niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 11.

*   *   *

-no Megan rusz dupsko z łóżka! Spóźnimy się! - warczała nad moim uchem Victoria. Wczoraj nad podziw wczas poszłam spać. Jedyne co zdążyłam zrobić, to wziąć prysznic. Nic więcej. No i się przebrać w piżamę.
-nie warcz na mnie, już wstaję... - powiedziałam przecierając nieco zaspane powieki.
-Megan...?- Vick usiadła naprzeciwko mnie patrząc na mnie z uśmiechem w kącikach ust.
-no co?
-pamiętasz co się działo wczoraj, prawda?
-a daj mi spokój.... - ponownie runęłam na łóżko dociskając poduszkę do głowy na co Victoria zareagowała śmiechem. - masakra... - jęknęłam przeciągle i odrzuciłam poduszkę - ja za chwilę oszaleję.
-czemu?
-Vick... ty wiesz że ja nie radzę sobie dobrze z chłopakami...
-aha, czyli że ja według ciebie sobie radzę ?! Wypraszam sobie... - zaśmiała się
-nie... chodzi mi o to że... no, oni tak nagle się pojawiają a ja ledwo co zdążyłam się ogarnąć po ostatnim związku... o ile to w ogóle kiedykolwiek był związek, chyba nawet, nie... ja nie wiem jak to jest z kimś być. Na dłużej. Nie potrafię. Jestem cienias we wszystkim co robię Vick. - położyła się obok patrząc razem ze mną na sufit.
-co chcesz w tej sytuacji zrobić?
-nic. Nie wiem co powinno się robić w takich sytuacjach. Nigdy w takim czymś nie byłam. Ja nawet nie oglądam komedii romantycznych... może w tedy bym wiedziała... ale problem w tym że wolę science-fiction. Ehhh... nie wiem, ja się w tym gubię.
-czy uważasz że powinnyśmy zacząć zachowywać się inaczej?
-co w twoim rozumowaniu znaczy ,,inaczej'' ?
-no nie wiem. Może powinnyśmy się inaczej ubierać, chodzić, mówić...
-popierdoliło cię ?! - aż podskoczyłam w miejscu. - dla jakiegoś zakapturzonego cwaniaka miałabym zmienić wizerunek ?! Chyba Cię pogięło. - znowu opadłam na poduszki. - nie mam zamiaru się zmieniać.
-no to, chcesz tkwić cały czas w jednym miejscu ?!
-,,w jednym miejscu'' czyli gdzie?
-chcesz cały czas być tak niedostępną?
-zacznij od siebie Vick, potem patrz na mnie. - zmieszałam ją trochę tymi słowami. Ale to prawda. Niech każdy w miarę możliwości patrzy sam siebie.
-a... idziemy dzisiaj do szkoły?
-idziemy.
-to... może wartałoby wstać?
-ta...

Zaraz za Victorią przewróciłam się na bok i usiadłam na brzegu łóżka. Moje stopy spotkały się z miękkim puchowym dywanem. Wstałam, wzięłam prysznic i zrobiłam ogólnie wszystko to co robi każda nastolatka, po czym zamówiłam nam Taksówkę.

*   *   *

-zakładam że zajęcia zaczną się gdzieś za... - spojrzałam na zegarek - jakieś 20 minut.
-eee... mamy mnóstwo czasu!
-no, ja nie wiem czemu ty tak warczałaś na mnie dzisiaj rano...
-przestań, źle ustawiłam godziny w telefonie...

Wysiadłyśmy pod uczelnią. Po drodze kupiłam dwa kubek kawy i poszłyśmy do szkoły. Wielkie szklane drzwi umożliwiły nam dostęp do szkolnego korytarza. Był absolutnie pusty. No, może nie całkiem. Na pewno ktoś już tu był. Pewnie gdzieś się ktoś kręci. Powoli, spacerem przemierzałyśmy jeden z korytarzy, gdy zza rogu niespodziewanie wysunęły się dwie postacie. Oczywiście były to postacie które wywoływały na mnie mieszane uczucia. Nieszczególnie dobrze czułam się z tym faktem. Spuściłam wzrok i wycelowałam w podłogę. Szłyśmy spokojnie dalej. Spojrzałam na okna. Pogoda była paskudna. Nagle usłyszałam głos Justina.

-mamy szczere nadzieje że nie macie nam za złe? - w jego głosie brzmiała nuta rozbawienia
-nie wiem co cię cieszy w fakcie że Meg musiała kłamać? - rzuciła ironicznie Victoria
-w cale nie musiała. Nikt jej do tego nie zmuszał. - powiedział sucho Harry
-czyżby? - założyłam ramiona - a czy myślisz że ja dobrze bym się czuła z faktem że przeze mnie siedzicie w pudle ?! Chyba sobie ze mnie żarty robisz.
-nie prosiłem cię o to, zrobiłaś to z własnej woli, więc nie wiem czemu pretensje kierujesz w naszą stronę?
-nie powiedziałam ani słowa pretensji.
-cóż, niestety to słychać w twoim głosie.

Przewróciłam ironicznie oczami i z lekką złością, pociągnęłam Victorię wymijając ich. Jednak po chwili ponownie usłyszałam ich dwa głosy, z czego pierwszy należał do lokatego:
-nie bądź taka niedostępna kochanie, i tak wiem że ci się podobam!
-jasne, wmawiaj to sobie, wmawiaj. - ciągle szłyśmy przed siebie
-gdyby tak nie było, żadna z was nie pozwoliłaby się wczoraj pocałować! - głos Justina i to co powiedział odbiło się we mnie głośnym echem.

Odwróciłam się a oni zareagowali śmiechem na nasze zachowanie i po prostu odwrócili się. No i poszli. Ja też odwróciłam się na pięcie i poszłam. Chciałam ponad wszystko udowodnić samej sobie że ten durny idiota z lokami na łbie, jest niczym i że nie zasługuje na to by zaśmiecać moje myśli. Nie wiem co krążyło w głowie Victorii ale czułam że ona czuje się tak samo. Choć to ja chyba mocniej to wszystko przezywałam. Sama nie wiem...

*   *   *

-Meg, miałyśmy iść na lekcje! - powiedziała Victoria do mojego ucha
-wiem, mamy jeszcze czas, chodź! - pociągnęłam ją po schodach w dół.

Zaczęłyśmy schodzić w miejsce gdzie zwykle nie wolno wchodzić uczniom. No chyba że tym uprzywilejowanym. Z resztą to miejsce po prostu już nie funkcjonowało, więc i tak nikt nie przestrzegał tego zakazu. Więc my także. Zeszłyśmy w podziemia gdzie niegdyś mieściła się stara szatnia. Od uczniów otrzymała ona nazwę ,,lochy'' ze względu na charakterystyczne kraty oddzielające szatnie. Wiele osób tu przychodziło. I byłyśmy doskonale świadome tego, że ta dwójka która się do nas przyczepiła również gdzieś tu jest. Wcześniej już ich tu widziałyśmy, ale wtedy oni nie byli dla nas kimś szczególnym. W tedy traktowaliśmy się jak powietrze. Tak jakby nas nie było.

Zeszłyśmy w dół i spacerem przemierzałyśmy oświetlone korytarze starej szatni. Lochy istotnie nieco przerażały choć jedyną rzeczą która mogłaby kogoś wystraszyć to paskudnie pomazane ściany. Wiedziałyśmy że oni gdzieś są. Ale to nie ich szukałyśmy. Naszym celem było takie jedno okienko. To okienko było naszym miejscem do rozmów. Kochałyśmy to miejsce.

Szłyśmy spokojnie, powoli i rozmawiałyśmy po cichu gdy nagle usłyszałam szelest butów. Odwróciłyśmy się.0 Nikogo nie było. Ponownie się obróciłyśmy i naszym oczom ukazały się dwie dobrze nam znane sylwetki. Jednak tym razem tych osób była trójka. W dodatku to nie był ani Justin ani Harry. Przed nami stał Dirk, mój były chłopak, Troy, były chłopak Victorii no i Jake. Widok tamtych dwóch jakoś nieszczególnie nas ucieszył. Nasze ,,związki'' zakończyły się jakieś 3 tygodnie temu, ale pamiętam że naszych rozstań nie można nazwać : rozstaniem w przyjaźni. Staliśmy się nieprzyjaciółmi chodź, jedno drugiemu nie wchodziło w drogę. No, chyba że teraz... czego oni chcą?

-a wy dwie co tu robicie ? - piskliwy głos Jake'a był niezwykle przenikliwy
-a czy to ważne? Spędzamy jakoś wolny czas, to chyba nie zbrodnia? - rzuciłam ironicznie
-wiesz, wydaje mi się że ostatnim razem za mało skróciłem ci język - spojrzałam z gniewem na Dirka który który również gniewnie na mnie patrzył.
-pieprz się. - chwyciłam Victorię za ramię i chciałam ich wyminąć kiedy niespodziewanie Dirk uderzył w moją klatkę piersiową, odrywając mnie od Victorii i jednocześnie spychając mnie na ścianę. Słyszałam jej pisk i równierz łomot, ciała spychanego na ścianę. Krzyczała, wiem tylko tyle.

Ból na mostku przeszył mnie całą, przez chwilę brakowało mi powietrza. Nie mogłam mówić. Czułam że brakuje mi tchu. Docisnął mnie do ściany swoimi wielkimi dłońmi. Przywarł do mnie i jeszcze mocniej przygniótł moją klatkę piersiową. Brakowało mi powietrza. Wysyczał mi z gniewem do ucha:

-jesteś podłą suką. Zapłacisz mi za to wszystko co musiałem przez ciebie znosić! - po czym moje słabe dziewczęce ciało zetknęło się z wielką, męską pięścią która wymierzyła mi cios w stronę zębów.  Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam oddychać, nie mogłam krzyczeć, nie mogłam uciec a on cały czas wznawiał ciosy. Krew polała się z mojej rozciętej wargi która boleśnie pulsowała. Kiedy tylko lekko się odsunął, ile miałam sił, z taką mocą odepchnęłam go od siebie. Miałam okazję złapać oddech ale na krótko. Jego wielka dłoń szarpnęła moje rozpuszczone włosy i cisnęła całym moim ciałem, które bezwładnie runęło na ziemię. Nie miałam siły się bronić. Brakowało mi tchu. Jego uderzenie w moją klatkę piersiową było tak silne że poczułam jak krew podchodzi mi do gardła. Bałam się. Victoria krzyczała, słyszałam płacz, a ja? Leżałam bezwładnie na boku, skulona bo już dwukrotnie kopnięto mnie w brzuch. Ten ból przeszywał całe moje ciało.

Czułam że jeśli on za chwilę nie przestanie dodawać mi ciosów w brzuch i klatkę piersiową, to zwymiotuję krwią. Było mi tak słabo, nie czułam nóg, a powietrze uciekało mi zaraz po zachłyśnięciu się nim. Nie widziałam Victorii. Słyszałam ją ale nie widziałam. Zapewne stała za mną. Jednak... po chwili usłyszałam coś, co z jednej strony budziło we mnie lekkie odrzucenie a z drugiej strony cieszyłam się że mogłam usłyszeć te kilka szorstkich słów... chłopcy, wiedziałam że gdzieś tu są...

-Dirk, zostaw ją! Ona nic Ci nie zrobiła! - zachrypnięty głos Harry'ego przyjemnie rozlał się w moich uszach. Jednak nie mogłam się nawet podnieść. Tak mocno bolało mnie ciało. Nie mogłam się ruszyć, a powietrze nabierałam szybciej jak po biegu na 1000 metrów.
-ta szmata jest mi winna 3 tygodnie moich cierpień! Ta podła dziwka, suka i nie wiem co jeszcze, zerwała ze mną dla jakiegoś pierdolonego typka! A ty Styles się w to nie wpierdalaj!

Usłyszałam mocno zapłakany głos Victorii. Oddalał się był coraz głuchszy.
-Justin! Justin! - ona płakała a ja nawet nie mogłam wstać i za nią pobiec! Jake stał przy Dirku.
-czego chcesz?! Ta kurwa nie jest twoja, więc spierdalaj stąd! - na udowodnienie jego słów ponownie kopnął mnie w brzuch. Boli...

Widziałam jak rzuca się na niego. Jake odbiegł. Nie wiem dlaczego. Został jedynie Harry, Dirk i ja... czułam się tak słabo... jednak widziałam jak oni okładają się nawzajem. Nie mogłam krzyczeć by przestali...

-mam przestać ? - zapytał zdyszany i nieco poszarpany Dirk - dobra, ale pamiętaj że to się na tobie odbije Styles! - szybko odbiegł. Po chwili minął mnie też Troy.
-Megan... - do moich oczu napłynęły łzy. Bałam się. Harry ostrożnie odchylił moje dłonie i lekko podniósł moją bluzkę, spojrzał na brzuch i skrzywił twarz. Pewnie było gorzej jak źle. Chciałam się podnieść na własnych siłach ale nic z tego... - Megan, leż, złap oddech.

Słuchałam jego komend i czułam jak moje policzki są trasą gorących łez. To potwornie bolało. Usłyszałam po chwili głos Victorii. Podbiegła do mnie.
-Meg, żyjesz ? Popatrz na mnie...

Na słabych, ale własnych siłach podniosłam się do pozycji siedzącej. Moja warga pulsowała. Poczułam ramię Victorii na swoich plecach i ciepłą dłoń Harry'ego delikatne przecierającego zakrwawioną wargę.
-chodź, trzeba cię stąd zabrać. - powiedział Harry podnosząc mnie za lewe ramię do góry.
-dam sobie rady... - powiedziałam chwytając się pod ramię Victorii. - dziękuję, wystarczająco zrobiłeś...
-daj sobie pomóc. - patrzył na mnie tym wzrokiem, tym... przeszywającym - Proszę. Pozwól sobie pomóc.

Pozwoliłam mu aby chwycił moje drugie ramię. Victoria przytuliła mnie i ucałowała w policzek. Chociaż przy niej mogłam czuć że jest ze mną ktoś bliski... Dziękuję.

-chłopcy... nie musieliście...
-to nie był przymus, tylko obowiązek - powiedział Justin nieco podtrzymując Victorię
-nie...
-tak. Gdybyśmy tego nie zrobili to po pierwsze złamalibyśmy pewne zasady a po drugie... - Justin się zaciął i spojrzał na Harry'ego który za niego dokończył
-a po drugie, czulibyśmy się winni, że wam nie pomogliśmy.

*   *   *

-Megan, coś ci przynieść? -zawołała Vick
-nie, przychodź. - obecnie leżałam sobie w łóżku. W domu. Chłopcy odstawili mnie do Taksówki. A Victoria poszła do nauczycielek. Teraz siedzę w domu.

Nagle dostałam SMS-a. Oczywiście najpierw musiałam znaleźć telefon. A treść była taka:

                                  ,,Mam nadzieję że czujesz się już lepiej niż dzisiaj rano? Odpisz.
                                                                                                              YK''

Z uśmiechem, i świadomością że ,,ktoś się tu o mnie martwi'', odpisałam:

                               ,,jest dobrze. A przynajmniej lepiej jak rano. Dzięki za troskę.
                                                                                                                    M''

                                             ,,to dobrze. Nie wychodź nigdzie z łóżka.
                                                                                               YK''

                                                            ,,martwisz się o mnie?
                                                                                    M''

                   ,,trochę. Nie chcę żebyś zrobiła jakąś głupotę. Szkoda mi twoich ładnych nóżek :)
                                                                                                                             YK''

A ten znowu o tych nogach... zaśmiałam się pod nosem. Chwilę potem przyszła Vick. Czułam się niezwykle miło ze świadomością że mi dziś rano pomógł. Nie sądziłam że kiedykolwiek będę mogła oczekiwać takiej reakcji z jego strony. Zaskoczył mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz