*Megan*
Kiedy tylko domknęłam za nimi drzwi, zobaczyłam że Vickie stoi i patrzy na mnie w bardzo dziwny sposób. Ona już pewnie wiedziała, że coś mnie gryzie na sumieniu więc bez obijania się, chwyciła mnie za nadgarstki i posadziła na kanapie.
-co Ci jest? - zapytała patrząc na mnie jak jakiś psycholog
-wiesz, mam wrażenie że matka natura obdarowała mnie zbyt długim językiem.
-czemu tak sądzisz?
-wygadałam się Harry'emu z pewnego elementu mojej przeszłości i teraz nie wiem, czy powinnam była mu to mówić.
-o czym mu opowiedziałaś?
-aaa... długa historia.
-mów, ja mam czas - podwinęła nogi siadając ,,po turecku''.
-uhh... no bo szliśmy ulicą i gadaliśmy, no i... on mi opowiedział jego przeszłość, wspomniał o tym co się kiedyś stało że on jest teraz taki, no... opowiedział mi to wszystko, czego ja się nie spodziewałam...
-czyli co się z nim stało?
-jak był mały to tata go nieustanie bił i wyzywał. No wiesz, przemoc domowa. Uh, całe dzieciństwo.
-ale... mam wrażenie że nie to ci leży na sumieniu?
-to też, ale masz rację, jest jeszcze coś. - opuściłam bezradnie ręce
-powiedz mi.
-no, jak skończył mówić, no to uznał samego siebie za głupiego mordercę bez serca... a... potem zaczął płakać... no, przytuliłam go, i chwyciłam za rękę.
-to nic złego...
-ale potem musiał się wpierdolić James.
-że kurwa co?!
Victoria wypuściła z ręki komórkę, otworzyła usta a jej oczy rozszerzyły się na samo słowo : James.
-jak to, James? - zapytała dalej zdziwiona
-tak, on. A wiesz co jest najciekawsze? James jest szefem gangu i to on wydaje im rozkazy. Czujesz?
-,,IM'' ?
-chłopakom.
-a Dirk i reszta?
-z tego co wiem, to chyba też...
-ale... o co tobie chodziło?
-o to że ja mu uciekłam do alejki, a kiedy mnie znalazł to zaczął pytać czemu uciekłam. No i...
-i wtedy mu powiedziałaś?
-tak... wygadałam się... powiedziałam mu że to mój wujek i że chciał mnie zgwałcić... Vick, zrobiłam błąd, prawda?
Podniosła się i mnie przytuliła. Victoria była jedyną osobą poza moimi rodzicami, która o czymś takim wiedziała. Miałam wrażenie że nie powinnam była mówić tego Styles'owi. Tak, to był chyba błąd...
* * *
Po kolacji, stojąc w łazience przed lustrem, uznałam że muszę w jakikolwiek sposób odpocząć i przestać myśleć tak negatywnie. Zawsze miałam się za wieczną optymistkę. Teraz widzę, że z czasem mój optymizm, nieco wygasa. Nie licząc tego że Victoria musi się martwić w wielu sprawach za mnie... Jestem zmęczona.
-nad czym myślisz? - zapytała mnie, kiedy wychodząc z łazienki zobaczyła że jestem nieco rozkojarzona
-a wiesz... muszę trochę odpocząć. Chociaż, nie wiem co mnie tak zmęczyło...?
-idź, się wyśpij.
* * *
-Megan, śpisz? - usłyszałam głos Victorii który rozchodził się po ciemnym pokoju.
-nie śpię, a co?
-jak myślisz, co teraz robią Justin z Harry'm?
-nie wiem. Wolałabym ich nigdy nie spotkać.
-czemu?
-bo wszystko się zmieniło... moje życie uległo całkowitej zmianie. Wszystko się odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni... nie widzisz tego?
-ja to czuję...
-czyli sama zauważyłaś. Eh... ci chłopcy zupełnie do nas nie pasują.
-co sugerujesz?
-miałaś kiedyś cudzą krew na dłoniach? Albo okazję zażycia narkotyków?
-no, nie...
-no właśnie. Te dwie rzeczy nas różnią.
Zapanowała cisza. Nie lubię myśleć o takich rzeczach ale no cóż. Od czasu do czasu trzeba pomęczyć się z poukładaniem niewygodnych myśli.
Potem Victoria nie odezwała się ani razu. Ja usnęłam z nadzieją, że Harry dotrzyma obietnicy i chociaż postara się, nikomu nie zrobić krzywdy. Tak, usnęłam z właśnie tą świadomością.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
*Harry*
Justin prowadził samochód. Cholernie bolała mnie szczęka. Czułem jak smuga krwi cieknie pod moim nosem. Owy mężczyzna którego James zażyczył sobie żywego, za mocno się rzucał i na dodatek okazało się że oprócz niego było paru innych kolesi z którymi MUSIELIŚMY się rozprawić. Obaj solidnie oberwaliśmy. Jednak nie obeszło się bez rewanżu. Związani goście których mieliśmy dostawić do siedziby gangu siedzieli na tyłach samochodu. Justin co chwilę wkładał palce między włosy masując skórę na głowie w którą solidnie oberwał. Ja nie chciałbym teraz widzieć swojej twarzy w lustrze. Zapewne wyglądam okropnie... Ból na szczęce, wardze, nosie i klatce piersiowej solidnie dają mi się we znaki ale co mam zrobić?
Po chwili, kiedy chciałem przetrzeć dłonie, jedna o drugą, poczułem lepką maź na swoich rękach. Spojrzałem na swoją skórę. Była umazana ciepłą, klejącą, cudzą krwią. Patrzyłem na swoje dłonie jak idiota, i wtedy przypomniała mi się Megan.
Złamałem obietnicę... bo, bo ja się nawet nie starałem... wiem, prosiła żebym chociaż się postarał nikogo nie krzywdzić. A ja rzuciłem się im od razu do twarzy. Eh, jestem wrednym typem... mam ją teraz okłamać, że wszystko było okay?
-Justin, złamałem obietnicę...
-wiem...Ja też.
-co?
-mnie Victoria też prosiła żebym nie plamił rąk cudzą krwią. Nie udało się...
-okłamiesz ją?
-że?
-że nic się nie stało?
-nie... nie wiem. Nie pytaj mnie teraz o to bo mnie łeb boli i nie chce mi się myśleć. - zasyczał ponownie kładąc rękę na głowie.
Siedziałem nieruchomo na fotelu i patrzyłem na drogę. Musieliśmy jechać drogami budowanymi w lesie. W końcu co powiedziałaby policja, gdyby jakiś policjant zobaczył jak my wyglądamy, gdyby znaleźli u nas zakrwawiony nóż, dwa pistolety, szarą taśmę, no i tamtych na tyle? Poszlibyśmy siedzieć za kratki. A do tego mi się nie spieszy. A gdyby jeszcze ich pies wywęszył u nas kokainę albo amfetaminę, to już byłoby dopełnienie całości...
Mamy w samochodzie krew, broń, jeńców, i narkotyki. Czego kurwa więcej potrzeba żeby dostać się za kratki?
Gapiłem się w światło reflektora, które oświetlało niemy kolor asfaltu pokryty świeżymi kałużami. Kiedy na horyzoncie zobaczyłem bramę wielkiego gmachu ukrytego wiele kilometrów w głąb lasu. Tylko ci, którzy należeli do gangu znali to miejsce. Ktoś zobaczył nasz migający reflektor i otworzył bramę.
Wjechaliśmy na plac, gdzie już czekał James i paru kolesi z gangu. Popatrzyłem na Justina. Trzymał nieruchomo kierownicę i chyba nie miał zamiaru wysiadać. Ja jednak jako pierwszy otwarłem drzwi. Potem on. Wysiedliśmy ukazując w świetle lamp na placu, swoje poobijane twarze. No i ręce...
-gdzie on jest? - zapytał szorstko James odpalając kolejnego papierosa.
-ich jest więcej, byli z nim jacyś kolesie to ich zgarnęliśmy, są w bagażniku. - powiedział Justin.
-na cholerę braliście ich wszystkich, co my mamy z nimi tutaj niby zrobić?! Zabić?! Spoko, tylko kto będzie ukrywał trupy? - syczał dość niezadowolony James.
Stałem zły, sam na siebie, za to że pozwoliłem kiedykolwiek się w to wciągnąć. Czułem jak krew pulsuje w mojej wardze. Starałem się nie opuszczać głowy w dół. Patrzyłem na ramię jednego z nich, a ręce puściłem luźno wzdłuż ciała. Mike, czyli po prostu jeden z tych kolesi, i jego kompan którego imienia nie znam, zabrali się do otwierania bagażnika. A James kazał nam do niego podejść.
Staliśmy tak blisko siebie że niemal ,,oko w oko''. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi od bagażnika i szelest. Nie słyszałem jednak niczyjego głosu, to mnie mocno zmartwiło.
-szefie, nic tego, on jest martwy - wskazał na trupa, który leżał plackiem w bagażniku. Jego koledzy również wyzionęli ducha. No to kurwa super... Nie dość że kogoś skrzywdziłem, to jeszcze zabiłem... zajebiście!
James, spojrzał na mnie wzrokiem mordercy. Starałem się, zachować zimną krew i patrzyłem mu prosto w oczy. Silnie zbudowany facet uniósł się:
-on do jasnej cholery miał być żywy!!! Czy wy tego kurwa, nie zrozumieliście?!!!
-szefie, to nie nasza wina że oni umarli po drodze! -rzuciłem oburzony. On nie może się unosić za to, że sam nas wyszkolił na krwawe bestie a teraz chce z nas zrobić potulne maskotki.
-nie wasza? - James podszedł do mnie i zmierzył Justina wzrokiem po czym spojrzał na mnie - skoro nie wasza, to kurwa czyja?
Stałem nieco sparaliżowany tonem głosu, jakim do mnie mówił. Nie odpowiedziałem nic. Mimowolnie spuśćiłem głowę na dół i splotłem dłonie za plecami. Justin nazywa to pozycją ,,Proszę Nie Bij'' . Ale teraz byłem zły na siebie i niego. Byłem wręcz wściekły. Ale nie mogłem nijak okazać swojej wyższości wobec napakowanego mężczyzny i jego kolegów.
-no odpowiedz mi do jasnej cholery! - James wymierzył w moją stronę siarczystego kopniaka w moje krocze. Poczułem niesamowicie przeszywający ból w dołku. Zgięło mnie w pół...
-zostaw go w spokoju Black! - Justin chyba chciał rzucić mu się do twarzy ale jeden z jego kolegów potraktował go tak samo, jak James potraktował mnie. Czułem że mnie ściska. Nienawidzę tego bólu.
Mike przewrócił Justina na ziemię i pozwolił by ten zwijał się z bólu na ziemi, dociskając jego głowę do ziemi butem. Mnie ktoś powalił na kolana. Czułem się najbardziej żałośnie poniżony jak się tylko da... klęczałem przed Jamesem, kryjąc dłońmi krocze, a Black wbił paznokcie w moje policzki sycząc nade mną:
-jesteście tylko gównem - wysyczał James po czym splunął na mój policzek, chłostając dwa razy dłonią lewą stronę mojej twarzy. Sądziłem że już zdążył wylać na mnie swoje niezadowolenie, ale okazało się że nie.
-jeśli jutro znowu będę musiał patrzyć na trupa który jest mi winny kasę, to obaj gorzko pożałujecie.
Odszedł. Ale po chwili poczułem jak czyjeś ręce szarpią mnie za ramiona. Nie zdążyłem się zorientować, kiedy James jeszcze raz wymierzył mi bolesnego kopniaka między nogi.
-żebyś lepiej zapamiętał to co mówiłem.
Powaliło mnie na posadzkę. Widziałem jak tamci wynoszą gdzieś trupy. Zostaliśmy sami na placu. Podwinąłem nogi ku sobie zwijając się w kłębek na zimnej posadzce. Zapewne każdy kto mnie w tedy widział, uznał że wyglądam jak dziecko, ale w tedy ból był tak nieznośny że ta pozycja była idealnym odzwierciedleniem tego, co czułem.
-stary, żyjesz? - poczułem ramię Justina na swoim, on już zdążył się pozbierać.
-daj mi jeszcze chwilę... - ten ból jest na tyle nieznośny że zawsze mnie paraliżuje.
Po chwili bolesnego czekania, aż mi przejdzie, wstałem i powlokłem się do samochodu. Musieliśmy wrócić do domu. Z resztą co ja mówię? Do jakiego domu? My nie mamy domu... Poza tym... mam nadzieję że James nigdy nie postępował tak boleśnie w stosunku do Megan, jak teraz postępuje w stosunku do mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz