-więc? - ponaglił mnie policjant - czy Ci dwaj są dla którejś z was zagrożeniem? - kątem oka szybko rzuciłam wzrokiem na Stylesa. Jego twarz była spuszczona w dół a wzrok prawdopodobnie utkwił na jego butach. Wzięłam szybki oddech i chcąc być w miarę szczera z samą sobą, powiedziałam:
-nie, oni nie są i nigdy nie byli dla nas zagrożeniem. - nie wiedziałam czy skłamałam czy nie, ale poczułam dziwną lekkość w duszy - a co do tego morderstwa, to nie mogę się wypowiadać bo nie byłam niczego świadkiem dlatego moja opinia jest w tym momencie byłaby zbyteczna.
Policjant na podstawie ostatniego zdania jakie wypowiedziałam, uświadomił sobie, że nie wyciągnie ze mnie już nic więcej. Skinął głową, powiedział ,,do widzenia'' i zaczął oddalać się w stronę auta z syreną na dachu. Zauważyłam że pozostali dwaj funkcjonariusze ponownie zamierzali wpakować tamtą dwójkę do samochodu. No... i w tedy poczułam w sobie wewnętrzny bunt, który nie powinien we mnie nigdy powstać. A czemu? Coś mi odjebało, i zaczęłam ich bronić. Nie wiem czemu. Po prostu nie chciałam żeby trafili do pudła tylko dlatego że ja wcześniej nie powiedziałam co sądzę o tym morderstwie. Postanowiłam to nadrobić:
-Ale, niech ich Pan puści wolno... przecież to nie oni zrobili prawda?
-a skąd Pani może to wiedzieć, skoro jak sama Pani twierdzi, nie było Pani na miejscu zbrodni w momencie zabójstwa?
-proszę Pana... bądźmy szczerzy. Czy na prawdę wierzy Pan, że dwójka młodych chłopaków którzy dopiero niedawno odkryli, co to jest masturbacja, byliby w stanie zabić człowieka? - funkcjonariusz patrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem jakby nie wierzył samemu sobie, iż ktoś taki jak ja potrafi dać tak konkretny przykład. No, a co bynajmniej ja to tak odebrałam. A chłopcy? Patrzyli na mnie jak na idiotę... No, trochę pojechałam z tą masturbacją, no ale przynajmniej podałam jakiś w miarę normalny przykład. Choć jeśli chodzi o masturbowanie się, to nie wiem jak tak na prawdę było w ich przypadku? Hm, i niech tak lepiej zostanie... Ciekawe o czym oni myślą mając po 19 lat?
-w sumie ma Pani rację. - policjant z kwaśną miną spojrzał na dwóch chłopaków którym zaświeciły się oczy na myśl o tym że jest dla nich nadzieja na wyjście z tego sucho. - dobra, macie szczęście, że ta Pani -pokazał na mnie- umie logicznie tłumaczyć. W przeciwnym razie, już dawno skończylibyście na komisariacie.
Czułam się niezbyt wygodnie z faktem że obroniłam skórę dwójce zabójców winnych morderstwu, bez wcześniejszej konsultacji chociażby z Vickie. Nie wiem czy powinnam była, ale w każdym razie bądź, wolałam o tym nie myśleć. Uznałam że logiczne myślenie zostawię sobie na potem.
Samochód zostawił pod naszym domem dwójkę uszczęśliwionych nastolatków. Założyłam ramiona, i oparłam się o framugę zimnych, ciemnych, drewnianych drzwi. Zakaszlałam gardłowo na znak, że my oprócz nich też jesteśmy.
-nie macie mi nic do powiedzenia? - zapytałam podnosząc jedną brew do góry.
-a co chciałabyś usłyszeć z naszej strony Panno Lottie? - nie cierpię jak ktoś mi mówi po nazwisku...
-mam imię które brzmi Megan, i byłabym wdzięczna gdybyś nie nadużywał mojego nazwiska. - rzuciłam surowo w stronę Justina który wcześniej mnie zadrażnił.
-tak więc, Megan, czego oczekujesz z naszej strony? - zapytał Styles który podszedł do moich drzwi stojąc tuż przed schodkami prowadzonymi na podest przy drzwiach. Justin powoli przyczłapał w to samo miejsce.
-oczekuję czegoś, co pospolicie nazywa się: podziękowaniem za uratowaniem dupska.
-mam dziękować za to że się nade mną ulitowałaś?
-a co wolisz? Czekać na moją litość, czy czekać na wyrok w sądzie za to morderstwo i znając wasze wybryki, jeszcze wiele innych? - Zmarszczył brwi wykrzywiając usta w złośliwy uśmiech
-wybacz kochanie, nie będę dziękował. Nie za coś w czym poradziłbym sobie sam.
-o, doprawdy? A co zrobisz, ,,kochanie'' jeśli pójdę na komisariat i odwołam to co powiedziałam? Wtedy kilkoma słowami wsadzę cię za kratki. Nie sądzisz że wypadałoby wziąć to pod uwagę?
-nie zrobiłabyś tego.
-skąd ta pewność?
-jesteś na to za słaba. Nie zrobiłabyś tego marnemu człowieczkowi a co dopiero mnie.
-skąd to możesz wiedzieć? Nawet mnie nie znasz. Nie wiesz co bym zrobiła.
-wiesz skarbie - wyszedł po schodach stojąc tuż nad moją twarzą. Widziałam jak Vick przykłada dłoń do mojej klatki piersiowej i do jego, odpychając nas i usiłując zwiększyć dystans między nami. Justin natychmiastowo zareagował odciągając ją za biodra w tył. Rzuciła mu się z rękami do twarzy, jednak on z uśmiechem i łatwością poradził sobie z jej oporem przyciskając do ściany. A ja? Ciągle stałam naprzeciwko Harry'ego. Światło z lampy nad nami oświetlało jego twarz i kilka loczków które wychodziło spod kaptura. Po chwili dotknął dwoma palcami mojego podbródka podnosząc go jeszcze wyżej i zaczął szeptać do ucha - nie zrobiłabyś tego nikomu a już na pewno nie mnie. Jestem dla ciebie kimś kto namieszał ci w życiu. Nie umiesz się pogodzić z faktem że ci się cholernie podobam. Wiem skarbie że podobam ci się i to cały. Niezależnie od tego jak bardzo paskudny miałbym charakter, to dla ciebie byłbym ideałem. Dobrze to wiem kochanie. Widziałem twoje pożądanie w twoim wzroku dzisiaj w klubie. Wiem że podobało ci się. Fajne mam ciało, prawda? - moja skóra obsypała się krostkami. Czułam dreszcze. To co do mnie mówił przeszywały mnie całą.
-nie podobasz mi się. Nigdy mi się nie podobałeś. Jesteś podły, wredny, dokuczasz mi, i mam cię dosyć. A ratowałam ci dupę, bo uznałam że szkoda by było iść do klubu i nie zobaczyć takiej męskiej dziwki jak ty która tańczy na rórze. Uwierz mi, gdyby nie to, już dawno bym powiedziała że to ty go zabiłeś. Dobrze wiem że to twoja sprawka. Nigdy, mi się nie podobałeś. I mogę cię zapewnić że takiego brzydala z kapturem na łbie jak ty, nigdy bym nie chciała.
Nagle poczułam mocne dociśnięcie do ściany. Czułam ponownie ten ból na ramionach i plecach. Wyjęczałam z zamkniętymi oczami licząc że chodź trochę poluzuje uścisk:
-Harry, boli, nie tak mocno...
Nieco poluzował. Otwarłam oczy. Słyszałam tłumiony krzyk Victorii którą po chwili coś uciszyło. Chciałam się odwrócić, zobaczyć, ale nie! Harry mocno przesunął jego wielką dłonią moją twarz. Patrzyłam centralnie na niego. W te wielkie zielone oczy. Miał lekki uśmiech w kącikach ust. Widziałam że się do mnie wciąż przybliża. Więc zamknęłam oczy. Czułam jak jego uścisk się luzuje. Jego dłoń dotknęła mojego policzka, a już po chwili, moje usta zetknęły się z gorącą nawierzchnią warg Harry'ego. Były ciepłe i lekko wilgotne. Ale ja? Byłym jak sparaliżowana. Nie chciałam mu oddać tego pocałunku, mimo iż czułam go na całym ciele. Jego wargi były tak delikatne...
Odsunęłam nieco twarz. Jego otwarte oczy błyszczały, a mnie, przerażało to, że właśnie moje wargi zetknęły się z wargami kogoś, kto kryje w sobie tyle nienawiści... czułam obrzydzenie i niezwykłą przyjemność jednocześnie.
-nie odepchnęłaś mnie? - nie byłam w stanie nic mówić... zatkało mnie... - hm, czyli jednak ci się podobam.
Nie zdążyłam zaprotestować, bo położył mi kciuk na ustach zamykając lekko rozchylone wargi usiłujące wypowiedzieć słowa. Nachylił się do mnie:
-dobranoc piękna, mam nadzieję że zapamiętasz ten pocałunek. Chciałbym żeby było ich o wiele więcej...
Oddalił się, z uśmiechem patrząc na mnie. A ja? Dalej stałam jak porażona. Victoria stała metr dalej. Obok. Patrzyłam jak dwójka szczęśliwych [nie wiadomo czemu] chłopaków oddala się. Patrzyłam na nich gdy nagle Harry niespodziewanie odwrócił się i krzyknął:
-dziękuję kochanie, za uratowanie dupy!
Znowu mnie zamurowało. Uniosłam nieco brwi w górę. On odwrócił się i już chwilę potem zniknęli we mgle. Stałam jak głupia i patrzyłam w ciemność.
-on na serio mnie pocałował czy ja miałam halucynacje?
-nie Megan, to nie były halucynacje, uwierz mi.
-hm, rozumiem że ty też poczułaś ciepło na ustach?
-tak.
-boże! - walnęłam się w czoło - jak ten idiota, może mi wmawiać, że on mi się podoba?!
-ehh... -zrezygnowana Vickie odwróciła się i poszła do domu. Ja stałam sama, jak głupia i zaczęłam gadać sama do siebie.
-a... a może on na serio mi się podoba?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz