wtorek, 24 grudnia 2013

Merry Christmas !!!

Z okazji Świąt, chcę wszystkim czytelnikom życzyć wszystkiego co najlepsze. Przede wszystkim spełnienia marzeń, zdrowia, dużo miłości, abyście zawierali nowe przyjaźnie na długie lata i abyście wierzyli we własne siły. Życzę wam też żebyście znaleźli pod choinką wiele prezentów i abyście spędzili ten czas z rodziną. Cóż... Nie mam jakichś czarodziejskich mocy, ale życzę WAM z całego serca aby te święta były dla WAS magiczne!

Wesołych Świąt 2013 życzy : Madeleine

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 16.

*   *   *

Niepewnie otworzyłam oczy. Widziałam przed sobą twarz śpiącego Harry'ego. Miał lekko rozchylone usta. Jego ramię ciągle spoczywało na mnie, szczelnie otulając moje ciało kocem. Uśmiechnęłam się lekko i wtuliłam twarz w jego ciepłą skórę. Leżałam tak dość długo. Zastanawiałam się nad wieloma rzeczami. Między innymi, nad ty, jakim cudem ja tu obok niego jestem i co on w ogóle robi w moim domu? Niezbyt mogłam zrozumieć dlaczego się tak zachowuję. Najpierw jestem totalnym gburem, który boi się własnego cienia, ucieka od wszelkiego kontaktu z płcią męską, a teraz tak nagle... leżę obok niego. Obok chłopaka o krwawej przeszłości. Przeszłości której nawet nie znam , a która mnie przeraża. Co się stało? Co się stało ze mną? Z nami? Z Victorią? Dlaczego? Czemu teraz? Czy aby na pewno chodziło o nas dwie? Nie wiem. Chcę żyć chwilą i cieszyć się tym, że obecnie mogę bez strachu leżeć tu, obok niego i nie bać się , czy ktoś wyrządzi mi krzywdę. Tego uczucia brakowało mi od momentu gdy opuściłam rodzinę i razem z Vickie poszłam w świat. To ciepło zostało gdzieś za mną... by teraz, mogło powrócić. Chociaż na chwilę... ale ono jest.

Miętoliłam biały podkoszulek chłopaka załamując na nim kolejne kreski. Kreśliłam palcem kółka po jego obojczykach. Nie mogłam zasnąć, ale patrzyłam. I byłam niezwykle zafascynowana tak banalną czynnością. Mogłam się na niego napatrzeć do woli. Czasem uśmiechałam się sama nie wiem do kogo i po co. Przytuliłam twarz do niego i ponownie zamknęłam oczy kiedy usłyszałam jego boski zachrypnięty głos i dłonie na włosach.
-dlaczego nie śpisz?
-obudziłam cię? - zapytałam podnosząc głowę do góry by widzieć jego twarz
-nie do końca. Nie spałem kiedy zaczęłaś się wiercić.
-czyli cię obudziłam... - sarkazm... w najczystszej postaci

Zaśmiał się. Spojrzałam na zegarek. Była dokładnie 2 po południu. Boże... aż tyle spaliśmy? Przetarł rękę rozczochrane włosy. Nie mogłam się napatrzeć jego banalnym ruchom.
-czemu mi się tak przyglądasz?
-ehm... tak z czystej ciekawości. To chyba nie jest karalne? - zaśmiał się
-no, niby nie.
-niby?
-nie łap mnie za słowa - ponownie się zaśmiał po czym położył dłoń na mojej twarzy odrzucając kilka kosmyków opadających na moje brwi.
-piękna.

Zamknęłam oczy uśmiechając się. Czułam że zaraz zrobię się różowa na policzkach. Nie patrzyłam na niego już dłużej. Mocno przylgnęłam twarzą do jego szyi wtulając się w jego ciepłą skórę. Jego dłoń spoczęła na moich włosach a kciuk delikatnie muskał moją skórę na policzku. Wsunęłam dłoń pod jego rozpiętą bluzę ogrzewając nieco zmarznięte palce.

-macie w planach dzisiaj wstać? - usłyszałam głos Justina. Rąbnięty koleś... :)
-może, na razie jest nam dobrze. - powiedział Harry nie odrywając ode mnie ciała
-właśnie widzę... - nie widziałam Justina ale coś tak czułam, że przewrócił oczami kiedy to powiedział.
-gdzie jest Victoria?
-na górze. Przed chwilą wyszedłem z łóżka. A co?
-Zaraz... to gdzie ty w końcu spałeś?
-teoretycznie obok was, ale potem coś mnie obudziło, poszedłem na górę, znalazłem Vickie i oczywiście wpieprzyłem się w ciepłe łóżko.
-kiedy wstałeś?
-chwilę temu.
-zrób coś do jedzenia.
-na przykład? Dobrze wiesz że nie jestem mistrzem kuchni...
-no, naleśniki potrafisz zrobić.

Ni usłyszałam żadnej odpowiedzi. Jedynie stłumiony odgłos wyciągania patelni w kuchni. Hm, Justin robi obiad. Nieźle, nieźle.

-chcesz wstać? - zapytał mnie Harry nieco poprawiając się
-nie wygodnie ci, prawda?
-wygodnie.
-ehh... muszę wstać.

Odepchnęłam się od niego lekko. Patrzył na mnie spod rozwalonej fryzury. Ciągle kaptur spoczywał na jego głowie. Podniosłam się lekko i postawiłam nogi na ziemi. Zobaczyłam że okno jest już nowe... pewnie Victoria zamówiła fachowca i wymienił okno jak spałam.

*   *   *

Justin ma niezły talent do robienia naleśników. Były pyszne! Wsunęłam 8 sztuk!

-uhh... chyba idę się przejść... - sapnął z uśmiechem Justin klepiąc się po brzuchu.
-wypadało by zbić trochę tych kalorii co nie? - rzucił Harry energicznie zrywając się z krzesła i zmierzając w stronę drzwi. Ubrał na siebie kurtkę.
-gdzie idziesz?
-na spacer. Zrzucić parę kalorii. Megan, idziesz?

Zawahałam się nad odpowiedzią. Jak widać Pan Styles dość szybko przyzwyczaił się do mojego towarzystwa... ja jeszcze nie do końca.

-tak, idę.

Włożyłam szybko na siebie kilka ciuchów bo w końcu byłam w piżamie. Przebrana pozwoliłam zamknąć za sobą drzwi. Na dworze było dość słonecznie. Gdy przekroczyłam próg, nieco przeszły mnie dreszcze.

Właśnie wychodzę z domu, sama, z nim i nie wiem czy coś mi się nie stanie... Ale... skoro do tej pory dawał mi czułość a nie odwrotnie, to chyba nie ma w stosunku do mnie złych intencji?

-wolisz iść nad rzekę czy do parku?
-do parku.

Przez większą połowę drogi oboje milczeliśmy. Kiedy on niespodziewanie przerwał dość smutnym tonem głosu.
-Megan, powiedz... czy ty na prawdę się mnie nie boisz?
-nie... - zdziwiło mnie to pytanie - ale, czemu o to pytasz?
-nie chcę żebyś się mnie bała.
-nie boję się ciebie. Ty tylko... ehm... no, ni ezawsze cię rozumiem.
-czego konkretnie?
-uh, wielu rzeczy... między innymi... tego że...
-tego kim ja jestem, prawda?

Przegryzłam ślinę. Nie przełknęłam, przegryzłam. Spojrzałam na niego i nieco speszona pokiwałam głową.

-mogę ci to wyjaśnić ale nie wiem czy ty nikomu nie wyjawisz mojej przeszłości.
-nie powiem nikomu.

*Harry*

-bo widzisz... kiedyś, kiedy byłem dzieckiem, to miałem rodzinę. Jak każdy dzieciak lubiłem rozrywki typowe dla chłopców. Piłka, samochody i takie tam. Ale tak było zawsze, do czasu, gdy wieczorem ja i mama czekaliśmy aż ojciec wróci pijany do domu. Tak było zawsze. W ciągu dnia byłem sobą, ale wieczorem musiałem siedzieć w ukryciu. Często mama zamykała mnie w szafie tylko po to żeby tata mnie nie widział. On kiedy wracał pijany to nie szedł spać. Bił nas po kolei. Mnie i mamę. Raz przez niego trafiła do szpitala. I wtedy zostałem z nim sam. Uh... to było piekło. Dzień w dzień, każdego wieczoru czułem jego potęgę nade mną. Nie obchodziło go to że miałem 11 lat. Było mu wszystko jedno czy uderzy mnie ręką, paskiem czy tam rzuci we mnie szkłem. Po prostu... w tedy czułem się tak jakbym był kimś innym. On mnie poniżał, wyzywał... w jego oczach byłem nikim. I... pewnego razu, kiedy już skończyłem szkołę w tamtej okolicy , poznałem Justina. Jego historia była niemal identyczna. I wiesz? Staliśmy się kumplami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że zachowanie mojego taty, mocno odbiło się na mojej psychice. Ja... zaczynałem się robić kimś zimnym, bez serca. W ogóle nie przerażało mnie zabicie kogoś. Nie czułem strachu. Stawałem się bestią. - przystałem na chwilę chcąc odetchnąć. Czułem jak oczy powoli zachodzą mi mgłą. - nie chcę Cię zranić. Ja... ja tylko... ja chcę mieć tylko kogoś przy kim mogę być sobą. Mama nie jest w stanie dać mi już miłości. Nie ma jej już ze mną. Ja potrzebuję kogoś... chciałbym kogoś przy kim bym nie zwariował. Ja nie chcę być taki jaki jestem... Chciałbym to zmienić, ale nie mam dla kogo...

Moje oczy zaszły mgłą. Po raz pierwszy od dawna, poczułem łzy w oczach. Powrót do historii okazał się być boleśniejszy niż się to mogło wydawać...
-Harry... - popatrzyłem na Megan. Patrzyła na mnie a ja czułem się jak poniżony wariat...
-tak, wiem jestem tylko głupim, mordercą bez serca! Możesz śmiało to powiedzieć!

Zamknąłem oczy nie chcąc widzieć tego jak na mnie patrzy. Moja historia sprawiała że czułem się kimś najgorszym z możliwych.
-nie mów tak, to nie jest prawda...

Poczułem objęcie. Otworzyłem oczy. I wtedy chyba po raz pierwszy cieszyłem się z tego, że jest przy mnie ktoś o wiele słabszy. Zniżyłem się oplatając ramionami jej talię. Cieszył mnie fakt że chociaż ona nie wstydzi się przytulić do kogoś takiego jak ja...

-nie mów o sobie w ten sposób. Nie jesteś taki, uwierz mi. Ja tak myślałam na początku ale teraz uważam że jest inaczej. Nie myśl o sobie źle.

Uśmiechnąłem się na jej słowa. Niby nic... ale jakieś ciepło się we mnie rozlało. Patrzyłem na nią z uśmiechem. Chciałem ją tam zatrzymać jak najdłużej się tylko da...


sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 15.

*   *   *

-nienawidzę go... - wyjęczałam z zamkniętymi oczami leżąc zakryta kołdrą.
-dlaczego? - zapytała Megan. Z jej tonu głosu wywnioskowałam, że też nie może spać.
-naopowiadał że ktoś może się kręcić wokół domu i teraz nie mogę spać...
-nie histeryzuj, Justin sam powiedział że mamy spać spokojnie bo oni będą w okolicy.
-tak? To czemu ty nie śpisz?
-a jak mam spać skoro ty ciągle się wiercisz i co chwilę mnie budzisz?

Nie odezwałam się ani słowem. Istotnie ostatnie godziny dość intensywnie zmieniałam swoje położenie na łóżku. Ale to nie było celowe. Eh, cały czas martwię się czy kogoś nie ma pod domem... Sama nie wiem. Nie powinnam chyba się aż tak przejmować. Boże, ja zaraz tu chyba padnę, no...

*   *   *

-wyspałaś się? - otwarłam ledwo co przytomna jedno oko. Nade mną stała uśmiechnięta Megan z tacką. Przyjemny zapach świeżo zaparzonej herbaty dostał się do mojego nosa.
-tak, a ty?
-ja też. Jak zjesz, to zejdź na dół. - poprawiła swoje nieco rozczochrane włosy i zeszła na dół.

Nie zdążyłam nawet zapytać jej po co mam zejść, tylko od razu się podniosłam z łóżka. Poprawiłam włosy przeczesując je ręką i robiąc przedziałek, podciągnęłam spodenki od piżamy które nieco ze mnie opadły i powoli, aby nie spaść, zeszłam po schodach na dół. Na pierwszy rzut oka, to nie za bardzo wiedziałam po co Megan kazała mi zejść na dół. Dopiero kiedy odwróciłam się w tył zobaczyłam coś, a konkretniej kogoś, kogo się nie spodziewałam.

-co on tu robi ? - zapytałam patrząc na Justina, który spał na kanapie.



-przyszedł rano, jak jeszcze spałaś i zapytał czy mógłby wejść na chwilę bo zostawił wczoraj jakiś skórzany portfel, no i powiedział że nie spali całą noc bo pilnowali czy ktoś się nie kręci. Wpuściłam go i poszłam do łazienki a jak wróciłam to zauważyłam że siedzi na kanapie. Zdążyłam mu tylko zrobić herbatę i zapytał czy może się na chwilę przespać. No to... co miałam zrobić? Pozwoliłam mu... nie zrobiłam nic złego, co nie?

Patrzyłam na Justina który spał jak dziecko. Podniosłam ciepły koc z grzejnika i okryłam nim Justina.
-a gdzie Harry? - zapytałam nie widząc nigdzie Kaptura.
-ehm, on nie przyszedł.

Nagle do naszych drzwi ktoś zapukał. Poszłam otworzyć bo Megan była zajęta robieniem sobie śniadania. Otwarłam nieco drzwi i zawiało mi po nogach zimnym powietrzem. Otwarłam drzwi. Zobaczyłam w nich Harry'ego zasypiającego stojąc w progu naszych drzwi. Oczy mu się same zamykały a stał tak jakby dopiero co wyszedł z lodówki.
-M-mogę wejść? - zapytał poprawiając kurtkę
-Jasne, wchodź.
-Jest tu Justin?
-tak, śpi...

Megan wyszła z kuchni. Zostawiła robienie swojego śniadania i pozwoliła żebym ja się tym zajęła a sama domknęła drzwi za Stylesem.
-mógłbym się u was chociaż na godzinę przespać?
-no... to nie jest żaden problem.

Wskazała mu miejsce niedaleko Justina na innej kanapie. Nie fatygował się nawet ze zdjęciem bluzy. Położył się i prawdopodobnie już kilka chwil potem spał. Megan patrzyła na to jak szybko zasypia a ja patrzyłam na Justina który spał jak dziecko.
-niby tacy niebezpieczni a śpią jak dzieci... - Megan uśmiechnęła się do mnie lekko się śmiejąc.
-dobra, cicho. Pozwól im się wyspać.
-ehm, trzeba jakoś zakryć tą dziurę w oknie.

Nie była ona duża aczkolwiek wpadało przez nią zimne powietrze. Zatkałyśmy dziurę ręcznikiem i przewiesiłyśmy przez karnisz koc. W pokoju było ciemno ale nie wpadało zimne powietrze.

*Megan*

Victoria dokończyła robić mi śniadanie. Ja jednak nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości, podeszłam do śpiącego Harry'ego i zaczęłam przyglądać się jego twarzy. I muszę przyznać, była piękna. Miał wyraziste malinowe usta... Patrzyłam na niego jak w obrazek. Nie umiałam zrozumieć tego że jeszcze niedawno nie mogłam na niego patrzeć, o nim myśleć a teraz pozwoliłam mu spać we własnym domu... on przestał mnie tak przerażać.

Siedziałam tak nad nim i przyglądałam mu się kiedy on niespodziewanie nieco się wzdrygnął otwarł oczy i popatrzył na mnie.
-przepraszam, nie chciałam cie obudzić... - speszona, zaczęłam wstawać.
-nie chodź - poczułam jak chwyta moje palce i przyciąga mnie do siebie.

Pociągnął mnie w jego stronę i upadłam na kanapę tuż obok niego.
-poleżysz ze mną? - zapytał przecierając oczy
-nie, nie chcę cię znowu obudzić...
-ale, mi to nie przeszkadza.
-nie, na prawdę nie chcę cię obudzić. - powiedziałam chcąc się podnieść ale on chwycił moją rękę
-chodź do mnie.
Popatrzyłam na jego oczy. Śliczne zielone tęczówki. Nie wiedziałam czy ja dobrze robię. Czułam się w jego ramionach bezpiecznie ale...
-nie bój się, nic Ci nie zrobię.

Pozwoliłam się przyciągnąć. Harry ponownie lekko opadł na poduszki a ja położyłam się obok.
-boisz się mnie?
-nie...
-dlaczego nie chcesz być bliżej mnie?
-uhm, ja..

Przyciągnął mnie za ramię. Moja twarz przywarła do jego ciepłej klatki piersiowej. Położyłam dłoń na jego piersi. Swobodnie chwyciłam materiał, i nie chcąc już dłużej opanowywać chęci poczucia jego ciała, przysunęłam się do niego całym swoim ciałem. Był taki ciepły. Widział jak jego ramię unosi się i przykrywa mnie kocem. Podniosłam głowę do góry. Jego oczy patrzyły nam mnie a usta lekko się uśmiechały. On jest piękny...
-śpij. - powiedziałam patrząc się w jego oczy
-jaką mam mieć pewność że kiedy się uśpię to ty nie wyjdziesz z łóżka?
-ja... - opuściłam głowę w dół i wtuliłam twarz w jego pierś. Wtuliłam się w niego cała. - nigdzie nie pójdę, obiecuję.
Jego ramię mnie objęło i poczułam jak jego wargi składają pocałunek na czubku mojej głowy.
-to dobrze, nie lubię spać sam.

Lekko się uśmiechnęłam zamykając powieki. Moja twarz była przy jego ciepłym ciele które było blisko mnie. Nie czułam tego, że leży obok mnie ktoś niebezpieczny, ktoś zdolny do wszystkiego. Czułam przy sobie ciepło którego nigdy wcześniej nie był w stanie mi dać. Harry, chłopak którego się tak panicznie bałam, teraz leży obok mnie i mnie przytula. Ja... jestem szczęśliwa...

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 14.

Uważnie przyjrzałam się zachowaniu Harry'ego względem zaistniałej sytuacji. Justin szybko owinął palce plastrem który mu podałam. Trzymałam je w szafce. Na wszelki wypadek. On nie guzdrał się z niczym. Szybko owinął skaleczenie i koniec. Natomiast postanowiłam że moja ciekawość zatrzyma się na Harry'm. Na tym zakapturzonym chłopaku który sam nie do końca wiedział co z sobą zrobić.  Najpierw spojrzałam na jego kaptur. Przypomniał mi się ich występ w barze. On miał takie śliczne loki... Nie rozumiem dlaczego o ciągle chodzi w tym kapturze... po drugie. Ten chłopak ma nieziemskie mięśnie.... i tatuaże! Nie wiedziałam że ma ich aż tyle... a u Justina po raz pierwszy zorientowałam się że on ma rękaw! Ich tatuaże mnie w tedy zachwyciły... jednak ja dalej nie rozumiem co odpierdala Harry?

-pokaż... - Megan chwyciła za jego wielką dłoń i przejechała dwoma palcami delikatnie po jego posiniaczonej skórze. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, rozchylił jedynie usta tak jakby chciał jęknąć. Ale nie słyszałam nic. Patrzyłam na nich jak w obrazek. On wysoki, ona niska. Kiedy stali blisko siebie i żadne nie wróżyło drugiemu niczego złego, to wyglądali doprawdy dobrze. Rozejrzałam się w koło. Zorientowałam się że Justin ma nas wszystkim w głębokim poszanowaniu i że rozłożył się wygodnie na poduszce udającej fotel tuż przy grzejniku. Zaśmiałam się nieco widząc w jakiej pozycji siedział. Powoli podeszłam i usiadłam obok opierając się o ciepłą powierzchnię grzejnika.

-narobiliśmy bałaganu, trzeba tu posprzątać - Harry chcąc pozbyć się niewygodnej sytuacji wyjął swoją dłoń z delikatnego uścisku Megan i zaczął podnosić szafkę którą poprzednio przewrócił Troy. Chciał ją podnieść ale dłoń najwidoczniej za mocno dawała mu się we znaki, dlatego zrezygnowany usiadł tuż obok niej masując obolałą skórę. Najwidoczniej pogorszył sam sobie sytuację.

-cholera... ał! - jęknął i przycisnął dłoń do piersi
-pokaż mi ją - Meg otarła resztki łez policzków, odciągnęła jego nadgarstek od piersi i wyjęła z szafki maść na obrzęk i stłuczenia. Zaczęła ją tam trzymać od momentu gdy wywróciła się o szafkę i nabiła siniaka na nodze. Siedziałam tuż przy Justinie i zaczynało mi być bardzo niewygodnie. Grzejnik za mocno rozgrzał mi plecy. Przeniosłam się na dywan. Kątem oka zerknęłam na Justina. Bacznie przyglądał się fioletowemu miejscu na dłoni Harry'ego. Ja także zaczęłam patrzeć w tamtym kierunku.
-boli ? - zapytała Megan rozprowadzając palcami żel  po skórze Stylesa.
-trochę... - jęknął w momencie gdy ona przejechała palcami po najsilniej zarumienionym miejscu.
-ehh... Vickie jutro musimy zadzwonić po kogoś żeby wymienił okno. - automatycznie podniosłam wzrok kiedy usłyszałam swoje imię.
-prawda. W końcu wybili dziurę...
-to dzisiaj będziecie spać z dziurą w oknie ? - zapytał Justin nieco podnosząc się z fotela.
-a mamy inny wybór?
-weź pod uwagę fakt że w każdej chwili może ktoś przyjść i otworzyć okno a potem wejść i... no nie wiem. Same wymyślcie sobie.
-przestań! - krzyknęłam - przez ciebie nie będę spać w nocy bo będę się martwić czy ktoś nie stoi pod oknem, wielkie dzięki!

Kurwa. Po co to mówił?! Owszem, sama też bym na to KIEDYŚ wpadła, ale teraz nie będę w stanie myśleć o niczym innym jak o tym! Ja pierdole...

-chodź Justin, musimy się zmywać - powiedział Harry, podnosząc ostatecznie szafkę.
-już...? - usłyszałam w głosie Megan lekkie zawiedzenie jak i zdziwienie.
-a co? Będziesz tęsknić za mną? - zaśmiał się Harry
-nie żartuj ze mnie. Wystarczy mi na dzisiaj czyichś głupich żartów. - powiedziała odwracając się do nas wszystkich tyłem. Widocznie na serio nie miała ochoty na to by robiono sobie z jej wypowiedzi żarty. ,,już?'' miało symbolizować niepewność. Dopóki oni tu siedzą, ona czuje się bezpieczna i ja też.
-przepraszam - jedno słowo, a mnie znowu zamurowało... Nie spotkałam się jak dotąd ze zjawiskiem w którym Harry bądź Justin z własnej woli mówi komuś ,,przepraszam''. - nie obrażaj się na mnie, to miało cię rozbawić. - powiedział podchodząc i obejmując siedzącą na podłodze ,,po turecku'' Meg. - obrażona?
-nie do końca.
-tak czy nie? Nie chcę słyszeć pośredniej odpowiedzi.
-uhm... NIE.
-to dobrze - zaśmiał się mocniej zaciskając swóje ramiona na jej ciele. Przyjemnie się na to patrzyło.

Wstałam z nadzieją że uda mi się spokojnie zejść po schodach na dół, jednak niespodziewanie zaczepiłam nogą o wystającą deskę z łóżka. Mało brakowało a zaliczyłabym upadek podobny do upadku Jake'a. Spadłabym ze schodów. W ostatniej chwili chwyciłam się blisko stojącego Justina. Podniósł mnie z tej niewygodnej pozycji.  Spojrzałam na jego twarz. Spotkałam się z jego wzrokiem. Był niezwykle przeszywający ale piękny i uroczy zarazem. Lekko się uśmiechnęłam czując jego objęcie.

-dziękuję, możesz już puścić - zaśmiałam się, z uśmiechem rozluźnił ręce.
-możecie spać spokojnie. Będziemy w okolicy. Gdybyście potrzebowały czegoś to... ten. Możecie zadzwonić.

Harry ostatecznie lekko poczochrał Megan za włosy i wyszedł zaraz za Justinem. Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Powoli zeszłam by zamknąć i zarazem ostrożnie stąpałam żeby nie wdepnąć w szkło. Przekręciłam kluczyk i wróciłam na górę.

-Megan, wszystko już z tobą okay? - zapytałam kładąc klucz na parapecie
-tak... tylko... jego ramiona...
-co z nimi?
-takie... silne.
-w końcu to facet.
-czułam się jakoś tak... no nie wiem. Tak inaczej.
-Justin ma śliczne oczy...
-co?
-nie, nic.
-powtórz.
-nie...
-powtórz!
-Justin ma śliczne oczy...
-A Harry... fajnie mnie przytulał.
-Widziałam.
-Serio?
-Można to było zobaczyć po twoim wyrazie twarzy. Lubisz jego dotyk prawda?
-no... w sumie to tak.
-ja nie wiem co nam odbiło ale coś nam na pewno odbiło. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywałyśmy...
-owszem, to prawda. Ale nie mam niczego, czego mogłabym żałować na chwilę obecną.
-no, w sumie, to ja też.

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 13.

W tedy moje myśli krążyły nie wokół tego co powinny. Myślałam o tym co właśnie zrobiła Meg. Wiem, głupie ale zastanawiało mnie, czy aby na pewno robimy dobrze oddając swoje bezpieczeństwo w ręce kogoś kto tak na prawdę jest o wiele bardziej niebezpieczny niż się to wydaje? Nie wiem czy to było rozsądne, ale w każdym razie bądź czekałam na nich z absolutną niecierpliwością. Chciałam żeby już było po wszystkim. A tym wszystkim byli ci trzej faceci na dole.

Usłyszałam coraz głośniejsze tłuczenie szkła. Bałam się nawet ruszyć z miejsca, jednak Megan szarpnęła mnie za ramię kierując w stronę ciemnego kąta. To miejsce wydawało się być idealną kryjówką. Było ciemne i dość małe. Więc istniała szansa że nas nie zauważą. Powoli i chicho przedreptałam na palcach w tamtą stronę. Siedziałam oparta o ciepłe ramię Megan, na twardej podłodze i nieruchomo wpatrywałam się w ciemność. Szukałam w niej postaci. Czekałam aż ktoś wejdzie i się dowie że tu jesteśmy. Nie wiem czemu czekałam na coś takiego, ale wolałam żeby to było już za mną...

-Vickie, a co jeśli... - zawahała się na chwilę i spojrzała na schody - a jeśli ja pogorszyłam tylko naszą sytuację?
Spojrzałam na nią nieruchomo. Mój oddech był ledwo słyszalny, a boleśnie odczuwalny w płucach. Serce, czułam w całym ciele. Tykająca bomba biła o moje ciało.
-dlaczego miałabyś pogorszyć coś? - wyszeptałam.
-pomyśl... przecież, Harry, Justin, to są mordercy... i narkotyki... Vick, to nie jest nasz świat... a teraz jeszcze tamci. A co jeśli się okaże że ich relacje się jakoś splatają? Co jeśli ja niepotrzebnie dzwoniłam?
Patrzyłam na nią i słuchałam tego co mówi tak jakbym nie mogła uwierzyć w to co słyszę. Jednak jej słowa  miały w sobie nieco prawdy.

Na dole rozległ się dźwięk stukotu butów. Skuliłam ramiona i tylko czekałam aż serce wyjdzie mi gardłem. Ja się czułam jakbym grała w jakimś horrorze z marną obsadą w roli głównej. Po prostu moje serce się bało. Biło, chciało się ratować, a ja byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam i słuchałam. Patrzyłam i czułam. Patrzyłam i zaczynałam odczuwać 3 razy mocniej niż zwykle. Słyszałam każdy szelest. Wszystko.

-bierz ten kij i szukaj ich. Te suki gdzieś się chowają. - usłyszałam głos Dirka. W moim ciele rozległ się wewnętrzny bunt i przerażenie. Jak on śmie nas tak nazywać ?! Za kogo ten pierdolony szowinista się ma?! Ja nie jestem psem! Ale... po drugie, on ma jakiś kij...

Siedziałam jak porażona ale zaczynałam bardzo racjonalnie myśleć. Odczuwałam całym swoim ciałem potrzebę rzucenia się do ucieczki ewentualnie do walki. Jednak gołymi rękami nie będę się bronić przed silnym facetem, lub 3 silnymi facetami. A ucieczka? Już dawno odcięta. Jednak moje ciało było gotowe by rzucić się do działań. Jak nie do jednego, to do drugiego. Czułam jak krew robi się we mnie gorąca, tętno wzrasta. Chciałam działać ale paraliżowały mnie każde odgłosy które dochodziły z dołu. To one nakazywały mi siedzieć. Gdyby nie one, dawno bym coś zdziałała.

-Dirk, sprawdź na górze! - głos Troya, mnie przeszył. ,,SPRAWDŹ NA GÓRZE''. Góra, czyli my też. Jeśli tu wejdzie, to od razu nas znajdzie... Nie, nie, nie chcę na to pozwolić! Ale, kurwa, jestem dziewczyną! Nie mogę nic zrobić...

Do mojego ucha doszedł dźwięk wydany przez Megan. Meg, która bała się nawet tego że ktoś jest na schodach. Ona dzisiaj była pobita, więc nie dziwię się jej że się boi. Siedziała zakryta pod sam nos kolanami. Płakała. Chciałam ją pocieszyć, ale co ja, słaba, dziewczyna, mogę zrobić? Nawet nie jestem w stanie się obronić...

Nagle na schodach ukazała się postać Dirka w kijem w dłoni który szedł do góry. Kiedy doszedł do ostatniego schodka, zatrzymał się. Stał nieruchomo zwrócony jakby w naszą stronę. Podniósł kij w dłoni na wysokość klatki piersiowej i powiedział głosem niczym morderca:
-cześć, suczki.

Megan zakryła się rękami a ja nie wiedziałam co mam ze swoim ciałem zrobić. Ono się zbuntowało. Chciałam się bronić ale dobrze wiedziałam że nie potrafię. Dirk zawołał resztę która już po chwili pojawiła się na górze. Patrzyłam na ich sylwetki, które były jak cienie. Widziałam jedynie kij, młotek i nóż. Trzy przedmioty, a mój umysł pękał.

-nie ładnie się tak ukrywać, oj, nieładnie. Złe dziewczynki.
-czego wy od nas chcecie ... ? - zapytałam zduszonym powietrzem
-zapłaty.
-za co?
-za ten pierdolony ból, za to że zostawiłaś mnie dla jakiegoś pierdolonego cioty!
-nie zrobiłam tego, nie kłam! Sam mnie zostawiłeś! Weź chociaż raz odpowiedzialność na siebie! - krzyknęłam na niego. Byłam zła i przerażona tym co robię jednocześnie.
-Nie rzucaj się tak, bo twój bunt, zaraz będzie cichutko zakończony. Zostanie po tobie jedynie czerwona plamka na podłodze. Może, jakieś ostatnie życzenie dla księżniczek?
Nagle do moich uszu dostał się znany mi dźwięk. Justin, boże oni tu przyszli! Ja... nie słyszałam, nie wiem kiedy, nic nie wiem, nie słyszałam, nie czułam, nic!
-spierdalaj gnoju, te dziewczyny nie są wasze! - krzyknął Justin po czym uderzył pięścią Troya w twarz.

Zatoczył się i podtrzymał szafki, na koniec przewracając ją. Patrzyłam na nich i bałam się coraz mocniej. Ciemności. No i oni.
-i kto tu teraz zachowuje się jak ciota ?! - rzucił oburzony Dirk - czy my was tu zapraszaliśmy ?! Nie Kurwa! To po chuja tu przychodziliście ?!
-bo, księżniczka prosiła.
-Megan, ty suko!
-zamknij ryja gnido ! - Harry rzucił się Dirkowi do twarzy. Przysunęłam się bliżej Meg i bliżej ściany. Słyszałam ich szarpaninę i jej płacz. Bałam się. Patrzyłam jak nawzajem okładają się. Szarpali sobą, nie chciałam tego... Nagle ktoś powalił Harry'ego na ziemię. Myślałam że on zaraz się podniesie, ale Jake przygniótł butem jego rękę i młotkiem, z szerokiego rozmachu uderzył go w dłoń. Boże... on mu połamał palce ?!

Słyszałam syknięcie, a Jake swoją drugą nogą dociskał go do podłogi. Justin zepchnął go, a na dodatek zrobił to tak niefortunnie i zarazem perfekcyjnie, że Jake spadł ze schodów. Justin pchnął go na schody a on z nich spadł. Tamci widząc że Jake jęczy jak dziecko bo spadł na dupsko, uznali że nie będą dalej walczyć.
-zobaczysz Styles! Jeszcze mi za to zapłacisz ty szmato!

Wybiegli z góry i słyszałam jak zabierają pojękującego Jake'a i wychodzą drzwiami które sami sobie otwarli. Powoli podniosłam się i zapaliłam lampkę nocną. W świetle słabej lampy zobaczyłam twarz Justina i jego oczy patrzące na mnie. Bałam się wstać, jednak on podszedł do mnie i podał dłoń bym mogła się podnieść. Wysunęłam rękę a on silnym ruchem pociągnął mnie, podtrzymując potem przy sobie ramieniem.

Megan bała się. Ona płakała. Harry'ego widocznie bolała dłoń, jednak podszedł do niej i przykląkł na jedno kolano.
-Megan? Już dobrze, nie płacz. - odciągnął jej ręce od twarzy. Miała czerwone oczy. Widziałam w jego ruchach, zawahanie. Chciał coś zrobić, ale nie był pewny czy powinien. Jednak, coś się w nim stało i... nieco nieśmiało zbliżył się do niej i otulając swoimi ramionami podniósł z podłogi. Przytulił się do niej...

-dziękuję...
-dziękujemy. Nie wyszłybyśmy z tego cało gdyby nie wy...

Zauważyłam że Justin ma nadcięte 2 palce u ręki. Nóż. Skaleczył się. Ale, potem, spojrzałam na Harry'ego który boleśnie jęknął chwytając się za dłoń. Podeszłam do niego i podciągnęłam mu rękawy. nie wyglądało to dobrze. Wręcz paskudnie. Nie dziwię mu się że go bolało... Chodź mam wrażenie że już wcześniej coś mu się w tą rękę stało... miał na prawdę mocno posiniaczoną skórę...



niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 12.

* Oczami Victorii *

Ta popierdolona sytuacja z Megan masakrycznie mnie wystraszyła. Dobrze wiem że ona niezbyt się zna na samoobronie a też zbyt silna to nie jest. No, w końcu czego można oczekiwać od przeciętnie zbudowanej dziewczyny?

Weszłam po schodach na górę. Siedziała z telefonem w dłoni. Na jej twarzy był lekki uśmiech. Pewnie znowu pisze z YK.
-co robisz? - zapytałam z czystej ciekawości
-Harry do mnie pisał.
-a co takiego?
-a, pytał się czy lepiej ze mną niż rano.
-mhm... wiesz, nie chcę żebyś myślała że cię o coś podejrzewam, ale mam wrażenie że Harry na serio ci się podoba.
-wiesz, w pewnym sensie to co mówisz jest prawdą. Podobają mi się jego oczy, uśmiech i głos. Natomiast nienawidzę w nim, jego niektórych zachowań, odzywek i czasem też nienawidzę go za to kim jest.... choć nie powinnam.
-eh, masz tak samo jak ja. Odkąd zaczęli się nas czepiać zaczęłam dostrzegać drobiazgi których nie widziałam wcześniej.
-na przykład?
-no chociażby kolor oczu. Nigdy nie zwracałam na to uwagi. A ma śliczne oczy. Nawet ładniejsze niż moje... i wiesz... pomijam teraz tych dwóch i chodzi mi o kogo innego. Nie rozumiem co Troy i reszta robili dzisiaj w tamtym miejscu?
-też nie wiem. Ale jego zachowanie mnie mocno zdziwiło. A najbardziej przeraził mnie Dirk. Nie wiedziałam że on jest w stanie uderzyć kobietę...
-ja też tego nie wiedziałam. Aż do dzisiaj.
-jego ruchy były takie... pełne złości.
-on jest zły za to że powiedziałam że lepiej by było gdybyśmy zostali przyjaciółmi. Uh... ja po prostu nie chciałam dłużej z nim ciągnąć znajomości. Bałam się go...
-ja też. Nie miałam do niego zaufania. Nie wiem czemu?
-ja też nie wiem - powiedziała sącząc powoli herbatę
-Meg, a teraz na serio. Co tak właściwie jest w Harry'm i w Justinie, że unikamy ich kontaktu?
-może po prostu odrzuca nas to, kim są. Nie wiem. Na prawdę. Nie chcę dostrzegać w nich wad, ale nie potrafię. Trochę się ich boję.
-ja też. Ale żyję nadzieję że mnie nie zabiją.
-no, na razie nie mają powodów - zaśmiałyśmy się. Spojrzałam na jej telefon i znowu ułożyłam w głowie kolejne pytanie:
-ej, a czy Dirk ma ciągle twój numer?
-hmm... - spojrzała na telefon i zaczęła jeździć palcem po ekranie - no, ja nie mam go w kontaktach, a czy on ma mnie, to nie wiem. A co?
-no... on może do ciebie pisać, dzwonić... no wiesz.
-kurwa. - zaklęła pod nosem.

Istotnie. Ja też dawno usunęłam numer Troy'a z telefonu ale czy on usunął mój numer? Tego szczerze mówiąc nie wiem. Może tak, a może nie. W sumie, to teraz po tej całej aferze rano, nawet nie miałabym odwagi już prosić kogokolwiek o pomoc...

*   *   *

Był późny wieczór. Gdzieś tak godzina 23.40. Coś takiego. Właśnie zgasiłyśmy wszystkie światła. Wskoczyłam w piżamę a potem wygodnie położyłam się na łóżku, zakrywając kołderką pod sam nos. Uwielbiam jej delikatny materiał. Otuliłam się ją mocno tak jak chłopak otula swoją dziewczynę. Czułam się bezpieczna.

Nagle usłyszałam dziwne stukanie na dole. Megan najwidoczniej usłyszała to samo bo odwróciła twarz w moją stronę.
-to ty pukałaś? - zapytała
-no ciekawe w co miałabym pukać?

Po cichu zsunęłam się z łóżka. Widziałam że Megan idzie w moje ślady dlatego szybko jej przykazałam:
-ty, leżysz i nigdzie nie wychodzisz.
-a jak cię duchy zaatakują? - typowy żart w wykonaniu Meg
-uwierz mi, nie zaatakują.

Weszła z powrotem do łóżka, a ja delikatnie i powoli zsunęłam się po schodach na dół, oglądając wszystkie możliwe szyby. Pierwsze co mi przyszło na myśl : taras. Powoli wychyliłam się zza rogu by spojrzeć na szyby. A co w nich zobaczyłam? To bardzo oczywiste. Byli to chłopcy. Jednak nie Justin z Harry'm... Zobaczyłam strumień światła skierowany z latarki na wnętrze naszego pokoju. Latarką operował Troy. Obok niego stał Dirk z młotkiem i Jake z dziwną czarną torbą. Poczułam nieprzyjemne dreszcze. Nagle strumień światła padł centralnie na mnie...

Zobaczyli mnie. Ja jednak szybko zwiałam na górę i wskoczyłam w łóżko Megan.
-Meg, Meg! Oni tu są!
-Oni czyli kto?!
-Jake, Troy, Dirk,te cholerne palanty z rana!
-c-co... ?
-co teraz?! Oni mają młotek, i jakąś dziwną torbę....

Megan szybko zaczęła szukać telefonu. Słyszałam głośne pukanie na dole. Chcieli ponad wszystko wedrzeć się do naszego domu. Bałam się. Po chwili rozbłysnęło światło wyświetlacza Megan.
-zadzwonię do Harry'ego, może są gdzieś w okolicy...
-co?! Pojebało cię?! Chcesz go prosić o pomoc?!
-a mam inne wyjście?!

Spojrzałam na nią, po czym szybko rzuciłam:
-dzwoń.

Wybrała numer do YK, po czym dałyśmy na głośnik. Na początku przywitał nas sygnał jednak potem usłyszeliśmy głos Harry'ego.
-czemu księżniczka dzwoni o tej porze? - jego głos był spokojny i nieco rozbawiony
-Harry... - głos jej drżał, słyszałam to. - jesteś gdzieś w pobliżu naszego domu...?
-zaraz, co się dzieje ? - nagle jego ton głosy spoważniał. - Megan? Co się dzieje?
-jest z tobą Justin?
-jest, ale powiedz co się dzieje?!
-przyjdźcie tutaj... Dirk, Troy, Jake.... ja nie wiem po co oni tu przyszli...
-gdzie oni są? - tym razem odezwał się Justin
-na dole.... mają młotek, jeśli rozbiją szybę na tarasie wejdą bez problemu zwłaszcza że mnie widzieli....
-nie schodźcie z góry.

Połączenie zostało przerwane. Na tamtą chwilę nie wiedziałam czy robię słusznie powierzając swoje bezpieczeństwo w ręce kogoś o wiele groźniejszego od nich, ale z czasem zaczynałam też mieć wrażenie że przy nim jestem bardziej bezpieczna niż gdybym była tu sama. Nie wiem dlaczego. Nie rozumiem, jak ja w ogóle byłam w stanie w tak krótkim czasie zaakceptować mordercę?! Hm, może dlatego że zaczęłam go postrzegać, NIECO inaczej ?

*   *   *

Stukanie nie ustało. Musieli się rozdzielić. Słyszałam huk z różnych stron domu, gdy nagle usłyszałam dotkliwy dźwięk połamanego szkła. Przeszły mnie ciarki. Dobrze wiedziałam co się stało. Któryś z nich wybił szybę... moje serce na chwilę zamarło...

Rozdział 11.

*   *   *

-no Megan rusz dupsko z łóżka! Spóźnimy się! - warczała nad moim uchem Victoria. Wczoraj nad podziw wczas poszłam spać. Jedyne co zdążyłam zrobić, to wziąć prysznic. Nic więcej. No i się przebrać w piżamę.
-nie warcz na mnie, już wstaję... - powiedziałam przecierając nieco zaspane powieki.
-Megan...?- Vick usiadła naprzeciwko mnie patrząc na mnie z uśmiechem w kącikach ust.
-no co?
-pamiętasz co się działo wczoraj, prawda?
-a daj mi spokój.... - ponownie runęłam na łóżko dociskając poduszkę do głowy na co Victoria zareagowała śmiechem. - masakra... - jęknęłam przeciągle i odrzuciłam poduszkę - ja za chwilę oszaleję.
-czemu?
-Vick... ty wiesz że ja nie radzę sobie dobrze z chłopakami...
-aha, czyli że ja według ciebie sobie radzę ?! Wypraszam sobie... - zaśmiała się
-nie... chodzi mi o to że... no, oni tak nagle się pojawiają a ja ledwo co zdążyłam się ogarnąć po ostatnim związku... o ile to w ogóle kiedykolwiek był związek, chyba nawet, nie... ja nie wiem jak to jest z kimś być. Na dłużej. Nie potrafię. Jestem cienias we wszystkim co robię Vick. - położyła się obok patrząc razem ze mną na sufit.
-co chcesz w tej sytuacji zrobić?
-nic. Nie wiem co powinno się robić w takich sytuacjach. Nigdy w takim czymś nie byłam. Ja nawet nie oglądam komedii romantycznych... może w tedy bym wiedziała... ale problem w tym że wolę science-fiction. Ehhh... nie wiem, ja się w tym gubię.
-czy uważasz że powinnyśmy zacząć zachowywać się inaczej?
-co w twoim rozumowaniu znaczy ,,inaczej'' ?
-no nie wiem. Może powinnyśmy się inaczej ubierać, chodzić, mówić...
-popierdoliło cię ?! - aż podskoczyłam w miejscu. - dla jakiegoś zakapturzonego cwaniaka miałabym zmienić wizerunek ?! Chyba Cię pogięło. - znowu opadłam na poduszki. - nie mam zamiaru się zmieniać.
-no to, chcesz tkwić cały czas w jednym miejscu ?!
-,,w jednym miejscu'' czyli gdzie?
-chcesz cały czas być tak niedostępną?
-zacznij od siebie Vick, potem patrz na mnie. - zmieszałam ją trochę tymi słowami. Ale to prawda. Niech każdy w miarę możliwości patrzy sam siebie.
-a... idziemy dzisiaj do szkoły?
-idziemy.
-to... może wartałoby wstać?
-ta...

Zaraz za Victorią przewróciłam się na bok i usiadłam na brzegu łóżka. Moje stopy spotkały się z miękkim puchowym dywanem. Wstałam, wzięłam prysznic i zrobiłam ogólnie wszystko to co robi każda nastolatka, po czym zamówiłam nam Taksówkę.

*   *   *

-zakładam że zajęcia zaczną się gdzieś za... - spojrzałam na zegarek - jakieś 20 minut.
-eee... mamy mnóstwo czasu!
-no, ja nie wiem czemu ty tak warczałaś na mnie dzisiaj rano...
-przestań, źle ustawiłam godziny w telefonie...

Wysiadłyśmy pod uczelnią. Po drodze kupiłam dwa kubek kawy i poszłyśmy do szkoły. Wielkie szklane drzwi umożliwiły nam dostęp do szkolnego korytarza. Był absolutnie pusty. No, może nie całkiem. Na pewno ktoś już tu był. Pewnie gdzieś się ktoś kręci. Powoli, spacerem przemierzałyśmy jeden z korytarzy, gdy zza rogu niespodziewanie wysunęły się dwie postacie. Oczywiście były to postacie które wywoływały na mnie mieszane uczucia. Nieszczególnie dobrze czułam się z tym faktem. Spuściłam wzrok i wycelowałam w podłogę. Szłyśmy spokojnie dalej. Spojrzałam na okna. Pogoda była paskudna. Nagle usłyszałam głos Justina.

-mamy szczere nadzieje że nie macie nam za złe? - w jego głosie brzmiała nuta rozbawienia
-nie wiem co cię cieszy w fakcie że Meg musiała kłamać? - rzuciła ironicznie Victoria
-w cale nie musiała. Nikt jej do tego nie zmuszał. - powiedział sucho Harry
-czyżby? - założyłam ramiona - a czy myślisz że ja dobrze bym się czuła z faktem że przeze mnie siedzicie w pudle ?! Chyba sobie ze mnie żarty robisz.
-nie prosiłem cię o to, zrobiłaś to z własnej woli, więc nie wiem czemu pretensje kierujesz w naszą stronę?
-nie powiedziałam ani słowa pretensji.
-cóż, niestety to słychać w twoim głosie.

Przewróciłam ironicznie oczami i z lekką złością, pociągnęłam Victorię wymijając ich. Jednak po chwili ponownie usłyszałam ich dwa głosy, z czego pierwszy należał do lokatego:
-nie bądź taka niedostępna kochanie, i tak wiem że ci się podobam!
-jasne, wmawiaj to sobie, wmawiaj. - ciągle szłyśmy przed siebie
-gdyby tak nie było, żadna z was nie pozwoliłaby się wczoraj pocałować! - głos Justina i to co powiedział odbiło się we mnie głośnym echem.

Odwróciłam się a oni zareagowali śmiechem na nasze zachowanie i po prostu odwrócili się. No i poszli. Ja też odwróciłam się na pięcie i poszłam. Chciałam ponad wszystko udowodnić samej sobie że ten durny idiota z lokami na łbie, jest niczym i że nie zasługuje na to by zaśmiecać moje myśli. Nie wiem co krążyło w głowie Victorii ale czułam że ona czuje się tak samo. Choć to ja chyba mocniej to wszystko przezywałam. Sama nie wiem...

*   *   *

-Meg, miałyśmy iść na lekcje! - powiedziała Victoria do mojego ucha
-wiem, mamy jeszcze czas, chodź! - pociągnęłam ją po schodach w dół.

Zaczęłyśmy schodzić w miejsce gdzie zwykle nie wolno wchodzić uczniom. No chyba że tym uprzywilejowanym. Z resztą to miejsce po prostu już nie funkcjonowało, więc i tak nikt nie przestrzegał tego zakazu. Więc my także. Zeszłyśmy w podziemia gdzie niegdyś mieściła się stara szatnia. Od uczniów otrzymała ona nazwę ,,lochy'' ze względu na charakterystyczne kraty oddzielające szatnie. Wiele osób tu przychodziło. I byłyśmy doskonale świadome tego, że ta dwójka która się do nas przyczepiła również gdzieś tu jest. Wcześniej już ich tu widziałyśmy, ale wtedy oni nie byli dla nas kimś szczególnym. W tedy traktowaliśmy się jak powietrze. Tak jakby nas nie było.

Zeszłyśmy w dół i spacerem przemierzałyśmy oświetlone korytarze starej szatni. Lochy istotnie nieco przerażały choć jedyną rzeczą która mogłaby kogoś wystraszyć to paskudnie pomazane ściany. Wiedziałyśmy że oni gdzieś są. Ale to nie ich szukałyśmy. Naszym celem było takie jedno okienko. To okienko było naszym miejscem do rozmów. Kochałyśmy to miejsce.

Szłyśmy spokojnie, powoli i rozmawiałyśmy po cichu gdy nagle usłyszałam szelest butów. Odwróciłyśmy się.0 Nikogo nie było. Ponownie się obróciłyśmy i naszym oczom ukazały się dwie dobrze nam znane sylwetki. Jednak tym razem tych osób była trójka. W dodatku to nie był ani Justin ani Harry. Przed nami stał Dirk, mój były chłopak, Troy, były chłopak Victorii no i Jake. Widok tamtych dwóch jakoś nieszczególnie nas ucieszył. Nasze ,,związki'' zakończyły się jakieś 3 tygodnie temu, ale pamiętam że naszych rozstań nie można nazwać : rozstaniem w przyjaźni. Staliśmy się nieprzyjaciółmi chodź, jedno drugiemu nie wchodziło w drogę. No, chyba że teraz... czego oni chcą?

-a wy dwie co tu robicie ? - piskliwy głos Jake'a był niezwykle przenikliwy
-a czy to ważne? Spędzamy jakoś wolny czas, to chyba nie zbrodnia? - rzuciłam ironicznie
-wiesz, wydaje mi się że ostatnim razem za mało skróciłem ci język - spojrzałam z gniewem na Dirka który który również gniewnie na mnie patrzył.
-pieprz się. - chwyciłam Victorię za ramię i chciałam ich wyminąć kiedy niespodziewanie Dirk uderzył w moją klatkę piersiową, odrywając mnie od Victorii i jednocześnie spychając mnie na ścianę. Słyszałam jej pisk i równierz łomot, ciała spychanego na ścianę. Krzyczała, wiem tylko tyle.

Ból na mostku przeszył mnie całą, przez chwilę brakowało mi powietrza. Nie mogłam mówić. Czułam że brakuje mi tchu. Docisnął mnie do ściany swoimi wielkimi dłońmi. Przywarł do mnie i jeszcze mocniej przygniótł moją klatkę piersiową. Brakowało mi powietrza. Wysyczał mi z gniewem do ucha:

-jesteś podłą suką. Zapłacisz mi za to wszystko co musiałem przez ciebie znosić! - po czym moje słabe dziewczęce ciało zetknęło się z wielką, męską pięścią która wymierzyła mi cios w stronę zębów.  Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam oddychać, nie mogłam krzyczeć, nie mogłam uciec a on cały czas wznawiał ciosy. Krew polała się z mojej rozciętej wargi która boleśnie pulsowała. Kiedy tylko lekko się odsunął, ile miałam sił, z taką mocą odepchnęłam go od siebie. Miałam okazję złapać oddech ale na krótko. Jego wielka dłoń szarpnęła moje rozpuszczone włosy i cisnęła całym moim ciałem, które bezwładnie runęło na ziemię. Nie miałam siły się bronić. Brakowało mi tchu. Jego uderzenie w moją klatkę piersiową było tak silne że poczułam jak krew podchodzi mi do gardła. Bałam się. Victoria krzyczała, słyszałam płacz, a ja? Leżałam bezwładnie na boku, skulona bo już dwukrotnie kopnięto mnie w brzuch. Ten ból przeszywał całe moje ciało.

Czułam że jeśli on za chwilę nie przestanie dodawać mi ciosów w brzuch i klatkę piersiową, to zwymiotuję krwią. Było mi tak słabo, nie czułam nóg, a powietrze uciekało mi zaraz po zachłyśnięciu się nim. Nie widziałam Victorii. Słyszałam ją ale nie widziałam. Zapewne stała za mną. Jednak... po chwili usłyszałam coś, co z jednej strony budziło we mnie lekkie odrzucenie a z drugiej strony cieszyłam się że mogłam usłyszeć te kilka szorstkich słów... chłopcy, wiedziałam że gdzieś tu są...

-Dirk, zostaw ją! Ona nic Ci nie zrobiła! - zachrypnięty głos Harry'ego przyjemnie rozlał się w moich uszach. Jednak nie mogłam się nawet podnieść. Tak mocno bolało mnie ciało. Nie mogłam się ruszyć, a powietrze nabierałam szybciej jak po biegu na 1000 metrów.
-ta szmata jest mi winna 3 tygodnie moich cierpień! Ta podła dziwka, suka i nie wiem co jeszcze, zerwała ze mną dla jakiegoś pierdolonego typka! A ty Styles się w to nie wpierdalaj!

Usłyszałam mocno zapłakany głos Victorii. Oddalał się był coraz głuchszy.
-Justin! Justin! - ona płakała a ja nawet nie mogłam wstać i za nią pobiec! Jake stał przy Dirku.
-czego chcesz?! Ta kurwa nie jest twoja, więc spierdalaj stąd! - na udowodnienie jego słów ponownie kopnął mnie w brzuch. Boli...

Widziałam jak rzuca się na niego. Jake odbiegł. Nie wiem dlaczego. Został jedynie Harry, Dirk i ja... czułam się tak słabo... jednak widziałam jak oni okładają się nawzajem. Nie mogłam krzyczeć by przestali...

-mam przestać ? - zapytał zdyszany i nieco poszarpany Dirk - dobra, ale pamiętaj że to się na tobie odbije Styles! - szybko odbiegł. Po chwili minął mnie też Troy.
-Megan... - do moich oczu napłynęły łzy. Bałam się. Harry ostrożnie odchylił moje dłonie i lekko podniósł moją bluzkę, spojrzał na brzuch i skrzywił twarz. Pewnie było gorzej jak źle. Chciałam się podnieść na własnych siłach ale nic z tego... - Megan, leż, złap oddech.

Słuchałam jego komend i czułam jak moje policzki są trasą gorących łez. To potwornie bolało. Usłyszałam po chwili głos Victorii. Podbiegła do mnie.
-Meg, żyjesz ? Popatrz na mnie...

Na słabych, ale własnych siłach podniosłam się do pozycji siedzącej. Moja warga pulsowała. Poczułam ramię Victorii na swoich plecach i ciepłą dłoń Harry'ego delikatne przecierającego zakrwawioną wargę.
-chodź, trzeba cię stąd zabrać. - powiedział Harry podnosząc mnie za lewe ramię do góry.
-dam sobie rady... - powiedziałam chwytając się pod ramię Victorii. - dziękuję, wystarczająco zrobiłeś...
-daj sobie pomóc. - patrzył na mnie tym wzrokiem, tym... przeszywającym - Proszę. Pozwól sobie pomóc.

Pozwoliłam mu aby chwycił moje drugie ramię. Victoria przytuliła mnie i ucałowała w policzek. Chociaż przy niej mogłam czuć że jest ze mną ktoś bliski... Dziękuję.

-chłopcy... nie musieliście...
-to nie był przymus, tylko obowiązek - powiedział Justin nieco podtrzymując Victorię
-nie...
-tak. Gdybyśmy tego nie zrobili to po pierwsze złamalibyśmy pewne zasady a po drugie... - Justin się zaciął i spojrzał na Harry'ego który za niego dokończył
-a po drugie, czulibyśmy się winni, że wam nie pomogliśmy.

*   *   *

-Megan, coś ci przynieść? -zawołała Vick
-nie, przychodź. - obecnie leżałam sobie w łóżku. W domu. Chłopcy odstawili mnie do Taksówki. A Victoria poszła do nauczycielek. Teraz siedzę w domu.

Nagle dostałam SMS-a. Oczywiście najpierw musiałam znaleźć telefon. A treść była taka:

                                  ,,Mam nadzieję że czujesz się już lepiej niż dzisiaj rano? Odpisz.
                                                                                                              YK''

Z uśmiechem, i świadomością że ,,ktoś się tu o mnie martwi'', odpisałam:

                               ,,jest dobrze. A przynajmniej lepiej jak rano. Dzięki za troskę.
                                                                                                                    M''

                                             ,,to dobrze. Nie wychodź nigdzie z łóżka.
                                                                                               YK''

                                                            ,,martwisz się o mnie?
                                                                                    M''

                   ,,trochę. Nie chcę żebyś zrobiła jakąś głupotę. Szkoda mi twoich ładnych nóżek :)
                                                                                                                             YK''

A ten znowu o tych nogach... zaśmiałam się pod nosem. Chwilę potem przyszła Vick. Czułam się niezwykle miło ze świadomością że mi dziś rano pomógł. Nie sądziłam że kiedykolwiek będę mogła oczekiwać takiej reakcji z jego strony. Zaskoczył mnie.

piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 10.

-więc? - ponaglił mnie policjant - czy Ci dwaj są dla którejś z was zagrożeniem? - kątem oka szybko rzuciłam wzrokiem na Stylesa. Jego twarz była spuszczona w dół a wzrok prawdopodobnie utkwił na jego butach. Wzięłam szybki oddech i chcąc być w miarę szczera z samą sobą, powiedziałam:
-nie, oni nie są i nigdy nie byli dla nas zagrożeniem. - nie wiedziałam czy skłamałam czy nie, ale poczułam dziwną lekkość w duszy - a co do tego morderstwa, to nie mogę się wypowiadać bo nie byłam niczego świadkiem dlatego moja opinia jest w tym momencie byłaby zbyteczna.

Policjant na podstawie ostatniego zdania jakie wypowiedziałam, uświadomił sobie, że nie wyciągnie ze mnie już nic więcej. Skinął głową, powiedział ,,do widzenia'' i zaczął oddalać się w stronę auta z syreną na dachu. Zauważyłam że pozostali dwaj funkcjonariusze ponownie zamierzali wpakować tamtą dwójkę do samochodu. No... i w tedy poczułam w sobie wewnętrzny bunt, który nie powinien we mnie nigdy powstać. A czemu? Coś mi odjebało, i zaczęłam ich bronić. Nie wiem czemu. Po prostu nie chciałam żeby trafili do pudła tylko dlatego że ja wcześniej nie powiedziałam co sądzę o tym morderstwie. Postanowiłam to nadrobić:

-Ale, niech ich Pan puści wolno... przecież to nie oni zrobili prawda?
-a skąd Pani może to wiedzieć, skoro jak sama Pani twierdzi, nie było Pani na miejscu zbrodni w momencie zabójstwa?
-proszę Pana... bądźmy szczerzy. Czy na prawdę wierzy Pan, że dwójka młodych chłopaków którzy dopiero niedawno odkryli, co to jest masturbacja, byliby w stanie zabić człowieka? - funkcjonariusz patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem jakby nie wierzył samemu sobie, iż ktoś taki jak ja potrafi dać tak konkretny przykład. No, a co bynajmniej ja to tak odebrałam. A chłopcy? Patrzyli na mnie jak na idiotę... No, trochę pojechałam z tą masturbacją, no ale przynajmniej podałam jakiś w miarę normalny przykład. Choć jeśli chodzi o masturbowanie się, to nie wiem jak tak na prawdę było w ich przypadku? Hm, i niech tak lepiej zostanie... Ciekawe o czym oni myślą mając po 19 lat?

-w sumie ma Pani rację. - policjant z kwaśną miną spojrzał na dwóch chłopaków którym zaświeciły się oczy na myśl o tym że jest dla nich nadzieja na wyjście z tego sucho. - dobra, macie szczęście, że ta Pani -pokazał na mnie- umie logicznie tłumaczyć. W przeciwnym razie, już dawno skończylibyście na komisariacie.

Czułam się niezbyt wygodnie z faktem że obroniłam skórę dwójce zabójców winnych morderstwu, bez wcześniejszej konsultacji chociażby z Vickie. Nie wiem czy powinnam była, ale w każdym razie bądź, wolałam o tym nie myśleć. Uznałam że logiczne myślenie zostawię sobie na potem.

Samochód zostawił pod naszym domem dwójkę uszczęśliwionych nastolatków. Założyłam ramiona, i oparłam się o framugę zimnych, ciemnych, drewnianych drzwi. Zakaszlałam gardłowo na znak, że my oprócz nich też jesteśmy.

-nie macie mi nic do powiedzenia? - zapytałam podnosząc jedną brew do góry.
-a co chciałabyś usłyszeć z naszej strony Panno Lottie? - nie cierpię jak ktoś mi mówi po nazwisku...
-mam imię które brzmi Megan, i byłabym wdzięczna gdybyś nie nadużywał mojego nazwiska. - rzuciłam surowo w stronę Justina który wcześniej mnie zadrażnił.
-tak więc, Megan, czego oczekujesz z naszej strony? - zapytał Styles który podszedł do moich drzwi stojąc tuż przed schodkami prowadzonymi na podest przy drzwiach. Justin powoli przyczłapał w to samo miejsce.
-oczekuję czegoś, co pospolicie nazywa się: podziękowaniem za uratowaniem dupska.
-mam dziękować za to że się nade mną ulitowałaś?
-a co wolisz? Czekać na moją litość, czy czekać na wyrok w sądzie za to morderstwo i znając wasze wybryki, jeszcze wiele innych? - Zmarszczył brwi wykrzywiając usta w złośliwy uśmiech
-wybacz kochanie, nie będę dziękował. Nie za coś w czym poradziłbym sobie sam.
-o, doprawdy? A co zrobisz, ,,kochanie'' jeśli pójdę na komisariat i odwołam to co powiedziałam? Wtedy kilkoma słowami wsadzę cię za kratki. Nie sądzisz że wypadałoby wziąć to pod uwagę?
-nie zrobiłabyś tego.
-skąd ta pewność?
-jesteś na to za słaba. Nie zrobiłabyś tego marnemu człowieczkowi a co dopiero mnie.
-skąd to możesz wiedzieć? Nawet mnie nie znasz. Nie wiesz co bym zrobiła.
-wiesz skarbie - wyszedł po schodach stojąc tuż nad moją twarzą. Widziałam jak Vick przykłada dłoń do mojej klatki piersiowej i do jego, odpychając nas i usiłując zwiększyć dystans między nami. Justin natychmiastowo zareagował odciągając ją za biodra w tył. Rzuciła mu się z rękami do twarzy, jednak on z uśmiechem i łatwością poradził sobie z jej oporem przyciskając do ściany. A ja? Ciągle stałam naprzeciwko Harry'ego. Światło z lampy nad nami oświetlało jego twarz i kilka loczków które wychodziło spod kaptura. Po chwili dotknął dwoma palcami mojego podbródka podnosząc go jeszcze wyżej i zaczął szeptać do ucha - nie zrobiłabyś tego nikomu a już na pewno nie mnie. Jestem dla ciebie kimś kto namieszał ci w życiu. Nie umiesz się pogodzić z faktem że ci się cholernie podobam. Wiem skarbie że podobam ci się i to cały. Niezależnie od tego jak bardzo paskudny miałbym charakter, to dla ciebie byłbym ideałem. Dobrze to wiem kochanie. Widziałem twoje pożądanie w twoim wzroku dzisiaj w klubie. Wiem że podobało ci się. Fajne mam ciało, prawda? - moja skóra obsypała się krostkami. Czułam dreszcze. To co do mnie mówił przeszywały mnie całą.
-nie podobasz mi się. Nigdy mi się nie podobałeś. Jesteś podły, wredny, dokuczasz mi, i mam cię dosyć. A ratowałam ci dupę, bo uznałam że szkoda by było iść do klubu i nie zobaczyć takiej męskiej dziwki jak ty która tańczy na rórze. Uwierz mi, gdyby nie to, już dawno bym powiedziała że to ty go zabiłeś. Dobrze wiem że to twoja sprawka. Nigdy, mi się nie podobałeś. I mogę cię zapewnić że takiego brzydala z kapturem na łbie jak ty, nigdy bym nie chciała.

Nagle poczułam mocne dociśnięcie do ściany. Czułam ponownie ten ból na ramionach i plecach. Wyjęczałam z zamkniętymi oczami licząc że chodź trochę poluzuje uścisk:
-Harry, boli, nie tak mocno...
Nieco poluzował. Otwarłam oczy. Słyszałam tłumiony krzyk Victorii którą po chwili coś uciszyło. Chciałam się odwrócić, zobaczyć, ale nie! Harry mocno przesunął jego wielką dłonią moją twarz. Patrzyłam centralnie na niego. W te wielkie zielone oczy. Miał lekki uśmiech w kącikach ust. Widziałam że się do mnie wciąż przybliża. Więc zamknęłam oczy. Czułam jak jego uścisk się luzuje. Jego dłoń dotknęła mojego policzka, a już po chwili, moje usta zetknęły się z gorącą nawierzchnią warg Harry'ego. Były ciepłe i lekko wilgotne. Ale ja? Byłym jak sparaliżowana. Nie chciałam mu oddać tego pocałunku, mimo iż czułam go na całym ciele. Jego wargi były tak delikatne...

Odsunęłam nieco twarz. Jego otwarte oczy błyszczały, a mnie, przerażało to, że właśnie moje wargi zetknęły się z wargami kogoś, kto kryje w sobie tyle nienawiści... czułam obrzydzenie i niezwykłą przyjemność jednocześnie.
-nie odepchnęłaś mnie? - nie byłam w stanie nic mówić... zatkało mnie... - hm, czyli jednak ci się podobam.

Nie zdążyłam zaprotestować, bo położył mi kciuk na ustach zamykając lekko rozchylone wargi usiłujące wypowiedzieć słowa. Nachylił się do mnie:
-dobranoc piękna, mam nadzieję że zapamiętasz ten pocałunek. Chciałbym żeby było ich o wiele więcej...

Oddalił się, z uśmiechem patrząc na mnie. A ja? Dalej stałam jak porażona. Victoria stała metr dalej. Obok. Patrzyłam jak dwójka szczęśliwych [nie wiadomo czemu] chłopaków oddala się. Patrzyłam na nich gdy nagle Harry niespodziewanie odwrócił się i krzyknął:
-dziękuję kochanie, za uratowanie dupy!

Znowu mnie zamurowało. Uniosłam nieco brwi w górę. On odwrócił się i już chwilę potem zniknęli we mgle. Stałam jak głupia i patrzyłam w ciemność.
-on na serio mnie pocałował czy ja miałam halucynacje?
-nie Megan, to nie były halucynacje, uwierz mi.
-hm, rozumiem że ty też poczułaś ciepło na ustach?
-tak.
-boże! - walnęłam się w czoło - jak ten idiota, może mi wmawiać, że on mi się podoba?!
-ehh... -zrezygnowana Vickie odwróciła się i poszła do domu. Ja stałam sama, jak głupia i zaczęłam gadać sama do siebie.
-a... a może on na serio mi się podoba?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 9.

Stałam nieco podtrzymywana przez Victorię, która starała się nie dopuścić do tego żebym się przewróciła. Cóż, nogi chwiały mi się nieco, a na plecach poczułam piekące otarcie. Stałam z oczami wlepionymi w dwie oddalające się postacie. Szczerze mówiąc nie rozumiałam go ani trochę. Wedle mnie, był kimś, kto ukrywa prawdę o sobie przed samym sobą. Jakoś nie chce mi się wierzyć żeby oni z własnej woli zachowywali się tak a nie inaczej. Na pewno jest na tym świecie coś co sprawiło że oni się tacy stali. A to że widziałam go jako striptizera kilka minut temu, niezbyt mi przeszkadza w poskładanie wszystkiego w jedną całość. Nie wiem co on tam robił, albo prędzej, co oni tam robili, ale niezbyt mnie to obchodzi. Denerwuje mnie fakt że on nadal myśli że ja jestem taka głupia i się nie domyślam że on ukrywa swoją drugą twarz. Oni na siłę chcą być w naszych oczach bestiami których należy się bać. No i jak na razie im się to udaje...

Przerażają mnie niektóre ich gesty, miękną mi kolana kiedy on patrzy mi prosto w oczy i nie umiem kontrolować swojego ciała. Chciałabym się zbuntować i odepchnąć go ale czuję że jestem jak z waty i pozwalam sobą manipulować. Zupełnie nie wiem czemu? Irytujący jest fakt że oni nie chcą dać światu poznać się z tej lepszej strony. Zawsze trzeba pokazać swoje ego...

-chodź, wracamy, w domu zajmiemy się czymś bardziej przydatniejszym - powiedziała Vick ciągnąc mnie w przód
-na przykład czym?
-nie wiem. Mam ochotę na pizzę. Dużą, tłustą, pełną kalorii, pizzę.
-mhm. Całkiem ciekawy sposób na zakończenie spierdolonego dnia. Przynajmniej to będzie jakieś pozytywne...

*   *   *

-co chcesz, Colę czy soku?! - zawołała Vickie z głębi kuchni.
-a, weź oba, przydadzą się!

Tym razem, zasunęłyśmy dosłownie wszystkie okna. Heh, już nikt nie jest w stanie nas podglądać. Chyba...

-o boże... - jęknęła Vick ciężko opadając tyłkiem na kudłaty dywan - idziemy jutro do szkoły?
-musimy iść. Zresztą i tak nie mamy nic innego, ciekawszego do roboty.
-sugerujesz że siedzenie na wykładach jest ciekawsze od zamulania w domu pod ciepłą kołderką?
-nie, ale mimo wszystko wolę już wyjść z domu. Przynajmniej mogę potem swobodnie pochodzić po sklepach i nikt mnie nie oskarży o wagarowanie.
-no niby tak... ale z pewnej perspektywy patrząc to ma też swoje minusy, zauważyłaś?
-mianowicie? - zapytałam biorąc ostatniego kęsa z trójkąta pizzy.
-no chociażby nudne wykłady albo obecność tych...
-przestań! - zamknęłam oczy kładąc głowę na kanapie - mam już dość słuchania, mówienia i myślenia o tamtych dwóch! Mam dość, za dużo ich jak na jeden dzień.
-okay.

Siedziałyśmy na kanapie. Skończyłam właśnie jeść ostatni kawałek który należał do mnie. Po chwili poczułam wibracje telefonu. Wyjęłam go z kieszeni, i od razu odepchnęła mnie zapisana nazwa YK. Muszę ją zmienić na jakąś inną, ona działa mi na nerwy... Odblokowałam telefon i otwarłam wiadomość jaką szanowny Pan Styles raczył mi wysłać. Szczerze mówiąc spodziewałam się jakiegoś kąsliwego tekstu na ''Dobranoc'', jednak okazało się że było tam zupełnie co innego...

,,Wykasuj wszystkie SMS-y z telefonu jakie do ciebie pisałem. Victoria też niech usunie jeśli coś ma. Szybko.
                                                                                                             YK''

Popatrzyłam z lekkim niedowierzaniem na ekran i pokazałam SMS-a Victorii. Obie nieco zdziwione patrzyłyśmy na niego jeszcze z dobre 15 sekund,a po chwili obie ścisnęłyśmy w dłoniach swoje telefony sprawdzając w pamięci czy mamy w archiwum jakieś wiadomości od ,,YK''. Ja miałam tego dość sporo. Ale zabrałam się za kasowanie. Choć, nie do końca byłam świadoma, po co tak właściwie?

*   *   *

Właśnie sprzątałyśmy po posiłku którego spożłyśmy na drewnianej podstawce, na kudłatym dywanie. Znosiłyśmy to wszystko do kuchni kiedy mimo zasuniętych rolet, zobaczyłam że niedaleko naszego domu miga niebiesko-czerwone światełko. Słyszałam też specyficzny odgłos... policja? U nas? Po co?

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Pospiesznie wytarłam ręce i wraz z Victorią poszłam otworzyć drzwi. W progu zobaczyłam funkcjonariusza policji z notesem w dłoni. Patrzył na nas podejrzliwym wzrokiem.

-Dobry wieczór.
-Dobry wieczór, co się stało? - zapytałam nieco zdziwiona obecnością radiowozu pod naszym domem.
-przyjechaliśmy do Pań w pewnej sprawie. Dzisiaj rano, mniej więcej o godzinie 9 rano, niedaleko mostu znaleźliśmy zwłoki młodego człowieka. - pokazał mi zdjęcie tego chłopaka którego znalazłyśmy martwego dzisiaj rano, zamarłam. Był tylko ułożony w zupełnie innej pozycji niż znalazłyśmy go dzisiaj rano... - Na jego ciele znaleźliśmy pewne odciski palców należące do jednej z Pań. Baza danych potwierdziła że ową osobą jest Pani Megan Lottie. Chciałem zapytać jakie jest Pani powiązanie z tą sprawą?

Nagle poczułam ścisk w żołądku. Przypomniałam sobie docisnęłam palce do jego szyi żeby sprawdzić czy żyje.

-no, dzisiaj rano ja i Victoria chodziłyśmy sobie wzdłuż rzeki, no wie Pan taki spacer. No i weszłyśmy w alejkę. Chodziłyśmy spokojnie, i nagle po prostu zobaczyłam że niedaleko drzewa leżał sobie chłopak na trawie. No na brzuchu, leżał na prawym policzku. No to pomyślałam że jest pijany i że upił się w trupa, no tylko przyłożyłam mu dwa palce do szyi żeby sprawdzić mu puls. Tylko że miałam zmarznięte dłonie i w tedy wydawało mi się że wszystko było z nim okay, no i zostawiłyśmy go i poszłyśmy dalej. Bo niedaleko niego leżał też jakiś zachlany gościu z butelką w ręce co spał też na trawie. Ja... ja nie wiedziałam że on nie żyje... - żeby ratować swój własny tyłek zaczęłam kłamać jak z nut... ta historia była wyssana z palca, ale wykorzystałam fakt że policjant pokazał mi zdjęcie na którym ten chłopak leżał na brzuchu i na prawym policzku. Nie chciałam kłamać ale nie chciałam też jechać na komisariat...

-ah, to tak było. Rozumiem Panią. - o boże, ten koleś to kupił... - w takim razie, proszę mi wybaczyć że niesłusznie o coś Panią podejrzewałem, jednak zanim odejdę mam do Pań pewne pytanie.
-tak, proszę pytać? - powiedziała za mnie Victoria bo chyba wyczuła że po moim ,,przemówieniu'' język mi się w gardle zaplątał.
-czy Panie były wcześniej nękane przez kogoś?
-w jakim sensie nękane?
-czy wypisywał do Pań jakiś numer od podpisie ,,YK'' ? - o kurwa... to już wiem czemu Harry kazał mi te SMS-y kasować...
-nie, nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek coś takiego widziała, a dlaczego Pan o to pyta? - boże, jakim ja jestem kłamcą...
-bo to jest skrót który którego używają członkowie miejskiego gangu którego usiłujemy złapać o kilku lat ale ciągle nam oni wymykają się i nie udaje nam się ich zdemaskować. Jednak, mamy dwóch podejrzanych i byłbym wdzięczny gdyby Panie mi powiedziały czy moi dwaj podejrzani byli w jakikolwiek stopniu powiązane z Paniami lub z ową zbrodnią. Chcę wiedzieć czy oni mieli z wami kontakt, czy pisali do was SMS-y, czy Panie czuły się w ich towarzystwie zagrożone. Chcę wiedzieć wszystko. Byłbym wdzięczne gdyby Panie były ze mną szczere.

Zobaczyłam jak przy drzwiach radiowozu jacyś dwaj policjanci otwierają drzwi, a już chwilę potem zobaczyłam Harry'ego w nadgarstkach skutych kajdankami i Justina w takim samym położeniu. Ich ciała były niemal pod całkowitą kontrolą Policjantów. Ich ruchy, wszystko co robili było kontrolowane. Stali nieruchomo wpatrzeni w nas jak w obrazek a ja czułam ścisk w żołądku... bronić ich czy wydać... ?

-czy oni są dla Pań zagrożeniem?

Spojrzałam na nich, starałam się najbardziej jak tylko się da, być naturalną w zachowaniu. Harry patrzył na mnie tymi swoimi dużymi oczami, Justin rzucał wzrokiem, raz na policjanta, raz na Victorię. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jeśli ich wydam, to trafią do więzienia, no... a tego nie chcę. Ale jeśli powiem że są niewinni, to przy następnym razie to ja mogę mieć przez to kłopoty... Nie chcę żeby przeze mnie trafili z zakutymi rękami na komisariat ale też nie chcę nadstawiać za nich karku. Boże, co za paskudna sytuacja...

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 8.

-irytujące. - powiedziałam zapatrzona w ekran swojego telefonu. Już drugi raz czytałam naszą ,,konwersację'' i cały czas czułam że nie umiem jednoznacznie określić swoich myśli. Nie wiem czy byłam zła, wściekła, rozczarowana, albo czy ciągle byłam przerażona tym co stało się dzisiaj rano. Wiem jedynie tyle, że zaczynałam traktować tą sprawę bardziej realistycznie niż dotychczas.
Czułam, że gdzieś na dnie mojego rozsądku, jest szczypta logicznego i realistycznego myślenia. Jak dotąd nigdy nie była mi ona potrzebna, ale teraz zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli przez cały czas będę tylko strachliwą panienką z domku przy jeziorze, to za parę dni nie będę w stanie nigdzie wyjść z domu bo moje przeraźliwe myśli zapanują nad resztą mojego ciała i nie poradzę sobie. Z samą sobą. Dlatego poczułam w duszy lekki bunt przeciwko samej sobie.Bo przecież co ja zrobię z samą sobą za te kilka dni? Nic. Co było do tej pory? Harry w moich oczach jest mordercą, przemytnikiem narkotyków, kimś kto nie waha się przed niczym. Nawet nie wiem czy on jest w pełni świadomy tego, co robi z sobą i swoim życiem.
A nawet gdyby wiedział, to ja nie mam prawa bać się jego zamiarów i tego kim jest. Sam wybrał taką drogę. A ja, jak do tej pory zachowywałam się najbardziej niepoprawnie jak tylko się da... nie wiem czemu na siłę robiłam z siebie bojaźliwą panienkę. Hm... może dlatego że nie mam dobrego doświadczenia w relacjach z chłopcami. Nie miałam z nimi nigdy głębszego doświadczenia. Może dlatego. Owszem, Harry mnie przeraża, bo... no cóż, dla niego jestem tylko słabą dziewczyną. Ale z drugiej strony nie powinnam bać się kogoś kto pisze do mnie w tak luzacki sposób... przecież nie grozi mi ani nic... więc chyba nie powinnam robić z siebie na siłę strachliwej dziewczynki. Nie mam 5-ciu lat.

-nad czym tak intensywnie myślisz? - Przerwała mi Victoria popijając herbatę.
-wiesz, mam wrażenie że zaczynam logicznie myśleć.
-ty i logiczne myślenie? Nie, wydaje ci się. - zaśmiała się
-uwierz mi, nie wydaje mi się.
-skoro tak, to pochwal mi się logicznymi przemyśleniami. - przewróciła  żartobliwie oczami
-pomyśl, dlaczego my cały czas chcemy na siłę unikać ich kontaktów?
-bo są straszni? Ci kolesie mnie przerażają...
-to prawda, ale jak do tej pory nie przyszło nam chyba do głowy fakt, że oni nie mogą być dla nas zagrożeniem skoro piszą nam SMS-y w tak luzacki sposób. Zauważyłaś to? - zamyśliła się na chwilę wracając po kilku sekundach wzrokiem na mnie
-no... nie przyszło mi to do głowy - podrapała się w czubek głowy - no ale przecież dzisiaj zabili człowieka...
-ale czy ta zbrodnia w jakimkolwiek stopniu powiązana z nami? Przecież to nie przez nas on teraz nie żyje.
-ale mimo wszystko zabili go. I to mnie od nich odpycha.
-mnie też, ale jeśli będziemy się tak rozczulać nad każdą ich kolejną zbrodnią to dostaniemy szału!
-nad każdą kolejną zbrodnią? - Victorii rozszerzyły się oczy pod wpływem mojego ostatniego zdania
-no, tak? Powiedziałam coś nie tak?
-KAŻDĄ, KOLEJNĄ?
-no.
-będzie ich więcej?
-przecież Harry pisał że mam się przyzwyczaić bo to nie był pierwszy i ostatni trup jakiego widziałam...

Patrzyłyśmy na siebie nieco zdziwione tym, jak wysoki poziom inteligencji się u nas przejawia w momentach gdy trzeba logicznie pomyśleć. Ale nasze przemyślenia po sklejeniu w jedną całość składały się w niespójną całość. Brakowało nam sporo części układanki.

-Megan, nie dam rady, muszę jakoś odreagować... - powiedziała Vickie łapiąc się za głowę i opadając na poduszki.
-czy mała impreza poprawi ci humor? - zapytałam z lekkim uśmiechem starając się rozładować w niej stres
-wszystko mi jedno, bylebym nie musiał myśleć o tym wszystkim...
-no to zbieraj się, o 19.00 zaczyna się impreza w tym klubie gdzie byłyśmy ostatnio. Ponoć będzie pokaz striptizerów. Czujesz? Męskie dupy na rurze?
-w co ja się ubiorę... ? - zaśmiała Vickie ciągle leżąc na kanapie - muszę dobrze wyglądać....

*   *   *

Po dość długim dobieraniu ciuchów i myśleniu nad fryzurą uznałyśmy jednoznacznie iż obie nie spinamy włosów tylko idziemy w rozpuszczonych. Nie chciałyśmy ubierać sukienek, bo wiatr mógłby wiać po nogach i byłoby zimno. Dlatego Victoria wybrała sobie ten zestaw:


A ja uznałam, że podkreślę czernią moją ciemną karnację, i wybrałam ten zestaw:

Jestem wyższa od Victorii dlatego tak dobrałyśmy buty by zrównoważyć nasz wzrost. 

*   *   *

Taksówkarz był na tyle szczodry iż podwiózł nas dokładnie pod sam klub. Ogółem spóźniłyśmy się godzinę, bo wiadomo, zanim dziewczyna się wyrobi to trochę mija. Było już nieco ciemno. Szarość wieczora ogarnęła świat. Połączone w zgięciu łokcia, z uśmiechem wkroczyłyśmy do klubu. Był już niemal zapełniony młodymi ludźmi którzy bawili się na parkiecie. Również miejsca siedzące były praktycznie wszędzie pozajmowane. Podeszłyśmy do blatu zamawiając dwa drinki. 

Chwyciłam swoje szkło i zaczęłam wzrokiem szukać miejsca gdzie dało się usiąść i spokojnie popatrzeć na wirujący tłum. Znalazłam je już po chwili. Pociągnęłam Victorię i zajęłyśmy dwa miejsca. W głośnikach usłyszałam głos DJ-a, zapowiadającego to, co miało się za chwilę stać.

-Panie i Panowie!!! Dziewczyny i chłopaki!!!Gorące brawa! Przed wami, tak jak obiecaliśmy! Specjalnie dla was, zatańczy grupa najwspanialszych męskich striptizerów w mieście! A dla Panów, pokaz zaprezentują najznakomitsze tancerki w mieście, powitajcie ich!!!

Zaczęłam bić brawo, gwizdać w dwa palce. Zgasły światła a już po chwili tuż przed nami, przy dwóch rurach stało dwóch młodych mężczyzn w maskach. Którzy tańczyli niemal przed naszymi nosami. Zaczęłam sie im uważnie przyglądać. Ich ruchy były płynne. A ciało doskonale wyrzeźbione. Tors wspaniale odznaczał się na tle ich karnacji. Umięśnione ramiona, plecy, nogi, brzuch i ... kurde, włosy.

-Megan, widzisz jego włosy? - zapytała Victoria szturchając mnie
-którego?
-no, tych obu.

Dokładniej się przyjrzałam. Zaczynałam w tych dwóch mężczyznach widzieć pewne podobieństwo. Ich włosy, kolor sposób uczesania i układania się do znudzenia przypominał mi ... no, Justina z Harry'm. Zupełnie nie wiem dlaczego. Może to przez to że za dużo o nich dzisiaj myślałam.

*   *   *

-oni się zachowują jak męskie dziwki - zaśmiała się Victoria widząc jak ich ciała pokrywają się kroplami potu, i jak został zaprojektowany ich taniec. Ich niemal nagie ciała zakrywały jedynie czarne bokserki, a na ich szyjach była zapięta czarna opaska.

Po chwili światła zgasły, by móc zaświecić się ponownie widziałam dwóch doskonale umięśnionych mężczyzn stojących na małym podeście jakieś 8 metrów przed nami. Usłyszałam głos DJ-a.

-Gratulacje!!! Szanowni państwo, najlepsza ekipa w mieście!!! Dowiedzmy się kim są nasi dzisiejsi goście!

Wszyscy po kolei zaczęli zdejmować z twarzy maski. Z podziwem patrzyłam jak kolejne osoby odsłaniały swoje prawdziwe twarze. Fascynowało mnie to. W końcu mój wzrok zatrzymał się na dwóch striptizerach stojących przed nami. Zauważyłam w ich ruchach niepewność. Tak jakby czuli skrępowanie z ukazaniem światu tego kim są i jak wyglądają ich twarze.

W końcu ich dłonie powędrowały w stronę twarzy, powoli zdejmując z oczu maskę zakrywającą twarz. I wtedy do mnie dotarło na kogo patrzyłam przez ostatnie 15 minut...

Przede mną, jakieś 8 metrów, na podeście, widziałam dwa niemal nagie, rozpalone, spocone ciała NIE młodych mężczyzn, a dwóch chłopaków. Tymi dwoma wspaniałymi striptizerami których podziwiałam przez ostatni czas byli Harry i Justin...

-że kurwa, co.. ? - wymamrotała Victoria patrząc na mnie z niedowierzaniem w oczach

Patrzyłam na dwa męskie ciała, które tak wspaniale tańczyły na podeście, na rurze, miały tak niesamowicie płynne ruchy. Ale fakt, że ten taniec wykonywali ci dwaj... mnie sparaliżował. Patrzyłam na ich twarze. Mieli czerwone policzki pod oczami. Byłam zawiedziona i zarazem zdziwiona. W tedy, sama nie wiedział na kogo patrzyłam? Czy na wspaniale umięśnionych striptizerów, czy na groźnych przestępców? Wiedziałam jedynie tyle że nas zauważyli i chcieli uniknąć naszego spojrzenia. Więc teraz pytam : wiedzieli że tam przyjdziemy i specjalnie chcieli tańczyć, czy ich zaskoczyłyśmy?

Światło zgasło, a po chwili rozbłysnęło na nowo i usłyszałam nowe bity z głośników.

-wychodzę, miałam się odprężyć a nie dorabiać sobie myśli do analizowania! - krzyknęła oburzona Victoria zostawiając drinka na stole i ciągnąc mnie w stronę wyjścia.

*   *   *

Szłyśmy znowu na nogach. Ledwo co wyszłyśmy z klubu.
-zachowywał się jak męska dziwka! - powiedziała oburzona Victoria - Justin jest striptizerem, mordercą, narkomanem, czy kurwa kim?!
-Victoria, ciszej .-poskromiłam jej zapał do głośnej rozmowy - nie wiem. Nie spodziewałam się że go tutaj zobaczę. Bosz... mnie się w głowie nie mieści że widziałam jak Harry tańczy na rurze! W samych bokserkach!

Nie wiedziałam co o tym myśleć... On udaje kogoś kim nie jest, czy co on kurde z sobą robi?!

-ale... ciało miał fajne. - powiedziała cicho Victoria uśmiechając się kątem ust

*   *   *

Szłyśmy ciemną ulicą, kiedy niespodziewanie zza kamienic wysunęły się wie postacie. Które zaczęły wpierw zmierzać w naszą stronę. Nie zwracałam uwagi na to, kto to był dopóki z czystej ciekawości nie podniosłam wzroku.

-co tu robicie? - usłyszałam szorstki, oschły, zachrypnięty głos który byłam w stanie rozpoznać absolutnie wszędzie. To był Harry. W słabym świetle oddalonej lampy zobaczyłam rozczarowanie i rumieniec na jego twarzy.
-a co mamy robić? Wracamy do domu, to chyba oczywiste. - rzuciłam usiłując ich wyminąć, ale oni zaszli nam drogę.
-po co przyszłyście do klubu? - zapytał Justin zakładając ramiona na wysokości piersi
-to jakiś żart, ty chyba sobie ze mnie teraz żartujesz ? - odrzuciła Victoria
-czemu?
-mam ci zdawać raporty z tego gdzie idę i po co? Chyba śnisz.
-po co tam przyszłyście? - powtórzył mocniejszym tonem
-a po co ci to wiedzieć? Nie wystarcza ci fakt że śledzisz każdy mój ruch i nawet w domu nie mogę mieć swobody?
-nie wystarcza mi to.
-no to musisz zadowolić się tym że kręcisz dupą na pokaz. Bo z mojej strony nie licz na cokolwiek.
-nie przeginaj laleczko, nie wiesz czemu to robię.
-weź się koleś odwal, będę mówić co chcę a ty mi w tym nie przeszkodzisz!

Justin niespodziewanie oderwał Vickie ode mnie i przycisnął jej ciało za ramiona do ściany.

-Puść ją!!! - rzuciłam się na niego, jednak nic to nie dało. Harry swoim mocnym uściskiem odepchnął mnie od niego również dociskając do ściany. Czułam siarczysty ból na ramionach, Jego duże dłonie zacisnęły się wokół moich ramion. Jego ciało dociskało mnie do ściany. Czułam jak boleśnie wbija mi się nierówny kant ściany w plecy. Jego dłonie zaciskały się coraz mocniej gdy tylko próbowałam wyrwać się z jego uścisku. Ciągle dociskał mnie do ściany, co powodowały siarczysty ból w moim kręgosłupie, na skórze. Czułam bolesne otarcie. W moich ramionach zaczynała nie dochodzić krew. Harry cały czas mocno mnie dociskał do ściany. W końcu zniżył twarz do mojego ucha. Zaczynało brakować mi tchu.
-trzymaj języczek za zębami. Nie masz pojęcia kim jestem, co potrafię, dlaczego to robię i jaki mam cel. Ty jesteś tylko słabą częścią tego co muszę zrobić. Nie grasz tu ważnej roli, ale od paru dni stoisz mi ślicznotko na drodze. - docisnął mnie jeszcze mocniej do ściany 
-Harry, boli! - lekko poluzował i znów się nachylił
 - uważaj na to gdzie chodzisz i co mówisz, albo skończy się to dla ciebie źle. A uwierz mi, nie chcę bić kobiet.
Zacisnęłam zęby i mimo iż wiedziałam że może mi zrobić krzywdę wysyczałam mu prosto w twarz przez zęby:
-jesteś tylko słabym chłopakiem który ukrywa się pod kapturem i chce żeby wszyscy o nim myśleli że jest nie bezpieczny. Czemu grasz kogoś kim nie jesteś?
Spojrzał nam mnie spod tych jego wystających loków. Patrzył na mnie z niedowierzaniem a serce w mojej piersi zamarło. W końcu odwrócił twarz i gwałtownie mnie puścił. Moje kolana były tak miękkie że upadłam na zimną posadzkę. Patrzyłam jak chwyta Justina za ramię i odciąga od Victorii. Moja głowa, to było jedne wielkie pole bitwy...

-Megan, nic Ci nie jest?! - usłyszałam Vickie i poczułam jak mnie podnosi do góry.
-nie. Nic. - patrzyłam jak obaj odchodzą. Patrzyłam na nich i nie mogłam zrozumieć bardzo ważnej rzeczy. - Vickie?
-co?
-nie rozumiem... dlaczego oni udają kogoś kim tak na prawdę nie są.... ?

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 7.

Podeszłam bliżej. Złożyłam dwa palce i przycisnęłam do jego szyi tuż pod szczęką. Nie czułam impulsu. Krew rozlana po jego bluzie wydawała się być jeszcze świeża. Jego ciało jeszcze nie utraciło ciepła. Ktoś odebrał mu życie całkiem niedawno. Spojrzałam na swoje palce. Przeraziło mnie to, że dotknęłam zwłok ale musiałam sprawdzić czy on żyje. Kto to był, nie wiem. Mój umysł był przerażony. Nie wiedziałam co zrobić. Owy chłopak zginął od ciosu nożem w klatkę piersiową. Ale... na jego twarzy zauważyłam krew.
Wstałam i obeszłam nieruchome ciało chłopaka. Spojrzałam na jego twarz, pozbawioną życia i łzy napłynęły mi do oczu. Ręce opadły bezsilnie i wisiały wzdłuż tułowia które zamarło. Odsunęłam się o krok w tył. Victoria stanęła tuż obok mnie, a gdy zobaczyła jego twarz zaczęła mnie ciągnąć w bok. Oddaliła mnie od tego chłopaka. Boże, moje oczy... były przepełnione krwią. Czułam jak słone łzy chcą na siłę się wydostać. Czułam potworny ból we własnej głowie. Jego twarz, jego piękna martwa twarz. Twarz chłopaka, jego policzek, ta krew, rysunek... Te przeklęte dwie litery. Widzę je. Cały czas. Idę mocno ciągnięta w przód. Czuję uścisk Victorii na ramieniu i widzę w głowie te dwie przeklęte litery. Victoria chciałaby uciec, ale nie może. Wie że jeśli mnie puści, to stanę w miejscu i będę stać. Ona chce się szybko oddalić, ja się boję... Kurwa, jak tak można?! Za co?! Ten skrót, mój telefon, SMS-y, wczorajszy wieczór, pierdolone : YK !

Te dwie litery, moje SMS-y, przecież to byli oni, może tylko jeden z nich, a może ktoś zupełnie inny, nie, to nie jest możliwe, nie, ja tego nie widziałam, ja nie chcę tego widzieć! Proszę, moje myśli, to boli! Błagam dość...

-Megan, ten... ten skrót... - wymamrotała drżącymi wargami Victoria trzymając mnie mocno za ramię. Czułam że kolana stają się watą i że za chwilę mogę się przewrócić.
-YK, YK, boże święty, wytłumacz mi moje własne myśli, ja się gubię... - oddaliła mnie wystarczająco daleko od tamtego miejsca. Chyba. Tak mi się zdawało. Chwyciła mnie za rękę.
-Megan, pamiętaj, że choćby nie wiem co, nas tam nie było.
-Vick, on nie żył... ja... mam wyrzuty sumienia, musimy tam wrócić, zadzwonić na policję!
-pogięło cię?! Powiedzą że to my go zabiłyśmy! W dodatku masz jego krew na palcach. Oni będą nas podejrzewać! - spojrzałam na swoje palce, były nieco umazane krwią. Jego krwią...
-boje się... nie wiem czego ale chcę wracać do domu...
-nie jestem w stanie nigdzie z tobą iść dopóki masz nogi z waty.
-nie obchodzi mnie to, zabierz mnie stąd, rozumiesz?! - krzyknęłam jej prosto w twarz i zakryłam usta ręką. Moje słowa mnie dobiły. Mocno. - przepraszam, proszę zabierz mnie stąd ...

*   *   *

-wypij tą herbatę. Poczujesz się lepiej - powiedziała Victoria wręczając mi kubek z herbatą starając się na wszelki sposób zakryć to, jak bardzo dotknęło ją to co się stało dziś rano.

Pociągnęłam łyka lekko parząc wargi. Ciągle czułam łzy w oczach. To było silniejsze ode mnie. Ta rana, nóż, jego twarz, wycięty nożem znak na twarzy. Ten widok odbijał się jak echo. Moja głowa była nim zaśmiecona. Czułam się bardzo nieswojo. Martwiłam się o coś co mnie nie dotyczyło. Ale to nie zwłoki mnie przestraszyły. Te dwie litery. Dwie głoski które wczoraj otrzymałam w SMS-ach. To mnie przeraziło. Czy oni to zrobili? Któryś z nich? Jeszcze kto inny?

Poczułam wibracje telefonu w kieszeni. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Moje oczy zaszły mgłą, ręce zatrzęsły się a zdrowy rozsądek zaczął nawalać. Mimo to otworzyłam tą cholerną wiadomość od YK.
Tak mam zapisany ten numer....

'' maleńka, nie ładnie tak zbiegać z miejsca zbrodni. Brzydko, brzydko. Wiedziałaś że jeśli ktoś Was widział, może was oskarżyć, prawda? Hm, pewnie teraz już wiesz. Nie smuć się skarbie. To był tylko trup. Nic więcej. Musisz przywyknąć do takiego widoku. Bo mogę cię zapewnić że to nie był pierwszy i ostatni trup jakiego zobaczysz. Miłego dnia dupeczko
                                                                                                                                                 YK''

Moje brwi zeszły się po środku. Zmarszczyłam je najmocniej jak było to możliwe i cisnęłam telefonem w ścianę. Pośpiesznym ruchem zerwałam się z kanapy i zaczęłam patrzyć w kona szukając jego ciała. Tego cholernego kapturnika. Wiedziałam że to był on. Ze to on do mnie pisał. Czułam to. ,, Bo mogę cię zapewnić że to nie był pierwszy i ostatni trup jakiego zobaczysz'' a w dupę się pocałuj! Nie chcę być mieszana w jego morderstwa, w to kim jest! Nie chcę żeby ludzie mieli mnie za kryminalistę! Nie chcę widzieć ciał, nie chcę jego SMS-ów, nie chcę żeby mi pisał takie popierdolone rzeczy! Nie chcę jego pieprzonych, słodziutkich zwrotów, nie jestem jego dziewczyną żeby tak do mnie pisał! O nie, Panie Styles. Tak nie będzie. Nie mam zamiarów być z tobą w jakikolwiek sposób powiązana. 

Pozbierałam z podłogi telefon który nieco się rozpadł, poskładałam go i pospiesznie odpisałam na ten sam numer. Moje myśli przerodziły się agresywnie szybko. Już nie majaczył mi widok niepozornie mdławej zbrodni. Widziałam morderstwo które popełnili oni. A ja postawiłam sobie już w tedy za cel, pozbycia się ich raz na zawsze. 

,,a skąd ty niby wiesz że ja tam byłam, hm? A może dwie znane litery na jego twarzy to było twoje dzieło?
                                                                                                                                                      M''

Odczekałam chwilę by dostać odpowiedź. Victoria siedziała obok mnie mocno wciśnięta w poduszki. Zaczęłam po prostu odpisywać.

,,widziałem cię i tyle. A co do liter na jego mordzie, powiem tyle: zasłużył.
                                                                                                                              YK''

                                                                    ,,jesteś mordercą!
                                                                                           M''

,,morderca, to zbyt proste słowo kochanie. Ja jestem wykonawcą poleceń. Nie mordercą. To słowo, nie jest dobre dla mojego fachu
                                                                                                                                                        YK''

,,fach? Jaki znowu fach? Kim ty do jasnej cholery jesteś?!
                                                                              M''

,,Jestem twoim stróżem. Będę Cię troskliwie pilnował. Musisz do tego przywyknąć. Jak i do wieli innych nowych rzeczy, kochanie.
                                                                                                                                 YK''

,,pierdolę takiego stróża. P.S. nie pisz mi : kochanie. Nie jestem twoją dziewczyną.
                                                                                                               M''

,,na razie nią nie jesteś, kochanie
                                                                                                       YK''

Co za palant! O nie, to powoli staje się irytujące! Niech sobie nie robi na MNIE nadziei, bo i tak nic z tego nie będzie. Tsa, marzenia. Boże, dlaczego on?! On jest przestępcą! Czemu nie mogłam trafić na jakiegoś spokojnego faceta... czemu?