylać na mnie swoje niezadowolenie, ale okazało się że nie.

-jeśli jutro znowu będę musiał patrzyć na trupa który jest mi winny kasę, to obaj gorzko pożałujecie.

Odszedł. Ale po chwili poczułem jak czyjeś ręce szarpią mnie za ramiona. Nie zdążyłem się  zorientować, kiedy James jeszcze raz wymierzył mi bolesnego kopniaka między nogi.
-żebyś lepiej zapamiętał to co mówiłem.

Powaliło mnie na posadzkę. Widziałem jak tamci wynoszą gdzieś trupy. Zostaliśmy sami na placu. Podwinąłem nogi ku sobie zwijając się w kłębek na zimnej posadzce. Zapewne każdy kto mnie w tedy widział, uznał że wyglądam jak dziecko, ale w tedy ból był tak nieznośny że ta pozycja była idealnym odzwierciedleniem tego, co czułem.
-stary, żyjesz? - poczułem ramię Justina na swoim, on już zdążył się pozbierać.
-daj mi jeszcze chwilę... - ten ból jest na tyle nieznośny że zawsze mnie paraliżuje.

Po chwili bolesnego czekania, aż mi przejdzie, wstałem i powlokłem się do samochodu. Musieliśmy wrócić do domu. Z resztą co ja mówię? Do jakiego domu? My nie mamy domu... Poza tym... mam nadzieję że James nigdy nie postępował tak boleśnie w stosunku do Megan, jak teraz postępuje w stosunku do mnie.

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 17.

... jednak moje myślowe zachcianki to jedno, a upierdliwe prawo natury to drugie. Tak jest zawsze. Jesteś choć odrobinę szczęśliwszy niż zwykle i ktoś aktualnie musi przechodzić i przerwać ten krótki moment w którym czujesz, że życie ma jeszcze jakiś pozytywny sens. I tak się stało też teraz. Starałem się, nie być przy niej tym, kim jestem gdy przekraczam próg siedziby gangu. Chciałem być kimś innym. Przy niej chciałem być lepszym człowiekiem. Ale mogłem to ciągnąć do czasu w którym pojawił się niedaleko nas James. Mój szef...

-Styles, pozwól na słówko - powiedział oschle Black, zapalając papierosa. - i najlepiej przyjdź tu bez niej.
Puściłem ciepłą dłoń Megan, patrząc jak speszona odchodzi w stronę alejki. Nie mogłem za nią pobiec...
-co tym razem musimy zrobić? - zapytałem tym samym głosem, który powrócił do mnie wraz z chwilą gdy wiedziałem że nie ma przy mnie kobiecego ciała.
-flirtujesz z nią? - James wypuścił dym z płuc wprost na moją twarz. Zadusiło mnie to nieco ale po chwili powróciłem do dawnej pozycji.
-nie, to po prostu znajoma.
-znajoma, tak? - drwił z tego co mówiłem.
-nie pluj mi w twarz tylko powiedz co mamy zrobić, spieszy mi się.
-do domu, którego nie masz, do dziewczyny, która nie jest twoja, czy do baru, żeby wywijać dupą? - zaśmiał się gardłowo, widząc jak moje brwi mimowolnie zbliżają się ku sobie.
-co mamy do roboty?
-chcesz mnie zbyć prawda? - znowu się zaśmiał, ale widząc moje zniecierpliwienie, zaczął wymieniać. - ty i Justin pojedziecie dzisiaj w nocy na drugi koniec miasta i przywieziecie do mnie takiego jednego gościa, na którego namiary, podeśle ci ktoś z gangu. Ma być żywy.
-czemu akurat dzisiaj w nocy?
-przeszkadza ci to?
-wolałbym ten czas spędzić nieco inaczej. Justin o ile się domyślam, też.
-mówi się trudno, pojedziecie tam dziś w nocy.
-ale...
-koniec dyskusji, bierz się do roboty. Chcę go mieć jutro o pierwszej rano.

James, stał jeszcze chwilę po czym wypluł niedopalonego papierosa, miażdżąc go butem. Stałem z zaciśniętymi pięściami aż do momentu gdy zdążyłem wykrzyczeć ostatnie pytanie, zanim znikł z mojego pola widzenia.

-ile za to dostaniemy?!

James, tylko nieco się odwrócił, uśmiechnął szyderczo i odszedł nie mówiąc absolutnie nic. Byłem cholernie zły. Tak bardzo zły na samego siebie. Za to że kiedykolwiek pozwoliłem się w to wciągnąć. Nie musiałbym tego robić. Tyle że ja nie mam pieniędzy i to jest chyba mój jedyny sposób na życie.

Zakręciłem się nerwowo w koło, przypominając sobie, że Megan poszła gdzieś w stronę alejki. Zacząłem biec w tamtą stronę. Minąłem wszystkich przechodniów, aż zauważyłem ławkę przy sadzawce a na niej Megan. Pozwoliłem sobie ostrożnie podejść. Powoli obszedłem ławkę siadając obok niej.

-Megan, czemu poszłaś?
-a co, miałam tam stać i słuchać tego jak Black ci mówi co masz robić? Nie, dzięki. Wystarczająco dużo się tego nasłuchałam.

Moje oczy prawdopodobnie rozszerzyły się do granic możliwości...

-Megan, skąd ty go znasz? - zapytałem ostrożnie patrząc w jej oczy utkwione gdzieś w dal.
-James to moja rodzina. To jest mój wujek.

Oniemiałem. Obok mnie siedziała dziewczyna, której wujek jest moim szefem... To do mnie nie docierało...

-czemu nic wcześniej nie mówiłaś?
- a co miałam ci się zwierzać z tego, że wstydzę się tego że mam go w rodzinie?
-myślałem że pierwszy raz go widzisz na oczy...
-on dwa razy chciał mnie zgwałcić i to na oczach moich rodziców, więc nie mam zbyt dobrych myśli o tym człowieku. Dla mnie to skończony idiota.
-zgwałcić?
-tak.
-zrobił ci krzywdę? - wyjąłem z jedną z jej zaciśniętych dłoni i oplotłem palcami - czy on ci coś zrobił?
-nie...
-na pewno?
-nie rozumiem dlaczego tak nagle interesuje cię to, co się ze mną dzieje? Równie dobrze mógłbyś teraz zajmować się tym co powinieneś a nie tracić czas na moją głupią przeszłość.
-interesuję się tobą bo po prostu... nie wiem jak to opisać. Jesteś pierwszą osobą płci żeńskiej, której nie odpycha moja obecność.
-nie chcę żebyś przejmował się moją przeszłością. Rozumiesz?
-rozumiem.

Spojrzałem na nią. Jej twarz wydawała mi się absolutnie idealna. Zawiało nieco, więc zaproponowałem powrót do domu. Zgodziła się bez protestu wstając jako pierwsza. Nie puściłem jej dłoni. Ale czułem że mimo wszystko coś przede mną ukrywa.

-co będziesz robił tym razem?
-nie wiem, Black nie powiedział mi szczegółów. Wiem jedynie tyle że nie będzie nas dzisiaj w nocy, w okolicy.
-to źle.
-dlaczego?
-raźniej się czuję jak wiem że się kręcicie gdzieś niedaleko. Mam przynajmniej pewność że jak znowu nas ktoś napadnie to nie będziemy same.
-hm... - zaśmiałem się kątem ust
-nie zależnie od tego co masz zamiar zrobić dziś w nocy, proszę cię tylko o jedno.
-o co?
-nie rób nikomu krzywdy.

Nie chciałem patrzeć na jej twarz w tym momencie. Wiedziałem że dotrzymanie tej obietnicy jest zupełnie niemożliwe.

-Harry, obiecaj mi to, proszę.
-nie, nie mogę.
-proszę...
-nie.

Zupełnie odwróciłem wzrok i do końca drogi nie mówiłem już nic. Nie chciałem sprawiać nikomu przykrości, ale nie mógłbym dotrzymać tej obietnicy. Moje zachowanie jest czasem zbyt gwałtowne. Nic na to nie poradzę.

*   *   *

Nawet nie wchodziłem do domu. Zawołałem jedynie Justina którego widziałem że siedzi w kuchni. Megan weszła, nawet nie odwracając się w moją stronę. Poczułem lekki żal. Zdjęła buty, kurtkę i zniknęła gdzieś za ścianą. Justin szybko się ubrał, pomachał Vickie na pożegnanie i wyszedł. Nie chcąc żeby Megan czuła do mnie żal, wychyliłem się nieco i zawołałem w głąb domu:

-Megan, nie mogę dotrzymać obietnicy, ale mogę obiecać że się postaram.

Odczekałem chwilę, kiedy w drzwiach pokazała się jej postać z lepszym wyrazem twarzy niż chwilę temu. Zaczęła domykać drzwi.

-a może tak, całus, żeby mi się powiodło? - zaśmiałem się na co ona odwzajemniła uśmiechem
-nic z tego - choć odrobinę uśmiechnięta domknęła za mną drzwi, a ja szybko pociągnąłem Justina za ramię.
-stary, jest sprawa.
-spotkaliście Jamesa po drodze, prawda?
-tak, ale to nic.
-tylko?
-po pierwsze: dostaliśmy zlecenie i dzisiaj w nocy musimy jechać na drugi koniec miasta.
-no kurwa... a jak tamci znowu się tu przywleką?
-nie wiem...
-uhh, a po drugie?
-James to wujek Megan, a co lepsze, ten idiota już dwa razy chciał ją zgwałcić na oczach jej rodziców... ogarniasz?
-że kurwa, co?!!!
-no właśnie...

Justin jeszcze długi czas nie mógł uwierzyć w to co mu powiedziałem. Mnie martwiło to, że kurwa znowu musiałem odwalać jakąś brudną robotę. Ja pierdole... przysięgam, kiedyś z tym skończę ...