niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 19.

Kiedy w końcu zawlokłem swój tyłek do samochodu i niezdarnie klapnąłem na fotel, wysyczałem z zamkniętymi oczami:

-Justin, powiedz że jestem żałosny... - otworzyłem oczy i widziałem jak Justin patrzy na mnie z opadniętą wargą. - czuję się jak jakiś skończony idiota.
-bo... James' owi się coś nie podoba? Czy dlatego że krąży ci pogłowie pewna dziewczyna? - przekręcił kluczyki w stacyjce i samochód ruszył. Siedziałem jeszcze chwilę i myślałem nad odpowiedzią.
-bo... chyba jedno i drugie.
-czujesz się tak ze względu na James' a , bo?
-bo powinienem był bardziej uważać. Jeśli James nam nie zapłaci będziemy musieli wrócić do baru. A jakoś niezbyt lubię tam chodzić.
-a czemu ze względu na ... chyba, Megan?
-bo złamałem obietnicę. Ja nawet się nie starałem dotrzymać obietnicy. To podłe, prawda?
-trochę.
-zresztą kilka chwil temu pozwoliłem na to żeby ktoś mi sprał tyłek. Czuję się okropnie...
-co poradzisz? Taka nasza praca.

Nie chciałem kontynuować tej rozmowy bo nie lubię gadać o mojej pracy. Co mi z tego że płacą mi za to co robię, jeśli ja nie czuję z tego satysfakcji. Bycie tym kim jestem nie jest wygodne, jeśli musisz wiecznie żyć pod ciągłą presją. My nigdy nie wiemy jak będzie wyglądał nasz kolejny dzień. Teraz jesteśmy w aucie, ale za pare godzin równie dobrze możemy siedzieć na komisariacie zakłóci w kajdanki. Ostatnim razem o mały włos nie wpakowaliśmy się do więzienia za zabicie tego gościa w parku. Jak, człowiek taki jak ja czy Justin, ma być szczęśliwy?

Wszystko mnie bolało. Dosłownie wszystko. Nie umiałem spokojnie siedzieć. Ciągle chodził mi po głowie moment w którym dziewczyny zobaczą nasze twarze. No, nawet idiota się domyśli że się z kimś biliśmy. Nie chcę nikogo okłamywać. Chcę żeby każdy widział mnie tylko z jednej strony. Nie chcę żeby ktoś wiedział co czuję w środku mimo iż świadomość tego, że muszę ukrywać uczucia przed samym sobą, mnie wewnętrznie rozrywa. Chciałbym być kimś innym, ale nie mogę. Życie wykreowało mnie na takiego, jaki obecnie jestem. Muszę się pogodzić z tą świadomością.

-gdzie chcesz jechać, do przyczepy czy do dziewczyn? - zapytał Justin zatrzymując na chwilę samochód. Nie chcę wracać do przyczepy ale też boję się spokania z dziewczynami. Ale chyba jednak wolę to drugie...
-jedź... do dziewczyn. Wolę mieć za sobą to spotkanie.
-uhh... - ciężko westchnął wprawiając samochód w ruch. Zaczynał mnie nieco boleć brzuch. Nie lubię tego uczucia...

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Megan*

W środku nocy coś mnie wybudziło. A tym czymś był dzwonek do drzwi. Victoria podniosła się szybko, tak jakby już wcześniej nie spała. Ja również nieco uniosłam się w górę.
-kto normalny dzwoni komuś do drzwi o tej godzinie?
-nie wiem, ale wypadałoby sprawdzić...
-Vickie, pójdziesz zobaczyć? Ty masz więcej energii do życia niż ja...
-no dobra, ale następnym razem ty idziesz.
-okay, nie ma problemu.

I ponownie runęłam na poduszkę wtulając twarz w jej miękką poszewkę. Słuchałam jak Victoria wstaje i schodzi po schodach na dół, włącza pstryczkiem światło, przekręca klucze w drzwiach i zapewne je otwiera. Ale dalej nie chciało mi się analizować tego co ona robi. Po prostu domknęłam oczy i leżałam spokojnie czekając aż ona zamknie drzwi i tu wróci. Jednak stało się coś innego...

-Megan, złaź na dół ! - usłyszałam jej krzyk. Otworzyłam oczy które boleśnie spotkały się ze światłem na schodach. Niechętnie zwlokłam tyłek z łóżka człapając boso po dywanie.

Schodząc powoli po schodach na dół, zauważyłam postać Victorii stojącą z założonymi ramionami. Jej postawa mówiła sama za siebie. Coś jej się nie podobało. A konkretniej to ,,coś'' lub ,,ktoś'' stał w drzwiach. Zeszłam całkiem ze schodów i zatoczyłam półkole kierując swoją twarz w stronę drzwi. Ledwo zdążyłam się odwrócić, ręce opadły mi wzdłuż ciała... W drzwiach stali chłopcy którzy wyglądali jakby byli bo solidnej szarpaninie. I... i krew...

-co wy zrobiliście ... ? - zapytałam z niedowierzaniem patrząc na ich obite twarze.
-no, doszło do małej bijatyki... - powiedział Justin patrząc się w podłogę. Zaczynałam być zła.
-małej? czy wy do jasnej cholery widzieliście się w lustrze ?! - Victorii zaczynało brakować cierpliwości.
-wy wyglądacie jak by was napadł jakiś stu osobowy gang! - spojrzałam na dłoń Harry' ego który właśnie wyjął ją z kieszeni że się podrapać. Była we krwi... - Harry, czyją ty masz krew na rękach?

Speszony schował ją z powrotem do kieszeni.
-pokażcie ręce, obaj. - powiedziałam patrząc na Harry' ego który, jakby mógł, to by zapewne zapadł się pod ziemię. - no ruchy kurde, nie mamy całej nocy tylko na to żebyśmy czekały aż wy łaskawie pokażecie ręce!

Harry wyjął z kieszeni obie dłonie i przyłożył wzdłuż ciała. Justin splótł palce. Zdenerwowało mnie już czekanie na ich konkretne ruchy dlatego Victoria podniosła jego ręce w górę rozchylając jego dłonie. Mnie zabrakło cierpliwości i wyszarpnęłam jego ręce i podstawiłam pod światło. Całe, we krwi. Styles, coś ty narobił ?

-czyja to krew? - zapytałam, patrząc na Stylesa który gapił się jak idiota w czubek swoich butów.
-cudza.

Nie chciałam patrzyć na tego zdrajcę który nie potrafił dotrzymać obietnicy. Miał się POSTARAĆ. A nawet tego nie zrobił. Nie musiałam słuchać jego wyjaśnień. Po prostu wiem że się nie starał. Puściłam z odrazą jego ręce splamione cudzą krwią i odchodząc kilka kroków w tył rozkazałam:
-wynoś się stąd. Wy obaj. Nie chcemy was tutaj. Jeżeli nie potrafiliście dotrzymać tak banalnej obietnicy.
-Megan, posłuchaj, ja nie chciałem tego... - przerwałam mu wskazując palcem na drzwi
-wyjdź.
-ale...
-powiedziałam WYJDŹ !

Patrzyłam jak ze spuszczonymi głowami wychodzą bez słowa. Ja pierdole co to kurwa ma być ?! Zero skruchy, zero jakichkolwiek prób wyjaśnienia tego co się stało ! Gdyby mi przerwał i zmusił, żebym wysłuchała jego wyjaśnień, uwierzyłabym, że się starał. Ale oni obaj, milczeli. Milczenie jest przyznaniem się do winy. Jak tak można? Jego ręcę były we krwi. Cudzej krwi. Zabił kogoś. Nie wiem tego, ale przeczuwam. Boże, na kogo ja liczyłam? Na idiotę w loczkach, który jest tak na prawdę draniem. Znając życie, on teraz nawet nie żałuje tego co zrobił. Zimnokrwista bestia. Ja pierdole...

-Megan, w co my się wpakowałyśmy, powiedz mi?
-Vickie, ja sama nie wiem. Czuję się jak skończona idiotka. A czemu? A temu że zaufałam temu idiocie. Zasrany Pan Dupek. Boże...
-Meg, chcę wrócić do przeszłości. Gdyby nie ta pierdolona impreza pewnie nigdy byśmy nie musiały się przejmować tymi idiotami...
-było, minęło. Czasu nie wrócimy. Boże, co ja bym oddała, żeby móc mu solidnie przypierdolić i żeby on nie mógł się przede mną bronić. Może wtedy by mu coś dotarło do łba.
-powiedz, czemu my przejmujemy się kimś, kto tak na prawdę nie odgrywa ważnej roli w naszym życiu? - zamurowało mnie na chwilę. Z jednej strony, ona miała całkowitą rację, ale zdrugiej już nie. Czułam, że Pan Dupek, to ktoś więcej niż tylko zwykły chłopak siejący wokół siebie zamęt. Przecież już kilka razy sama prosiłam go o pomoc. A teraz? Jest mi z tym źle.

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

*Harry*

-Czy da się czuć jeszcze gorzej niż teraz? - zapytałem Justina przewracając się na lewy bok, i przykrywając zimnym kocem. Byliśmy już dawno w przyczepie. Leżąc na zimnym materacu, czułem że to nie zimno mi doskwiera. Ale brak ciepła które dawała mi Megan, leżąc jeszcze wczoraj na mojej piersi. Gdyby ona tutaj była, mógłbym leżeć nago, i byłoby mi ciepło. Brakuje mi czyjegoś ciepła płynącego z serca. To głupie, ale czuję się cholernie samotny.

-daj spokój, to jeden z najgorszych dni mojego życia. Jak to możliwe, że ktoś kto tak na prawdę jest w porównaniu do mnie nikim, sprawił mi taki doskwierający ból... wyjaśnisz mi to?
-nie zmienimy tego, kim jesteśmy.
-Harry, cholernie bym chciał być kimś innym ale nie mogę. Ja... - zrobił przerwę. Leżałem zwrócony twarzą w jego stronę, i widziałem że podsuwa koc pod san noc, zamyka oczy i niemal szepcze... - brakuje mi jej.

Uh. Bycie gangsterem nie zawsze jest usłane różami. Czasem trzeba w pokorze znosić nie jedną porażkę. Dzisiaj tą porażką byłem ja sam. Przegrałem z własnym sumieniem, tylko dlatego, że w moim życiu, po raz pierwszy pojawiła się kobieta do której coś czuję. Kobieta, której coś obiecałem. I nie dotrzymałem słowa. Nie chcę być tym kim jestem. Położyłem się na plecach. Zaczynało widnieć. Budzik na naszej małej szafce zabrzęczał dając o sobie znać.

Bolało mnie sumienie. Mimo iż wszystkim w koło wydaje się że jestem silny, to tak nie jest. Ukrywam się. Nawet głowę chowam w kapturze, lub czapce. Boję się ukazać światu pewnego tatuażu którego ojciec wydziarał mi we włosach, jeszcze jako małemu chłopcu. Był pijany. A ja, mimo iż wiem że moje loki go zasłaniają, to i tak wstydzę się pokazać tył swojej głowy.

Leżałem męcząc się ze swoimi myślami. Przypominałem sobie, wczorajszy poranek spędzony z Megan. Ja ciągle czuję jej dotyk na sobie. Czuję ją i widzę kiedy zamykam oczy. Ale kiedy je otwieram widzę szarą rzeczywistość...
-chciałbym położyć się spać i nigdy nie obudzić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz