Nienawidzę, gdy muszę szybko doprowadzić się do prawidłowego stanu. Ledwo co udało mi się klapnąć na ławkę, to musiał zadzwonić dzwonek! Nie, nienawidzę tego. Moja głowa, była jak mieszanka wybuchowa. Jeden niekontrolowany ruch a wybuchłabym. Moje myśli przelewały się jedna przez drugą. Kurwa.. co się przed chwilą stało?
-Megan? Żyjesz? - Victoria machała mi dłonią przed oczami. Ocknęłam się. Popatrzyłam na nią. Była w o wiele lepszym stanie niż ja. Choć, tak mi się przynajmniej wydawało...
-Vickie, gdzie ty byłaś?
-nie wiem, byłam zbyt zajęta postrzelonymi myślami w mojej głowie, żeby dodatkowo myśleć o tym gdzie jestem. Boże, jak ja mogłam na to pozwolić... - uderzyła środkową częścią dłoni w czoło
-co się stało?
-uhh, zabrał mój telefon i wysłał sobie sygnał! A ja głupia nie wyrwałam się żeby mu ten przeklęty telefon zabrać!
-nie ty jedna masz taką sytuację. - spuściłam głowę patrząc na swoje dłonie. Wydawało mi się że widzę w nich swój telefon. Gapiłam się na nie z dobre pół minuty.
-chodź, lekcja nam się chyba zaczęła.
Podążyłam za Victorią. Szła obok mnie, niby żywa ale jednak nieobecna duchem. Jedyne co z niej zostało to ciało. Dusza i myśli były daleko oderwane od tego co aktualnie się działo. Ja miałam mętlik w głowie. Nieustannie majaczył mi w głowie widok jego głębokiego koloru oczu i to cholerne zdanie które cały czas brzęczy mi w uszach : ''miej się na baczności maleńka, bo wczoraj słyszałaś coś czego słyszeć w cale nie powinnaś.'' Te ostatnie słowa odbijały się echem w mojej głowie. Ja też zapewne szłam po tym korytarzu jak jakieś Zombie. Moje oczy były nieruchomo wpatrzone w podłogę. Szłam na wyczucie. Nie wiem, czy ja za moment nie zacznę gadać bzdur związanych z moimi nienormalnymi przemyśleniami, ale coś mi się widzi że najbliższy czas spędzony na szkolnych korytarzach, może okazać się istną torturą.
* * *
Nauczyciel odwrócił się do tablicy. Siedziałyśmy w ostatnim rzędzie. Moje czoło nieruchomo spoczywało na blacie ławki co chwilę odrywając się od niej bym mogłą spojrzeć która godzina i ile minut pozostało do końca lekcji. Ta lekcja, była dzisiaj już ostatnią. Moje myśli nieco uspokoiły się, choć ciągle przypominały mi o spotkaniu dziś rano. Niezbyt dobrze to wspominałam bo z każdym razem, zaczynał mnie boleć brzuch. Paskudne uczucie.
Zadzwonił wyczekiwany dzwonek. Niedbale wrzuciłam swoje rzeczy do torby i niczym torpeda wypadłam z klasy a za mną Victoria. Tego dnia zaplanowałyśmy sobie wracanie na nogach, choć teraz nie za bardzo się nam podobał ten pomysł. Wczoraj ta idea wydawał się korzystna, dziś już nie. Zeszłam myślami na ziemię. Zabrałam wszystkie swoje rzeczy i wychodząc z uczelni od razu pociągnęłam Victorię w stronę uliczki będącą najkrótszą drogą prowadzącą do naszego domu. Nas i uczelnię dzieliły 3 kilometry, ale ze względu na to że wczoraj sobie coś obiecałyśmy - postanowiłyśmy iść na nogach.
-powiedz, co się działo u ciebie i Justina kiedy zniknęliście mi z oczu? - przerwałam ciszę.
-doprowadził mnie do ściany i powiedział żebym dała mu swój numer. Powiedziałam że mu go nie dam i chciałam znowu odejść ale on mnie przytrzymał i sam mi wyciągnął ten telefon! Nie rozumiem jedynie skąd wiedział że go tam trzymam?
-uh, sama nic z tego nie rozumiem...
Wyszłyśmy za miasto. Prosta droga, wzdłuż niej co jakiś czas pojedynczy dom z ogródkiem. Mnóstwo bocznych uliczek i większych domów lub bloków mieszkalnych. Miasto powoli zaczynało tu ustępować. Szłyśmy powoli, sącząc leniwie gorącą czekoladę przez słomki. Kocham to.
Jednak ciągle nie odstępował nas fakt, że obie miałyśmy wrażenie iż ktoś za nami idzie. Tak więc skręciłyśmy w boczną uliczkę wzdłuż alejki chcąc obejść jak najdłuższą trasę i stracić to uciążliwe uczucie. Jednak, nawet to poświęcenie nie pomogło. Nie przyspieszałyśmy, nie miało to sensu. Idąc powoli wzdłuż alejki zauważyłam coś co z pewnością widziałam już dzisiaj parę razy. A był to charakterystyczny kaptur, fragment granatowego t-shirtu oraz drobne loki wystające z boku kaptura. No i oczywiście znalazł się tam też drugi agregat. Szara bluza i białe Conversy łatwo było rozpoznać. Miałyśmy już zawrócić kiedy usłyszałam dość wredne sformułowanie przywołujące nas, a mianowicie:
-ej, pięknisie dokąd to?
Automatycznie stanęłam w miejscu, zaciskając wargi w wąską kreskę. Moje pięści ścisnęły się ale nie miałam zamiaru nikogo uderzyć. Jednak nie lubię być przez kogoś nazywana w akurat taki sposób. Ja jestem Megan. Megan! A nie pięknisia... wkurzające.
-do domu, a gdzie indziej? - wypaliła Victoria zanim zdążyłam rzucić jej ostrzegawcze spojrzenie
-znam prostszą drogę.
-o, doprawdy? Jestem niezwykle ciekawa dokąd prowadzi, hmm? - Victoria miała giętki język na typowe dla niej odzywki
-prosto do mojego łóżka.
-nie dzięki - Victoria zrobiła zniesmaczoną minę i kątem oka zerknęła na mnie. Odwróciła mnie szarpnięciem za łokieć i już chciałyśmy iść kiedy znowu...:
-masz giętki języczek. Ciekawe czy potrafi coś jeszcze oprócz mielenia w ustach? - chłopak arogancko się zaśmiał co wprawiło Victorię w lekką złość, ale jednocześnie zauważyłam lekkie rumieńce na jej twarzy.
Czułam że ona traktuje go jako typową zmorę, kogoś cholernie wkurzającego. Nie traktowała tego kim jest zbyt poważnie. No, a przynajmniej mnie się tak zdawało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz